Reklama

Czy tylko Pani Profesor?

Niedziela przemyska 10/2002

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

1 marca br. minęły dwa lata od śmierci mgr Heleny Kosiny - wieloletniej nauczycielki w Gimnazjum i Liceum Męskim, a następnie w Państwowym Liceum Pedagogicznym w Sanoku. Przeżyła prawie cały XX wiek. Najpiękniejsze lata swego życia poświęciła młodzieży. Nestorka harcerstwa w Sanoku, organizatorka tajnego nauczania w czasie okupacji hitlerowskiej, niestrudzona rzeźbiarka charakterów przyszłych pokoleń nauczycieli. Przez ponad 40 lat całkowicie ociemniała, dotknięta dodatkowymi cierpieniami - do końca swojego 100-letniego życia zachowała wewnętrzną pogodę ducha. Świat ciemności, w jakim się pogrążyła stał się dla niej rozkwitem duchowym. "Musiałam stracić wzrok, abym mogła widzieć głębiej, i za to nie przestaję codziennie Panu Bogu dziękować" - wyznała młodemu kapłanowi. W książce Przez Krzyż... do Nieba (wspomnienia - praca zbiorowa pod red. E. Oklejewicz, Sanok, 2000/2001 r.) tak charakteryzuje zmarłą Helenę jej długoletni spowiednik: "Pełna głębokiej wiary, miłująca całym sercem Boga i wszystkich ludzi, szczera, ofiarna, wdzięczna za każdy gest okazywanej życzliwości, pozostanie na zawsze w mojej pamięci jako najpiękniejszy wzór człowieka, prawdziwego dziecka Bożego" (ks. K. Pyś).

Pani Profesor - tak zwracałyśmy się do mgr Heleny Kosiny - ja i moje młodziutkie, bo niespełna 14-letnie wówczas koleżanki. Nie byłam jej uczennicą w dosłownym tego słowa znaczeniu. Skąd zatem ją znałam?

Po ukończeniu 7-klasowej szkoły podstawowej trafiłam do oddziału A (były tylko dwa oddziały) Liceum Żeńskiego w Sanoku, gdzie wieloletnim dyrektorem była dr Zofia Skołozdro. Wychowawczynią naszej klasy była lwowianka - polonistka o ogromnej wiedzy, talencie pedagogicznym i pracowitości - mgr Jadwiga Kubrakiewicz. Na jednej z pierwszych lekcji wychowawczych opowiedziała nam o swojej przyjaciółce, również polonistce, profesor Helenie Kosinie. Od niej dowiedziałyśmy się, że profesor Helena Kosina pochodziła z rodziny szlacheckiej. Była najmłodszą z rodzeństwa i jedyną dziewczyną pośród kilku braci. W dzieciństwie, przez pewien czas mieszkali w Wiedniu. Ukończyła polonistykę na uniwersytecie. Szkoły wyższe ukończyli również jej bracia. Druga wojna światowa zaciążyła na jej życiu. Tuż przed ślubem zginął jej narzeczony, a bracia, ci których wojna nie pozbawiła życia - wyemigrowali.

Dowiedziałyśmy się, że była harcerką, bardzo lubianą przez młodzież. Uczyła w szkole średniej. Stopniowo traciła wzrok. Mimo kolejnych, bardzo trudnych i bolesnych operacji, jakim się poddawała, nie udało się zahamować choroby i wzrok utraciła zupełnie.

Aby mogła funkcjonować w swoim mieszkaniu, potrzebna jej była pomoc nie tylko sióstr PCK, ale także trzeba było jej poczytać, napisać list czy zrobić zakupy itp. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uprzytomnić sobie, czym dla wszechstronnie wykształconej osoby był brak kontaktu z ludźmi, z literaturą.

Byłam jedną z kilku dziewcząt z naszej klasy, które bez wahania zgłosiły się do pomocy. Trochę bałam się pierwszego spotkania. Nieduża, drobna, z niemodnymi dziś warkoczami, impulsywna, z nie najlepszą dykcją, obawiałam się, że te moje wady mogą drażnić subtelne ucho polonisty.

