Przez zalegającą nad Rynkiem mgłę przebijały się ledwie widoczne
światła przejeżdżających samochodów. Kawalkada pojazdów sunęła niespiesznie,
rozpychając się w skłębionych oparach, które gęstniały z minuty na
minutę. Ani tylne światła pozycyjne, ani kierunkowskazy nie były
już właściwie widoczne, a gęstniejącą mgłę z trudem pokonywały tylko
świecące jaskrawoczerwonym światłem lampy przeciwmgielne. Gdyby nie
one, jazda byłaby niemożliwa i chociaż na skrzyżowaniu miała miejsce
poważna stłuczka, spowodowana kompletnym brakiem widoczności kierunkowskazów,
to kierowcy nie rezygnowali z dotarcia do obranego wcześniej celu.
Na pobliskim parkingu "drzemały" wielkie TIR-y, których kierowcy
postanowili przeczekać do rana, aż mgła zelżeje. Ich podróż była
zbyt daleka, aby mieli narażać bezpieczeństwo swoje i powierzonych
im towarów dla zaoszczędzenia kilku czy nawet kilkunastu godzin.
Stojąca w pobliżu przystanku sodowa lampa uliczna napełniała
powietrze przesycone cząsteczkami pary żółtym światłem, które rozpraszało
się w miliony drobnych punkcików i z trudem docierało do miejsca,
w którym pod szklanym daszkiem wiaty schroniło się kilka osób. Właściwie
z nieba nie padał deszcz, lecz mgła była tak gęsta, że skraplała
się samoistnie i osiadała na wszystkim, co napotkała na drodze ku
ziemi; na ubraniach, siatkach z zakupami, tornistrach szkolnych i
przede wszystkim na szklanym daszku wiaty, z którego spływały cienkie
strużki wody, sprawiając wrażenie, jakby na szybach pojawiła się
pajęczyna pęknięć. Było to jednak złudzenie, szyby były całe i skutecznie
chroniły stojących pod nimi ludzi przed wszechogarniającą wilgocią.
Ludzie wyglądali autobusu jak zbawienia. Najbliżej krawędzi
wiaty stało dwóch chłopców w wieku szkolnym. Mogli mieć najwyżej
po dwanaście lat. Wpatrywali się w ciemną gęstwinę, zakładając się
co trochę o to, czy nadjeżdżający samochód to autobus, czy nie. Zbliżające
się auta rozpoznawali po rozstawie reflektorów. Bezbłędnie odgadywali
jedynie maluchy. Tylko one miały tak blisko siebie ustawione światła
i, co trzeba dodać, tak słabe, że rozjaśniały wyłącznie skrawek jezdni
przed samym samochodem. Widoczne więc były dopiero wtedy, gdy mijały
przystanek. Z innymi samochodami chłopcom nie było już tak łatwo.
Wszystkie były do siebie we mgle bardzo podobne i nie dawały się
rozpoznać nawet po dźwięku silnika, co uniemożliwiał jednostajny
szum wydawany przez toczące się po mokrej jezdni opony. O rozpoznaniu
numeru autobusu nie można było nawet marzyć. Widoczny bowiem mógł
być dopiero po wjechaniu pojazdu na przystanek, co też niebawem nastąpiło
ku zaskoczeniu wszystkich oczekujących, z chłopcami włącznie, którzy
właśnie zakładali się, że jedzie ciężarówka marki Jelcz.
Ludzie zebrali się w pobliżu wejścia do pojazdu, gdzie
widoczna była elektroniczna tablica z numerem autobusu i kierunkiem
jego jazdy. Niestety, zanim odczytali informację, było już za późno.
Kierowca zamknął drzwi i samochód wolno wytoczył się z przystankowej
zatoki.
- Przez tę mgłę nawet nie można się dostać do domu -
żaliła się kobieta z zakupami.
- Ta mgła nasuwa mi pewne skojarzenia - powiedział z
zadumą starszy pan.
- A co takiego? - zapytał z ciekawością chłopiec z tornistrem.
- Zamieszanie w głowie, jakie mają Polacy - odparł starszy
pan. - Jedyny kolor, jaki widzą w zamęcie produkowanym przez telewizję
i gazety to czerwony, który z dodatkiem oparów absurdu udaje biało-czerwony.
Podobno w nocy wszystkie koty są bure. A mnie się wydaje, że w tej
informacyjnej mgle wszystkie koty są czerwone i mają chore golenie.
To taka przyrodnicza anomalia pod koniec wieku, dużo gorsza od dziury
ozonowej. Co może być gorszego od dziury w pamięci?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
