Jestem dumny z prezydenta RP Lecha Wałęsy. I niech się nie oburzają
ci, którzy uważają, że koniecznie powinienem dodać określenie "byłego
prezydenta". Wiem, wiem, karierę polityczną Lech Wałęsa ma już prawdopodobnie
za sobą. Daj Boże, aby nie musiał drugi raz skakać przez płot. Wcale
to nie jest takie pewne, zważywszy na sytuację polityczną i ostatnie "
zagrywki" premiera rodem z PRL.
Tym razem jednak rzeczywiście nie chodzi mi o udział Lecha
Wałęsy w bieżącej polityce, ale o jego uczestnictwo w ceremonii otwarcia
zimowych igrzysk olimpijskich w Salt Lake City. Byłem dumny, gdy
na stadionie olimpijskim lider "Solidarności" wraz z siedmioma innymi
osobami niósł białą flagę z pięcioma kołami olimpijskimi. Warto przypomnieć
symbolikę tej części ceremonii. Spośród ośmiu osób, pięć reprezentowało
kontynenty (m. in. Wałęsa-Europę, inny laureat pokojowej nagrody
Nobla, pastor Desmond Tutu-Afrykę, astronauta John Glenn-Amerykę
Północną, biegaczka, mistrzyni olimpijska z Sydney Cathy Freeman-Australię),
a trzy osoby filary ruchu olimpijskiego-sport (były francuski alpejczyk
Jean Claude Killy), kulturę (amerykański reżyser Steven Spielberg)
i ochronę środowiska (Jean-Michel Cousteau, syn nieżyjącego już,
znanego badacza mórz i oceanów Jacquesa). Flaga olimpijska w rękach
ośmiu wybrańców-symbol zbratania narodów i wzniosłych działań dla
dobra ludzkości, symbol czystej i szlachetnej rywalizacji na olimpijskich
arenach.
Amerykanie i przedstawiciele światowego ruchu olimpijskiego
docenili Lecha Wałęsę za jego udział w obaleniu komunizmu i za pokojową
rewolucję "Solidarności", która zmieniła oblicze Europy, a właściwie
całego świata. Myślę, że Wałęsę doceniono bardziej niż my go potrafimy
docenić. Może jest tak dlatego, że świat patrzy na niego przez pryzmat
przysłowiowych "5 minut w historii", które wykorzystał jako lider
związku zawodowego i zarazem opozycyjnego wobec komunistów ruchu
społecznego. My natomiast bardzo często patrzymy na niego przez pryzmat
ekspresywnej prezydentury, obarczając go winą za wszystkie zawinione
i niezawinione błędy oraz nieudolności-jego, innych polityków "obozu
posierpniowego" i nasze własne. Czasami również odzywa się w nas
taka dziwna mentalność, by przynajmniej za czyjegoś życia nie chwalić
danej osoby za to, co zrobiła dobrze, tylko ganić za to, co się jej
nie udało. Ile w tym narodowych "predyspozycji", ile nihilizmu nabytego
w minionej epoce, a ile frustracji czasów przełomu-pozostawiam do
oceny własnej każdego z Czytelników.
Natomiast z satysfakcją odnotowuję każdy przejaw myślenia
odbiegającego od tego schematu, także w stosunku do Lecha Wałęsy.
Dobry przykład dał panczenista Paweł Zygmunt, który na pytanie dziennikarza "
Życia" (z 11 lutego br.), jak odebrał fakt niesienia flagi olimpijskiej
przez prezydenta Wałęsę, odpowiedział: "Czułem mały chwyt na gardle,
choć widziałem to tylko w telewizji. (...) To dzięki niemu mogę wsiąść
o każdej porze dnia i nocy do auta i pojechać, gdzie mi się podoba,
po Europie, a nie czekać na zgodę sekretarza PZPR na wyjazd do ZSRR
i NRD na wymianę pionierów. (...)"
Widać, aktualni włodarze Polskiego Komitetu Olimpijskiego
pamiętają tylko tę wymianę pionierów z "bratnich krajów", bo w Salt
Lake City unikali Wałęsy jak diabeł święconej wody. A szkoda, bo
wyróżnienie byłego prezydenta RP to pośrednio również docenienie
całego narodu polskiego w zmaganiach z totalitaryzmem i jego różnorodnymi
pozostałościami. I z tego powinniśmy się cieszyć, bo choć może to
dowartościowanie było tylko symboliczne, to w czasach wszechogarniającego
marazmu jest ono bardzo nam potrzebne.
Pomóż w rozwoju naszego portalu