Do drzwi małego blokowego mieszkania na pierwszym piętrze należało dwa razy zadzwonić. Po dłuższej chwili drzwi otworzyła mi szczupła i dość wysoka pani, ze szpakowatymi, półdługimi włosami, miękko układającymi się wokół pociągłej i sympatycznej twarzy. Ku mojemu zaskoczeniu "patrzyła" na mnie pięknymi dużymi ciemno-brązowymi oczami uśmiechając się ciepło. Ten niezwykły, jakby lekko zażenowany uśmiech wydawał się rozświetlać całą twarz. Wtedy jeszcze nie sprawiała wrażenia osoby niewidzącej. Zwracała twarz w kierunku mówiącego i stąd wrażenie, że patrzyła na rozmówcę.

Z osłupienia wyrwał mnie jej dźwięczny i melodyjny głos zapraszający do wejścia. Pani Profesor, z lekko wyciągniętymi rękami, poruszała się dość sprawnie po niewielkim mieszkaniu złożonym z jednego pokoju, maleńkiego korytarzyka, łazienki i małej kuchni (kuchnię zajmowała mieszkająca z nią kuzynka Hania).

Gdy się przedstawiłam, Pani Profesor za moją zgodą przesunęła ręką po mojej twarzy. Serdeczne i życzliwe powitanie, chwila rozmowy, pozwoliły mi "odtajać". Oczywiście zostałam poczęstowana herbatką i ciasteczkami. Pani Profesor opisała mi dokładnie, co gdzie leży. Każdy przedmiot musiał mieć swoje ściśle określone miejsce. Szybko to sobie przyswoiłam i czułam się jak domownik.

Odtąd już, w miarę regularnie, przychodziłam w ustalonych dla mnie dniach i godzinach wiedząc, że Pani Profesor na mnie czeka. Przychodziło wiele osób - koleżanki, przyjaciele, znajomi, jak profesor Jadwiga Kubrakiewicz, Jadwiga Zaleska, Stanisława Beksińska - "Stasia", jak o niej mówiła Pani Profesor. Mądra, dobra, prostolinijna, bardzo jej pomagała i wspierała. Były ogromnie ze sobą zżyte.

Dom Beksińskich - rodzinny dom słynnego malarza Zdzisława Beksińskiego - parterowy, duży, nieco mroczny, z pięknym ogrodem schodzącym za budynkiem w kierunku potoka, położony był w sąsiedztwie bloku, w którym mieszkała Pani Profesor. Do tego ogrodu zabierała czasem swoją przyjaciółkę pani Beksińska. Biegałam do niej po książki czy czasopisma dla Pani Profesor.

Do Pani Profesor przychodziły koleżanki oraz jej dawne uczennice. Zapamiętałam Marię Lisowską, Ewę Oklejewicz, o której zawsze ciepło mówiła, Kamę Jayko i "Elżunię" - czyli Elżbietę Szumilas.

Profesor Elżbieta Szumilas, w zasadzie podobnie jak ja, była uczennicą Jadwigi Kubrakiewicz, z nieco wcześniejszego rocznika. To ona dzielnie, z dużym poświęceniem i do końca pomagała i wspierała Panią Profesor nie tylko duchowo. Pamiętam energiczną, słusznego wzrostu panią Dziduszkową i zawsze uśmiechniętą panią Błażową, które gotowały i przynosiły obiady.

Inne panie, których nazwisk już nie pamiętam, odprowadzały Panią Profesor do kościoła, ja - sporadycznie. Każda z nas miała określoną funkcję, określony dzień i godzinę. Moja rola polegała przede wszystkim na pisaniu listów, robieniu zakupów w sklepie naprzeciwko czy w aptece, przekazywaniu informacji, książek, czasopism, czytaniu.

Chodziłyśmy czasem na spacery. Lubiłam te spacery... Pani Profesor nie zabierała białej laski. Szła lekko wsparta na mojej lewej ręce i należało ją tylko uprzedzać o nierównościach terenu. Czasem, gdy przychodziłam, a było jej szczególnie ciężko, prosiła: " Danuśka" (tak mnie, moim drugim imieniem na użytek domowników nazywała), weź Pismo Święte z etażerki. Otwierała je na chybił-trafił i prosiła o przeczytanie odpowiedniego fragmentu.

