Mazury. Jedna z najpiękniejszych i najdziwniejszych krain w Polsce.
Jedyny w swoim rodzaju, łagodnie pofałdowany krajobraz z potężnymi
lasami, czystymi, łagodnymi wodami mniejszych i wielkich jezior.
Nie ma takiego drugiego obszaru w Europie. Nie ma tak wspaniałej
przyrody na tak wielkim terenie. Takiego naturalnego bogactwa: ptaków,
ryb, nieprzebranych darów lasów, czystych ziem uprawnych.
Ta cudowna kraina poraża swoją pustką. Poza turystycznymi
miejscowościami, głównymi szlakami żeglarzy i kajakarzy, skupiskami
letnich domków leży bezkresny obszar całkowicie niezagospodarowany,
surowy i przerażająco ubogi, z rzadko rozrzuconymi siedzibami ludzkimi,
których mieszkańcy walczą o przetrwanie każdego kolejnego dnia. Kiedy
pozna się bliżej te miejsca, tak urocze dla oka i tak zasmucające,
gdy przyjrzy się egzystencji ich mieszkańców, trudno mieć wątpliwości,
że nasi sąsiedzi zza Odry, niegdyś mieszkańcy Prus Wschodnich, mają
tak wielką ochotę, by znów tu się pojawić, objąć w posiadanie i zagospodarować
te setki, tysiące hektarów nieużytków. A są to nieużytki podwójnej
jakości. Leżące odłogiem ziemie rolne, które już dawno przestało
się opłacać komukolwiek uprawiać - wielkość ich obszaru jest naprawdę
wstrząsająca, oraz wspaniałe tereny nad jeziorami i pośród leśnych
pagórków i łąk, gdzie można by rozwinąć na dużą skalę nowoczesny
przemysł turystyczny. Dać pracę tysiącom ludzi i zasilić w pieniądze
ten dramatycznie, z roku na rok ubożejący i podupadający region.
Miarą ubóstwa są mnożące się napady na domki letniskowe. Te domki
to nieustanne wyzwanie dla dzieci i młodzieży, których głód rzeczy (a nieraz autentyczny głód), a także degeneracja życia rodzinnego,
często naznaczonego alkoholizmem rodziców, i społecznego skłaniają
do szukania tego rodzaju "rozrywki". (Do domu znajomych w ciągu dwóch
i pół lat włamywano się dziesięciokrotnie). Pokutuje też w tym głęboko
zakorzeniona mentalność mieszkańców tych ziem, że dom pozostawiony
na sezon czy dwa to "mienie porzucone" i jako takie staje się naturalną
własnością wsi. "Mienie porzucone" to typowy element krajobrazu Mazur,
z których wyjeżdżali w ciągu ostatnich dziesięcioleci nie tylko Niemcy,
ale - już w latach późniejszych - Warmiacy, rdzenni Polacy, których
odmienność językowa i kulturowa skazywała w komunizmie na upokorzenia,
represje i wygnanie. Ilu ich wyjechało z Polski, rozgoryczonych,
zrozpaczonych, że zmusza się ich do opuszczenia Ojczyzny, że odmawia
się im prawa do polskości? Czy ktoś to zliczył? W poszczególnych
wsiach przetrwały jeszcze nieliczne, niczym relikty dawnych lat,
rodziny Warmiaków. Nie słychać natomiast, żeby wracali z obczyzny.
Wracają natomiast Niemcy. Dzięki podstawionym osobom wykupują
domy i gospodarstwa. Słyszy się o całych miejscowościach, w których
- zwłaszcza latem - dominują Niemcy.
Brak jakiegokolwiek programu, który mógłby odbudować zrujnowane
przez lata dominacji PGR-ów gospodarstwa rolne, dać szansę Polakom
zamieszkującym mazurskie wsie. Brak wizji rozwoju turystyki, zwłaszcza
agroturystyki, dzięki której cały ten region powinien być kwitnący
i dostatni (w końcu każdy Polak chciałby móc tanio spędzać wakacje
wśród jezior i lasów) i wszystko to powoduje, że całe Mazury sprawiają
wrażenie wielkiego "mienia porzuconego". Porzuconego przez własne
państwo, skrajnie zaniedbanego i zostawionego własnemu losowi przez
władze lokalne.
Właścicielka wytwórni domków letniskowych opowiadała mi
o dziesiątkach młodych chłopców zgłaszających się do niej w tym sezonie
do pracy. Na pytanie o wykształcenie odpowiadali niezmiennie: "Niepełne
podstawowe". "Co umiesz robić?" - pytała każdego z nich właścicielka. "
Nic" - padała odpowiedź. Z tej mapy zniknęło całkowicie szkolnictwo
zawodowe, szkoły podstawowe we wsiach wymierają. Wszędzie brak pracy,
bo region nie rozwija się ani gospodarczo, ani turystycznie.
