Znam mężczyznę, który wybrance swego serca nigdy nie przyniósł
kwiatka. Nie dlatego, że jest z natury skąpiradłem i żal mu kilkuzłotowego
ubytku w portfelu. Powiedziałabym, że wprost przeciwnie, bo przynosi
jej perfumy Channel i bieliznę Triumpha. Jednak jedynym bukietem,
jaki od niego otrzymała, był ten ślubny. Nic nie wskazuje na to,
żeby pojawił się jeszcze jakiś inny. Po prostu w racjonalnej głowie
męża nie mieści się coś tak nietrwałego i ulotnego jak żywy kwiat.
Dla niego już nawet drożdżowy pączek jest bardziej realny, bo przynajmniej
coś po nim zostaje w żołądku. Mimo takich dowodów uczucia żona naszego
bohatera cierpi, marzy o wstawieniu czegoś do wazonu chociażby kilka
razy do roku.
Okazja? Do niedawna były dwie: 8 marca i 26 maja. Od
kilku lat mamy jeszcze 14 lutego. Dlaczego jednak większość panów
uważa, że dowód pamięci w postaci bukietu czy czasem bardziej wymownej
róży w wiadomym kolorze należy się paniom tylko na okoliczność (urodzin,
imienin, inne - patrz wyżej)? Jak gdyby nie można przynieść kwiatka
bez okazji, po prostu przynieść i już! Może tu znowu właściwy byłby
ukłon w stronę racjonalności płci brzydkiej.
Święto szumnie zwane Dniem Kobiet mogłoby nawet potwierdzać
tę hipotezę. Obdarzanie dam dowodami pamięci przez 365 dni byłoby
zapewne męczące dla obu stron, a jakie kosztowne! Poza tym "słodycz
w nadmiarze to rzecz obojętna", jak uczy Shakespeare. Wymyślono zatem,
że raz w roku będzie święto pewnych fenomenalnych istot. Ostatnimi
czasy panowie, niestety, uchylają się od kwiatka nawet w tym dniu,
twierdząc że to "komunistyczne święto". Czy tak? Nie całkiem.
Kobieto, królowo, szatanie, aniele,
Motylu, głazie, kwiecie,
Duchu z niebios w ludzkim ciele,
Nie ze świata, a na świecie...
(J. I. Kraszewski)
Dzień szatana i anioła w jednej osobie narodził się w
kraju kapitalistycznym, w USA. Obchodzono go już w
1907 r., dwa lata później zwyczaj pojawił się w zachodniej
Europie. W 1922 r. datę 8 marca ogłoszono Międzynarodowym Dniem Kobiet.
Stało się to na pamiątkę strajków kobiet w Sankt Petersburgu w 1917
r. W Polsce zaistniało to święto dopiero po II wojnie światowej.
Pamiętamy nieśmiertelny goździk, którego odbiór pracownica
musiała pokwitować. Jeśli bukiet, to obowiązkowo w barwach narodowych.
Były też okolicznościowe talony na poszukiwane towary typu mydło
czy papier toaletowy. Nie tylko dzięki filmom Stanisława Barei utrwalił
nam się w pamięci obraz pani z gigantycznymi koralami z szarych rolek.
Pani miała na twarzy wyraz triumfu, bo taka zdobycz to nie lada gratka.
W późniejszej dekadzie zmieniły się tylko rekwizyty, deficytowe produkty
nie należały już do tych najbardziej niezbędnych. Tulipany wypierały
goździki, a okrzyki zachwytu słychać było na widok kawy i rajstop.
W prasie pojawiały się oficjalne życzenia, koniecznie w czerwonej
ramce. Nie wiadomo, czy dlatego, że gazeta dysponowała tylko jednym
kolorem, czy barwa miała głębszy sens ideologiczny. Obchody oficjalne,
z wielką pompą, skończyły się za przyczyną premier Hanny Suchockiej,
która zniosła je w 1993 r.