Listy najczęściej pisała sama. Pisała ukosem w poprzek kartki. Ja patrzyłam i miałam za zadanie ustawianie jej ręki tak, by zachować odległości pomiędzy wierszami. Listy adresowałam i wysyłałam.

Pani Profesor prowadziła rozległą korespondencję, bo adresat - jak tłumaczyła - ma kłopoty i należało go jak nie wesprzeć i pocieszyć, to przynajmniej zapewnić o wstawiennictwie do Pana Boga przez modlitwę. Wiele spraw faktycznie załatwiała. Pisała do właściwej kompetentnej osoby, jej znanej, by pomogła potrzebującemu bądź dotkniętemu nieszczęściem.

Ze swojej bardzo skromnej renty wysyłała pieniądze studentom, których znała jako uczniów, choć już nie swoich. Wiem, bo te listy z pieniędzmi wysyłałam. Wspomagała organizacje charytatywne.

Tak się złożyło, że spośród kilku dziewczyn, które w ósmej (wówczas licealnej) klasie zgłosiły się do pomocy, po czterech latach tylko ja pozostałam. Odwiedzałam Panią Profesor w czasie pięciu lat studiów, w wakacje i ferie a także później, gdy zaczęłam pracować i założyłam rodzinę - niestety, coraz rzadziej.

Przychodziłam nie z poczucia obowiązku. Chciałam i lubiłam tam przychodzić. To był mój azyl. Nieraz żartowałam, że jest to jedyne miejsce na ziemi, gdzie czas się zatrzymuje. Wygląd zewnętrzny Pani Profesor przez dłuższy czas jakby się nie zmieniał. Oczy tylko utraciły dawny blask. Miała świetną pamięć. Śmiejąc się mówiła, że chyba dodatkowa klapka w mózgu jej się otworzyła, bo doskonale pamięta adresy i numery telefonów. Znała i pamiętała imiona wszystkich moich bliskich i pewnie nawet daty urodzenia moich dzieci.

Wspaniale było mieć świadomość, że zawsze mogę stanąć przed jej drzwiami i po dwu krótkich dzwonkach te drzwi się otworzą.

Bardzo gościnna, zaraz na wstępie polecała: wstaw czajnik na maszynkę, wiesz, gdzie są szklanki. Zrób sobie i mnie herbaty ( dla niej w porcelanowym kubeczku z uchem), tu są ciasteczka... Zawsze miała coś słodkiego dla gości. Dzieliła się wszystkim. Siadywała w foteliku z oparciem przy owalnym stoliku, ja naprzeciw i popijając herbatę rozmawiałyśmy - o wszystkim... Wiedziała o mnie niemal wszystko. Dzieliło nas prawie pół wieku, a rozmawiało się z nią jak z koleżanką. Subtelna i taktowna była tak młoda w swoich poglądach. Nie było tematów " tabu". Nie narzucała swych opinii czy poglądów, ale swoje racje spokojnie, rzeczowo przedstawiała.

Nie sądzę, aby ktokolwiek odważył się ją okłamać, choć zapewne byłaby ostatnią osobą, której można by się bać. Nie snuła wspomnień. Nie lubiła mówić o sobie. Czasem tylko, mimochodem, przytaczała jakiś fragment wspomnień z przeszłości. Bardziej znałam jej bieżące życie i osoby, z którymi miała kontakt.

Wiem, że bardzo kochała swego bratanka Pawła Kosinę i jego rodzinę. Traktowała go jak syna. Cieszyły ją bardzo jego sukcesy, martwiły problemy, od których wszak nikt wolnym nie jest...

Ona - głęboko wierząca, wcale nie potępiała ateistów czy ludzi innych przekonań. Mówiła tylko, że trzeba się za nich modlić, a to Bóg ich osądzi. W ogóle nie pamiętam, by kogokolwiek potępiała. Ogromnie tolerancyjna, ale i jednoznaczna w swych poglądach, w trakcie spokojnej rozmowy czy dyskusji potrafiła naprowadzić na właściwy tok myślenia.

Pani Profesor nigdy nie podnosiła głosu, nie strofowała. Nie widziałam jej okazującej zirytowanie. Miała ogromne poczucie humoru i żartowała przede wszystkim z siebie.

Kiedyś rozmawiałyśmy o malarstwie Zdzisława Beksińskiego. Przyznała, że to wielki artysta, ale czy musi takie okropieństwa malować? I chyba go nawet o to zapytała.

Śmiejąc się opowiadała, jak szła, prawdopodobnie na spacer, w towarzystwie Zdzisława Beksińskiego i zapewne jego matki: "Mijaliśmy kościół, no to powiedziałam: Zdzichu, a teraz odwróć się, bo ja przed kościołem muszę się przeżegnać - i przeżegnałam się". Teraz nie pamiętam jak zareagował sławny dziś malarz, ale zapewne nie złością, bo było to miłe dla Pani Profesor wspomnienie.

Pani Profesor sprawiała wrażenie osoby pogodnej i wręcz radosnej, ale dobrze wiem, że było jej nieraz bardzo ciężko. Czasem zastawałam ją taką znużoną, usiłującą opanować przygnębienie. Mówiła, że przez kilka godzin szukała czegoś, co było w zasięgu ręki, poparzyła się, gdy usiłowała sama rozpalić w piecu kaflowym. Zawsze wówczas polecała te swoje bolesne doświadczenia Panu Bogu. Twierdziła, że gdyby nie głęboka wiara - nie zdołałaby tego wszystkiego udźwignąć.

Sprawiała wrażenie osoby kruchej i delikatnej, damy w każdym calu i taką była. Była zarazem bezpośrednia, skromna, uczciwa i niezakłamana. Gdy zapytałam, jak to możliwe, że zachowuje tyle pogody, życzliwości i humoru, odpowiedziała pytaniem: jak sądzisz, czy gdybym była zgorzkniała i posępna, ktoś by mnie chciał odwiedzać? A zatem był to jej sposób na życie. Przy każdej okazji podkreślała swoją wdzięczność za najdrobniejszą nawet przysługę. Mnie to wprawiało w zażenowanie. Jakiż to był wysiłek dla mnie, młodej i zdrowej, w relacji do jej niemal heroicznego zmagania się z codziennymi problemami o zachowanie godności ludzkiej.

Obcowanie z Panią Profesor, jej postawa, zmuszała do spojrzenia na własne, nieraz banalne problemy z innej perspektywy.

Już na początku naszej znajomości wiedziałam - a teraz jestem o tym przekonana, że to nie ja jej, ale ona mnie bardziej była potrzebna i pomogła w życiu. To ona uczyła mnie zauważać u ludzi najpierw ich zalety, potem wady, życzliwego spojrzenia na bliźniego, umiejętności wybaczania ludziom, dystansu do spraw drobnych, pomocy słabym i skrzywdzonym. Jej postawa dowodziła, że można i warto takim być. Uważam się za jej wychowankę. Była mi przyjacielem i chyba trochę mi matkowała. Tak wiele jej zawdzięczam. Starałam się jej nie zawieść. Choć nieco przerażał ją mój zawód, chyba była ze mnie dumna. Wierzyła, że mogę pomagać ludziom. To niesłychane, że mimo uczuciowego związku z Profesor Heleną Kosiną, bliskich, niemal rodzinnych kontaktów, nawet w myślach nazywam ją Panią Profesor i jest w tym wielki szacunek.

Zdaję sobie sprawę, że to co napisałam brzmi wręcz nieprawdopodobnie, ale i ja do tej pory nie mogę pojąć, jak to możliwe, że nie mogę przytoczyć żadnej wady, którą można by jej przypisać.

Ze zdjęcia darowanego mi przez sędziego Pawła Kosinę " patrzy" na mnie Pani Profesor, pogodna i uśmiechnięta, jakby powtarzała: " Pamiętaj, ludzie nie są źli, tylko słabi i zagubieni i należy się za nich modlić".

Tak bardzo chciałoby się wierzyć, że miała rację.

Uczniowie i Przyjaciele prof. Heleny Kosiny przygotowują drugie wydanie wspomnień o świątobliwej Nauczycielce: Przez Krzyż... do Nieba. Zapraszają więc wszystkich wychowanków, przyjaciół i znajomych a także Czytelników Niedzieli o napisanie swoich refleksji o życiu i działalności wychowawczej Zmarłej. Będziemy też wdzięczni za recenzje i uwagi dotyczące publikacji o śp. prof. H. Kosinie.

Wypowiedzi należy kierować pod adresem: E. Oklejewicz, ul. Kościuszki 22, 37-500 Sanok lub ks. Br. Żołnierczyk, ul. Kapitulna 2, 37-700 Przemyśl.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bp Artur Ważny o swojej nominacji: Idę służyć Bogu i ludziom. Pokój Tobie, diecezjo sosnowiecka!

2024-04-23 15:17

[ TEMATY ]

bp Artur Ważny

BP KEP

Bp Artur Ważny

Bp Artur Ważny

Ojciec Święty Franciszek mianował biskupem sosnowieckim dotychczasowego biskupa pomocniczego diecezji tarnowskiej Artura Ważnego. Decyzję papieża ogłosiła w południe Nuncjatura Apostolska w Polsce. W diecezji tarnowskiej nominację ogłoszono w Wyższym Seminarium Duchownym w Tarnowie. Ingres planowany jest 22 czerwca.

- Idę służyć Bogu i ludziom - powiedział bp Artur Ważny. - Tak mówi dziś Ewangelia, żebyśmy szli służyć, tam gdzie jest Jezus i tam gdzie są ci, którzy szukają Boga cały czas. To dzisiejsze posłanie z Ewangelii bardzo mnie umacnia. Bez tego po ludzku nie byłoby prosto. Kiedy tak na to patrzę, że to jest zaproszenie przez Niego do tego, żeby za Nim kroczyć, wędrować tam gdzie On chce iść, to jest to wielka radość, nadzieja i takie umocnienie, że niczego nie trzeba się obawiać - wyznał hierarcha.

CZYTAJ DALEJ

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w Rzeszowie

2024-04-21 20:23

[ TEMATY ]

Wojownicy Maryi

Ks. Jakub Nagi/. J. Oczkowicz

W sobotę, 20 kwietnia 2024 r. do Rzeszowa przyjechali członkowie męskiej wspólnoty Wojowników Maryi z Polski oraz z innych krajów Europy, by razem dawać świadectwo swojej wiary. Łącznie w spotkaniu zatytułowanym „Ojciec i syn” wzięło udział ponad 8 tysięcy mężczyzn. Modlitwie przewodniczył bp Jan Wątroba i ks. Dominik Chmielewski, założyciel Wojowników Maryi.

Spotkanie formacyjne mężczyzn, tworzących wspólnotę Wojowników Maryi, rozpoczęło się na płycie rzeszowskiego rynku, gdzie ks. Dominik Chmielewski, salezjanin, założyciel wspólnoty mówił o licznych intencjach jakie towarzyszą dzisiejszemu spotkaniu. Wśród nich wymienił m.in. intencję za Rzeszów i świeckie władze miasta i regionu, za diecezję rzeszowską i jej duchowieństwo, za rodziny, szczególnie za małżeństwa w kryzysie, za dzieci i młode pokolenie. W ten sposób zachęcił do modlitwy różańcowej, by wzywając wstawiennictwa Maryi, prosić Boga o potrzebne łaski.

CZYTAJ DALEJ

Korea Płd.: 24 proc. wzrost liczby chrztów

2024-04-25 11:02

[ TEMATY ]

Korea Płd.

Adobe Stock

Liczba chrztów w Korei Południowej wzrosła o 24 proc. w ciągu roku, według statystyk opublikowanych 24 kwietnia przez Konferencję Biskupów Katolickich Korei.

W 2023 r. w tym wschodnioazjatyckim kraju ochrzczono łącznie 51 307 osób, w porównaniu do 41 384 osób w 2022 roku. Chociaż w porównaniu z ubiegłym rokiem, wzrost ten jest gwałtowny, to liczba ta jest niższa niż poziomy sprzed pandemii, kiedy było ich ponad 80 tys. rocznie.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję