5 lipca 2000 r. pożegnaliśmy na Wojskowym Cmentarzu na Powązkach
w Warszawie zmarłego 28 czerwca Juliana Kulentego, reżysera filmowego,
inżyniera chemika i pedagoga. Człowieka wielkiej wiary, oddanego
Bogu i Ojczyźnie.
Urodził się 7 stycznia 1922 r. w Brześciu nad Bugiem
w religijnej rodzinie kolejarskiej o tradycjach patriotycznych. Od
młodości działał dla dobra Polski i Polaków, m.in. jako harcerz w
czasie "krwawej niedzieli" w Bydgoszczy, potem jako partyzant Armii
Krajowej, pseudonim "Noi", na ziemi tarnowskiej brał udział w "Akcji
V2" i w walkach pod Jamną i Słoną, był dwukrotnie ranny. Bezpośrednio
po wojnie walczył czynnie przeciw represjom komunistycznego reżimu,
przez co musiał się długo ukrywać.
Po studiach na Politechnice Szczecińskiej proponowano
mu różne kierownicze stanowiska w przemyśle fotochemicznym i filmowym.
Konsekwentnie odmawiał wstąpienia do partii, chciał zawsze żyć uczciwie.
Zrezygnował więc z zaszczytów i poświęcił się wychowaniu młodzieży.
Był żarliwym pedagogiem, uczył, ale przede wszystkim wychowywał.
Zdążył wychować całe pokolenia ludzi filmu, wykładając w Technikum
Fototechnicznym i Podyplomowym Studium Filmowym w Warszawie.
Przeciwdziałał skorumpowanej grupie partyjnych nauczycieli,
którzy zmuszali swoich uczniów do brania udziału i produkcji zdjęć
pornograficznych. Skutecznie zwalczył ten proceder, co spowodowało
liczne dymisje w resorcie oświaty - dla niego zaś oznaczało długoletnie
represje i rewizje w domu.
Jako reżyser i operator filmowy, zrealizował ponad 100
filmów dla wielu instytucji. Przez wiele lat piastował funkcje kierownicze
w Polskim Stowarzyszeniu Filmu Naukowego.
Przyczynił się do ocalenia polskiego rolnictwa przed
użyciem radioaktywnych pyłów dymnicowych do nawożenia.
Od 1980 r. działał w "Solidarności". W stanie wojennym
zmuszono go do odejścia na wcześniejszą emeryturę. W czasie odradzania
się Polski służył radą i dobrym słowem. Sprawdził się jako doradca.
Jeszcze wtedy można było wiele zdziałać i wiele uratować.
Uczestniczył w powstaniu ruchu filmowców katolickich,
przewodniczył od 1983 r. Grupie Filmowców Katolickich, współtworzył
w 1986 r. Festiwal Filmów Katolickich w Niepokalanowie, a następnie
w 1990 r. Katolickie Stowarzyszenie Filmowe im. św. Maksymiliana
Marii Kolbego, którego był pierwszym prezesem, a później członkiem
honorowym. Był dyrektorem i wykładowcą Centrum Edukacji 2000, przygotowującego
kadry dla radia i telewizji katolickiej. Był także jednym z inicjatorów
powołania w całym kraju Klubów Wideo Edukacja 2000 oraz utworzenia
Konferencji Stowarzyszeń Katolickich.
Podobnie jak św. Maksymilian - zaufał Maryi. Owocami
tego zawierzenia była zarówno ścisła więź z Niepokalanowem, jak i
jego filmy o sanktuarium Matki Bożej w Licheniu, cieszące się wielką
popularnością.
W pracach związanych z Festiwalem w Niepokalanowie uczestniczył
do ostatnich swych dni. Oceniał filmy zgłoszone na tegoroczny XV
Festiwal, uczestniczył, choć na odległość, w pracach Jury, a na początku
czerwca myślał o przygotowaniach do następnego, XVI Festiwalu już
w XXI wieku.
Napisał do uczestników Festiwalu: "Świat szczególnie
dzisiaj potrzebuje dobra, mądrości i pokoju, a film czy program telewizyjny
mogą te wartości przybliżyć lub je inspirować. Życzę, abyśmy swoją
obecnością i swoimi dziełami świadczyli o duchowej obecności w Kościele
powszechnym oraz wypełniali zawierzoną nam misję".
On już swoją misję wypełnił.
Uroczystościom żałobnym przewodniczyli: bp Zbigniew Józef
Kraszewski, o. Stanisław Piętka - narodowy prezes Stowarzyszenia
Rycerstwa Niepokalanej i o. Tadeusz Pronobis - jezuita, były sekretarz
Komisji Episkopatu ds. Środków Społecznego Przekazu.
Reklama
Wielkie serce
Wspomnienie o Julianie Kulentym
Przyjaciel, Brat, Ojciec.
Ważne, że jest, że można się do niego udać w trudnościach,
smutku i podzielić się radością.
Czasem w nawale zajęć, szumie świata zapomina się
o nim, jakiś czas nie odwiedza, nie dzwoni.
Ale jest. Gdy przyjdzie chwila, impuls, pędzi się
do niego, znajduje pocieszenie, radę, pomoc. I można iść dalej.
A gdy go zabraknie?
Gdy myślę o spuściźnie po Julianie Kulentym, zdaję sobie sprawę
z tego, że tylko jeden Bóg może ocenić tego człowieka do końca. My
możemy odczuwać miłość, jaka pozostaje.
Człowiek niezłomny, ufny w Opatrzność, konsekwentnie
dążący do celu, jaki przyświecał "jego Świętemu" - św. Maksymilianowi
Marii Kolbemu. Człowiek zawierzenia, prawdziwy rycerz Niepokalanej,
zaiste człowiek niezwykły.
W osobie Juliana łączy się wielkość i pokora. Trwa ciągły
rozwój, ciągła praca umysłu i nieugięta wola walki o wiarę i Polskę.
Prawdziwy społecznik - niepoprawny altruista. Już za
komuny organizował ludzi, sprawiał, że czuli się jedną rodziną. To
była najskuteczniejsza walka. Pragnął zawsze niwelować sztuczne podziały,
apelował do uczuć każdego człowieka. Zwyciężał, godził ludzi, nie
wahał się pouczać ich, jak bliźni bliźniego i jak przystało na prawdziwego
chrześcijanina.
Miał "tak" za tak, "nie" za nie. Nie uznawał półprawdy
i "mniejszego zła".
W bliskich zaś stosunkach międzyludzkich był ciepłym,
kochanym człowiekiem.
Wielu ludzi kocha go i dziś jak najlepszego ojca.
Tworzył szczególną atmosferę, roztaczał aurę dobroci
i mądrości życiowej. Ludzie lgnęli do niego, radzili się go i ufali
mu całym sercem.
Przykładem może być chociażby jego działalność na Agrofilmowej
Wiośnie. Wielu studentów Juliana szło wtedy na Mszę św. i zaprzeczało
całej komunistycznej machinie.
Miał ogromny wpływ na ludzi, chociaż o to nie zabiegał.
Zdawał sobie jednak sprawę ze swojej misji. Uczciwie i rzetelnie
wypełniał ją aż do końca swych dni.
Człowiek wielkiego serca. Często uczucia, żarliwa wiara
uniemożliwiały mu publiczne wypowiedzi. To był znak dobra, jakie
było w nim.
Miał głęboką świadomość sytuacji świata i naszego w nim
losu.
Łzy - znak zrozumienia - znak miłości.
Pomóż w rozwoju naszego portalu