Cóż z tego zostało dzisiaj? Wiele dam odżegnuje się od
tego święta, uważając je za wypłowiały znak minionego czasu. Inne
przyznają szczerze, że wszystko zależy od okoliczności. Jeśli pojawi
się ktoś z kwiatkiem, to może liczyć na miłe przyjęcie, a nawet na
herbatkę z ciastem. Jeśli nie pojawi się nikt taki, to owe panie
nie będą przyjaźnie nastawione do święta i uznają je za głupie. Sprytnie.
Media, szczególnie drukowane, nader powściągliwie wspominają
o niedawnym wielkim święcie. Gdzieniegdzie ukaże się krótka sonda
na temat 8 marca, niektóre artykuły w pismach kobiecych poruszą wątek,
ale nie wprost - mamy tu na przykład wywiad z "najszczęśliwszą polską
feministką", rozważania (czytaj: warianty) Dlaczego jesteś samotna?
Takie tytuły mogłyby się przecież ukazać w każdym innym numerze pisma.
Wygląda więc na to, że powszechne mniemanie o pochodzeniu Dnia Kobiet
ma niebagatelny wpływ na spadek popularności tego święta. A szkoda,
chciałoby się rzec. W ostateczności można niby samej sobie ofiarować
coś z zieloną łodyżką, jednak wiemy przecież, że to nie to samo.
Kobieto! puchu marny!
ty wietrzna istoto!
Postaci twojej zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz niżeli...!
(A. Mickiewicz)
Kobieta. Obecnie najpopularniejsze określenie płci żeńskiej.
Niewątpliwie Wieszcz znał etymologię tego wyrazu, warto więc przypomnieć,
skąd pochodzi "kobieta". Aleksander Bruckner znajduje dwa uzasadnienia:
od koby, "kobyły", albo od kobu - "chlewu", ponieważ obrządek trzody
należał do obowiązków gospodyni. Na rzadki przyrostek -ieta mogłyby
wpłynąć imiona Elżbieta, Greta. W literaturze pojawia się ten wyraz
w połowie XVI w. w znaczeniu pogardliwym i lekceważącym: "mogą oni
przezywać żony kobietami, ale też nie do końca mają rozum sami".
Taką skargę wypowiadają bohaterki Sejmu niewieściego Marcina Bielskiego.
Do początków XVIII w. było to słowo obelżywe, synonim osoby prowadzącej
rozwiązły tryb życia. Powoli stawało się coraz bardziej powszechne,
aż wreszcie zajęło miejsce popularnej
(i neutralnej znaczeniowo) niewiasty.
Z kobietą nie ma żartu!...
W miłości czy gniewie
Co myśli, nikt nie zgadnie,
co zrobi, nikt nie wie.
(A. Fredro)
Nie trzeba być aż tak doskonałym znawcą psychiki kobiecej,
by zgodzić się z tym stwierdzeniem. Mimo wszystko można by wprowadzić
pewną systematyzację, sztuczny podział na dwie skrajne grupy. Nazwijmy
je obozem kobiet katolickich i feministek.
Ruch feministyczny wywodzi się z działalności sufrażystek
w czasie rewolucji przemysłowej w krajach anglosaskich. Emancypantki
walczyły o prawa wyborcze dla kobiet (suffrage - "prawo do głosowania"),
o polityczne i
społeczne równouprawnienie. W XX w.
sufrażystki zmieniły się w feministki. Obecnie jedną z
trybun tego środowiska jest Ośrodek Informacji Środowisk Kobiecych.
Na jego stronach internetowych można znaleźć Niezbędnik Europejski
dla Kobiet. "Za kilka lat staniesz się obywatelką zjednoczonej Europy",
powinnaś wiedzieć, jakie prawa ci przysługują - jestem życzliwie
poinformowana na wstępie. Na nic żmudne tłumaczenie, że do tej pory
nie byłam obywatelką Azji, nie muszę odkrywać swojej obecności w
Europie.
Niezbędnik porusza kilkanaście różnych zagadnień, na
przykład wspólną politykę zatrudnienia, przeciwdziałanie przemocy,
organizacje pozarządowe. Trudno podważać oczywiste i słuszne sprawy.
Nikt - ani kobiety, ani mężczyźni - nie powinni być dyskryminowani.
Nie tylko feministki biją na alarm, kiedy wymaga się od kandydatki
do pracy przedstawienia wyniku testu ciążowego.
W Niezbędniku równe traktowanie polega też na sposobie
formułowania ogłoszeń Nie można szukać pielęgniarek, kierowców. Należy
napisać: "zatrudnimy osobę do prac pielęgniarskich", "osobę do prowadzenia
samochodu". Na dodatek dowiaduję się, że sugerowanie płci w ofertach
pracy jest niezgodne z prawem. Niestety, autorki nie powołują się
na żaden akt prawny. Charakterystyczną dla tego tekstu jest agresywna
postawa roszczeniowa. "W wielu krajach istnieją specjalne ustawy
dotyczące równego statusu kobiet i mężczyzn" - dowodzą autorki. Ostatnie
zdanie poradnika: "Także Polska będzie zobowiązana do powołania takich
struktur" - brzmi dość złowrogo.
Nie ulega wątpliwości, że ruch feministyczny działa prężnie.
Czy jednak przedstawia poglądy większości kobiet w naszym kraju?
Osobiście bardzo w to powątpiewam. Nasuwa się porównanie z modelkami.
Dopiero od niedawna, i to bardzo ostrożnie, pokazuje się modelki,
które mogą okryć własny szkielet czymś więcej niż prezentowanym ubiorem.
Mimo to nadal króluje model ładnej dziewczyny-anorektyczki. Znana
jest anegdota, jak to na jakąś piękność rzucił się pies. Gapie skwitowali: "
Nie ma się co dziwić, on jeszcze nie widział tylu kości naraz". Czy
tak wygląda piękna kobieta? Wiadomo, że nie, ale opinia publiczna
jest bombardowana takim obrazem.
Mimo tak wielkie płci nasze zalety
My rządzim światem, a nami kobiety.
(I. Krasicki)
Mam wrażenie, iż podobnie jest z reprezentowaniem woli
kobiet przez wojujące spadkobierczynie sufrażystek. Pozostanę więc
na stanowisku wątpiąco-nieufnym. Gdyby było inaczej, to na przykład
młode matki noszące dziecko w łonie byłyby niepocieszone, że po urodzeniu
mogą dłużej przebywać na urlopie macierzyńskim. Tymczasem z ulgą
mówią, że jeszcze obejmą je stare zasady. Trudno twierdzić, że to
feministki wywalczyły skracanie urlopów poświęconych na zajęcie się
niemowlęciem, ale jest to przecież echo wyrównywania szans między
płciami. Na pociechę proponuje się - i przedstawia jako wielki sukces
- urlop rodzicielski dla ojca. Nie nazywa się już naturalnie macierzyński,
ale ojcowski. Co z tego, że zmieniła się nazwa, jeśli tatuś w żaden
sposób nie jest w stanie przejąć funkcji macierzyńskich? Ale to już
nie jest problem współczesnych emancypantek. Jako kobiety wyzwolone
nie poświęcają życia na rodzenie dzieci...
Co na to panie z drugiej grupy? Wypominają feministkom,
że daleko odeszły od ruchu obrony praw kobiety, teraz walczą o zniesienie
podziału ról, "odrzucają macierzyństwo, małżeństwo i rodzinę". A
przecież sam Stwórca dokonał podziału na płcie, wyposażył je zupełnie
inaczej duchowo i cieleśnie. Każda z nich została powołana do innej
roli - matki i ojca. Ich równość polega na odmienności, jak trafnie
parafrazuje Ojca Świętego Barbara R., autorka tekstu Kobieta - czego
potrzebuje dzisiaj? Powołano nas do odmiennych ról, macierzyństwa
i ojcostwa, dzięki odmienności możemy je spełniać.
Działania feministek chcących za wszelką cenę zatrzeć
różnice między płciami wydają się utopią. Jesteśmy zupełnie inni,
i to jest piękne. Po co poprawiać Pana Boga?
Pomóż w rozwoju naszego portalu