Wielekroć w ciągu dnia chodzę po uliczkach mego osiedla. Jakże
często w oknach mijanych domów widzę samotne twarze ludzi. Tkwią
tam godzinami. To oczywiste, obserwowanie przechodniów jest jedyną
rozrywką ich chorego lub starego, samotniczego życia. Jeszcze niedawno,
w wigilijny wieczór, stawialiśmy na stole dodatkowe wolne nakrycie
- dla samotnego niespodziewanego gościa. Czy jednak zawsze naprawdę
robiliśmy to dla jakiegoś samotnika, nieszczęśliwca? A może trochę
dla siebie? To tak przyjemnie pomyśleć: jestem dobrym człowiekiem,
pamiętam o tym szlachetnym zwyczaju wigilijnym. Jakże często kończy
się to jednak tylko na ustawieniu dodatkowych naczyń. Skąd się bowiem
miał wziąć ten samotnik? Czy naprawdę czekaliście na kogoś, poprosiliście
do siebie, by wigilijnego wieczoru nie spędzał w pustym domu, gdzieś
w piwnicy czy na klatce schodowej lub - w rozpaczliwej samotności
- w towarzystwie pijanego ojca, męża czy syna.
A poza Wigilią... Wspomniany zwyczaj jest szlachetny
i piękny, ale chyba nie powinien ograniczać się do jednego wieczoru.
Czy poświęcamy choć trochę czasu i uwagi ludziom opuszczonym, samotnym,
chorym, starym, choćby z naszego sąsiedztwa? Czy na co dzień pamiętamy
o prostej życzliwości?
Odwiedzajmy takiego sąsiada. My i nasze dzieci możemy
mu pomóc w niektórych domowych zadaniach, możemy zrobić zakupy, niekiedy
zabawić rozmową. Czasem wystarczy tylko przypomnieć, że zawsze może
liczyć na naszą pomoc, że powinien ufać Bogu, bo:
Bóg troszczy się o ptaki niebieskie i lilie polne,
a przecież człowiek znaczy więcej niż one... (por. Mt
6, 23-24).
To nie takie trudne, choć z pewnością łatwiej było na
wigilijnym stole ustawić talerz dla obcego, samotnego, opuszczonego...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