Jakie są perspektywy dla tych młodych ludzi? Jak przeżyją
ich rodziny, rozsiane wśród przepastnych lasów? Skąd te rodziny mają
czerpać motywację do życia, do dobrego wychowania dzieci? A jak ciężko
jest zmusić - bez nawozów - trudną, ubogą mazurską ziemię do rodzenia
płodów rolnych, które pozwolą przetrwać - wiedzą tylko ci, którzy
ją uprawiają. Nieprzeliczona armia ludzi nie tylko bezrobotnych,
ale niezdolnych do pracy, z braku jakiegokolwiek wykształcenia zmuszonych
latami do bezczynności, już jest, a będzie wkrótce jeszcze poważniejszym
problemem społecznym, o którym jakoś w kraju dziwnie cicho.
Na tym tle wygrywanie na emocjach zdesperowanych rolników
jest szczególnie rażącą przewiną. Chodzi przecież o ludzi, którzy
dosłownie walczą o życie. Z jednej strony, partia Leppera usiłuje
wykorzystać ich w rozgrywce o władzę dla komunistów, z drugiej -
prowokuje ich do coraz większej determinacji miejscowa policja. Trzeba
to nazwać po imieniu: już nie skandalem nawet, ale wręcz zbrodnią.
Ta kraina potrzebuje mądrego, uczciwego gospodarza. Kogoś,
kto przejmie się wreszcie losem dziesiątków tysięcy ludzi. Ludzi,
którzy pragną tylko jednego: skutecznie dbać o pomyślność swoich
rodzin i całego regionu, a zostali wyrzuceni na śmietnik przez system
gospodarczo-finansowy, w którym liczy się doraźny zysk za wszelką
cenę, w którym podupadają gospodarstwa produkujące tak dziś deficytową
na całym świecie zdrową żywność, a bogaci się szara strefa.
W tym groźnym, w sensie zjawisk społecznych, świecie, pełnym
lęku i
narastającej brutalności, jedyną siłą, która łagodzi emocje
i obyczaje i daje sens ludzkiemu życiu, jest Kościół. Jego działalność
na Mazurach przypomina trochę działalność misjonarzy wśród obcych
i dzikich żywiołów, wśród ludów pierwotnych. Z tym, że owa "dzikość"
bez wątpienia nie charakteryzuje całego regionu, a ponadto jest cechą
wtórną, jest efektem polityki państwa. Przecież ogromna część tego
terytorium to w sensie historycznym obszary czysto polskie, obszary
żarliwej religijności, dawne warmińskie księstwo kościelne.
Z wielkim podziwem patrzyłam na księży proboszczów, którzy
dokonują cudów zręczności - integrują ubogą, pozbawioną perspektyw
ludność wokół kościoła, wokół parafii. To Bóg działa, to za łaską
Bożą ludzie trzymają się Kościoła, bo dokąd mają pójść? To prawda,
ale jak wielkiego trzeba także ludzkiego heroizmu, poświęcenia, codziennego
trudu, żeby w ludziach tak bardzo upokarzanych przez warunki życia
rozbudzić nadzieję. W Klebarku Wielkim k. Olsztyna obserwowałam młodego
Księdza Proboszcza, który dzięki pomocy parafian dokonuje kapitalnego
remontu pięknej, siedemnastowiecznej plebanii. Ma tam być i klub
dla parafian, i mała prywatna kaplica w miejscu dawnej spiżarni,
i biblioteka. Być może ta biblioteka dla Klebarka stanie się remedium
na wtórny analfabetyzm, tak rozpanoszony wśród młodzieży tych okolic.
Duchowieństwo katolickie to prawdziwi, jedyni gospodarze
tej ziemi. Taka jest moja teza. Pod swoimi skrzydłami usiłują chronić
ludzi porzuconych, zepchniętych na margines przez system. Rozumieją,
odgadują w lot ich prawdziwe potrzeby. Solidaryzują się z nimi. Ponieważ
nie uważają - w przeciwieństwie do cynicznych twórców "procesu przemian"
gospodarczych w Polsce - że ktoś może nie zasługiwać tutaj na godziwe
życie i traktowanie. Że ktoś ma mniejsze prawa do korzystania z dóbr
kultury, nauki, wykształcenia.
Być może - mam taką nadzieję - spod skrzydeł mądrych księży
proboszczów i wikarych małych mazurskich wsi i miasteczek wyrosną
kiedyś gospodarze tej ziemi. Prawdziwi gospodarze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu