Od kilku już lat jesteśmy świadkami nauczania religii w szkole.
Nigdy tego nie doświadczyłem na swojej skórze, bo w czasie mojej
edukacji szkolnej nauka religii odbywała się w ciszy przykościelnych
salek katechetycznych. Człowiek wspomina tamte lekcje jako coś niepowtarzalnego.
Któż z nas nie drżał przed egzaminem do Pierwszej Komunii św., do
sakramentu dojrzałości chrześcijańskiej? Ksiądz pytał, i to solidnie,
trzeba było dużo umieć. Ileż czasu rodzice poświęcali dzieciakom,
aby ich nauczyć katechizmu, pacierza? Ale kto się nauczył, pamięta
do dziś, i o każdej porze dnia i nocy odpowie: kto to jest Pan Bóg,
kto to jest Jezus Chrystus, co to są sakramenty, co to jest Komunia
św. Tak było i nikt nie miał pretensji do nikogo: trzeba było znać
prawdy wiary, przykazania, trzeba było uczestniczyć w niedzielnej
Mszy św. W tamtych czasach rzeczywiście uczestniczenie w katechezie
wymagało od dzieciaka pewnego heroizmu. Wśród wspaniałych i wierzących
nauczycieli byli niestety i tacy, którzy za wszelką cenę utrudniali
pójście na religię. Niekiedy to się udawało, ale w krytycznych momentach
odzywali się rodzice i mocnym, stanowczym głosem mówili, że oni nie
pozwolą, by ich dzieci nie chodziły na lekcje religii. Niejednokrotnie
w czasie trwania katechezy organizowano w szkole zawody sportowe,
zapraszano znanych ludzi, urządzano rowerowe rajdy itp. Mimo takich
starań szło się do katechetycznej salki, bo tam czekał Ktoś niezwykły,
niepowtarzalny. Śmiano się z nas, kiedy podążaliśmy do kościoła,
kpiono, kiedy zapisywaliśmy się do grupy ministrantów. Dziś spotykam
od czasu do czasu swoich kolegów i koleżanki ze szkolnej ławy. Są
wierzący, może czasami się pogubili, ale odnajdują drogę do Kościoła.
Pamiętam księży, którzy naprawdę z wielkim poświęceniem
i oddaniem przygotowywali każdą jednostkę lekcyjną. Każda katecheza
rozpoczynała się sumienną modlitwą, w skupieniu, ze złożonymi rękami.
I chociaż zazwyczaj katecheza odbywała się po lekcjach, nikt nigdy
nie mówił, że jest zmęczony, głodny, że mu się spieszy. Wiem, że
cały sukces nauczania religii kryje się zarówno w dobrym przygotowaniu
lekcji i jej przeprowadzeniu, jak również w świadectwie nauczającego.
Dlaczego dzisiaj to wszystko wspominam, dlaczego nad
tym medytuję? Otóż usłyszałem niedawno od pewnego człowieka odpowiadającego
dziś za kształt katechezy w szkole, że nauczanie katechezy w salkach
przy kościołach było... stratą czasu!!! Że księża musieli biegać
za uczniami pomiędzy blokami, aby ich przyprowadzić na lekcje. Że
dawniej księża tak do końca nie wypełniali programu katechetycznego,
bo nie znali dyscypliny. Powiem szczerze, poczułem się urażony tym,
że ktoś zupełnie, ale to zupełnie nie docenia pracy katechetycznej
w wydaniu starszych już dziś księży. Nie wiem, może ktoś biegał za
dzieciakami pomiędzy blokami, ale to wina uczącego, nie miejsca,
w którym uczono katechezy. Nie mogę dziś nie bronić dawnej katechezy.
Była ona przede wszystkim skuteczna. Podręczniki, chociaż ubogie
graficznie, zawierały wspaniałą treść, której człowiek z łatwością
się uczył. A dziś? Dziś cieszymy się, że katecheza jest w szkołach.
No i może dobrze. Ale czy jest ona tak skuteczna, jak kiedyś? Prawdą
jest, że dziś nikt nie biega za uczniami po parkach, ulicach, skwerach,
bo teraz legalnie uczniowie wcale mogą nie przyjść na lekcje. A jak
przyjdą, to niewiele z nich wyniosą. Dziwię się, że ktoś potrafi
tak mocno skrytykować dawne nauczanie religii, nie potrafiąc szczerze
spojrzeć na nauczanie dzisiejsze. Może w tej chwili kogoś obrażę,
ale mam prawo zabrać w tej sprawie głos: katecheza nie przynosi dziś
określonych rezultatów. Dzieciaki i młodzież pogubiły się zupełnie.
Dlaczego tak się stało? Bo tylko uczymy, nie dajemy świadectwa o
tym, co jest przedmiotem nauki religii. A czas płynie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu