Zbliżające się wybory parlamentarne na pewno wywołają temat
udziału Kościoła w polityce. Jak znam życie, to taka debata pojawia
się jako niemal żelazny punkt programów publicznych, czyli lewicowych
środków przekazu, pragnących powstrzymać hierarchię od "wtrącania
się" do polityki.
Nie tylko zresztą hierarchię, chodzi wszak o wywarcie wpływu
na mentalność w większości katolickiego społeczeństwa, aby nie wzięło
udziału w wyborach. Jednym słowem, już wkrótce katolickie duchowieństwo,
katoliccy wyborcy będą przy różnych okazjach oskarżani o klerykalizm,
o fundamentalizm religijny, o chęć narzucania swoich poglądów reszcie
społeczeństwa itp. Oczywiście, będą te oskarżenia rzucać nie jakieś "
mądre" głowy, ale pojawią się one w programach typu Rozmowy w toku,
Decyzja należy do ciebie, Rower Błażeja itp.
Rozpocznie się od poruszenia sztandarowego tematu - aborcji,
wszak wiadomo już, że Sojusz Lewicy Demokratycznej szykuje zmianę
ustawowego zakazu zabijania dzieci poczętych, uchwalonego z takim
trudem przez AWS. Można się spodziewać, że wcześniej środki przekazu
w codziennych programach będą przekonywać społeczeństwo o niebezpieczeństwie
wtrącania się Kościoła w sprawy państwa. Pojawią się frazesy na temat
zacofania wierzących, niedostosowania wymogów wiary do dzisiejszych
czasów, sprzeczności teologii z nauką i postępem. Będą, oczywiście,
w usłużnych środkach przekazu wygłaszane deklaracje, że każdy ma
prawo do swoich poglądów, do życia według własnych zasad moralnych,
że nie istnieje jedna prawda obiektywna, jedna prawdziwa moralność,
że świat jest pluralistyczny, demokratyczny itd.
Efekt tego przekonywania jest z góry znany, bo nie istnieją
dla milionów ludzi poważniejsze argumenty od tych, jakie usłyszeli
w telewizji. Przykładem może być umorzenie przez prokuraturę sprawy
kaliskiej, czyli naigrawania się z Ojca Świętego przez prezydenckiego
ministra i jego zwierzchnika. Sąd umorzył, więc wszystko w porządku,
tak powiedzieli w telewizji, tak również wypowiedziały się prominentne
osoby. Nie ma już sprawy.
Podobnie bywa z polityką: mniejszość wmawia większości,
że od polityki trzeba trzymać się z daleka, bo jest niemoralna i
wredna, że politycy to karierowicze, egoiści, osoby dające się przekupić,
że jak już, to lepiej pozostawić politykę w rękach fachowców - w
domyśle, w rękach najczęściej liberalnej, postkomunistycznej i niechrześcijańskiej
mniejszości.
Tu można dodać, że w wyniku takiej "akcji" utraciliśmy
w Senacie możliwość wyboru członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji,
ponieważ liberalna grupa senatorów AWS-u doszła do wniosku, że senator
Krystyna Czuba jest zbyt prawicowa i katolicka, że nie będzie "pasowała"
do laickiego wizerunku obecnej Krajowej Rady. Jednym słowem, jeśli
gdzieś pojawia się aktywny katolik, który pragnie uprawiać działalność
polityczną zgodnie z wyznawaną przez siebie wiarą, to jest przez
wpływowe kręgi opiniotwórcze nazwany klerykałem, ultraprawicą, religijnym
oszołomem. A przecież obecność senator Krystyny Czuby w KRRiT byłaby
czymś ze wszech miar pożądanym, wszak wszyscy narzekamy, że media
są pełne przemocy, pornografii, upolitycznienia, że pozbawione są
wartości...
Prymas August Hlond, którego 120. rocznicę urodzin obchodzimy
w tym roku, zmagał się w latach trzydziestych z podobnymi problemami,
jakie my mamy dzisiaj. Już wówczas Kościół był atakowany za mieszanie
się do polityki, już wtedy starano się wmówić narodowi polskiemu,
że prawo do uprawiania czynnej polityki mają tylko liberałowie, socjaldemokraci,
humaniści wszelkich odmian, a nawet radykałowie czy anarchiści. Dlatego
Prymas Hlond podkreślał z mocą, że "Kościół ma prawo, a nieraz i
obowiązek zajęcia się stroną etyczną wydarzeń politycznych". Ten,
kto chciałby ograniczyć to prawo Kościoła - mówił kard. Hlond - ma
zamiar wyeliminować Kościół z życia publicznego, czyli w konsekwencji
wprowadzać niemoralne prawa i zasady życia.
Znowu sięgając po przykład, można wskazać, jak w Holandii
dokonano takiego wyeliminowania Kościoła z wpływu na życie publiczne.
Chodzi, oczywiście, o wprowadzoną niedawno ustawę o eutanazji. Mimo
protestów biskupów katolickich i luterańskich, demonstracji tysięcy
chrześcijan przed parlamentem, 45 "mędrców" zadecydowało, że człowiek
ma niezbywalne prawo do dysponowania swoim życiem. Dodajmy: i cudzym
życiem, bo w przypadku osoby nie w pełni władz umysłowych decyzję
o zabiciu drugiego człowieka, może nawet ojca lub matki, podejmie
syn, córka, rodzina lub sam lekarz. To już prawie poglądy pokrewne
lekarzom wysługującym się Hitlerowi.
Przypomnę, że zanim doszło w Holandii do uchwalenia tej
ustawy czy innej o tzw. małżeństwach homoseksualnych, odbywała się
w mediach edukacja polityczna przeciw Kościołowi i ludziom wierzącym,
przeciw Dekalogowi. Dopiero po "zamuleniu" umysłów pseudowolnością,
uciszeniu tych, którzy zachowali zdrowy rozsądek i prawe sumienie,
przyszedł czas na zmianę prawa. Cofnąć to wszystko będzie bardzo
trudno, a przynajmniej stanie się to nieprędko.
Nie brak i u nas polityków, którzy swoimi poglądami nie
różnią się od holenderskich "mędrców". Dla przykładu, ileż razy toczyliśmy
w Sejmie batalię o podatki prorodzinne, o ustawy wspierające rodzinę.
Nic z tego, liberałowie i postkomuniści głoszą wspólne poglądy, że
rodzinie dopiero wówczas będzie lepiej, gdy poradzimy sobie z bezrobociem.
Nie jest ważne kto z kim, czy są odpowiednio przygotowani do założenia
rodziny, zdrowi, prawi i dobrze wychowani! Panuje całkowita wolność
i dowolność. Nie mam zamiaru jej ograniczać, ale też zbytnio nie
współczuję tym, którzy krótko po ślubie opłakują swoje złamane życie,
włóczą się po sądach itd.
Nie kwestionuję też, że brak miejsc pracy jest obecnie
najbardziej bolesnym doświadczeniem. Jednak nie można łudzić siebie,
jak też uwodzić innych teoriami, że skoro tylko poprawią się warunki
bytowe, podniesie się z upadku rolnictwo, przemysł czy handel; kiedy
wszyscy będą mieli pracę, to wrócą same przez się czasy uczciwe i
dostatnie, że ludzie będą się zachowywać odpowiedzialnie.
Wspomniany Prymas Hlond, zwalczając podobne zjawisko
rozmywania wartości chrześcijańskich przed wojną, pisał w liście
pasterskim w 1934 r.:
"Obok ucieczki od małżeństwa, stwierdzić można groźniejszą
ucieczkę od obowiązków małżeńskich i rodzinnych, ucieczkę od dziecka,
ucieczkę od wierności małżeńskiej i od jedności małżeństwa". I dodawał: "
Bez moralności opartej na prawach Bożych rodzina zwyrodnieje, a naród
upadnie".
W słowach Prymasa Hlonda została zawarta poważna przestroga
skierowana do świeckich katolików, do jednych, by parając się polityką,
prawodawstwem i rządzeniem, ożywiali rzeczywistość doczesną nieprzemijającymi
wartościami chrześcijańskimi, i do innych, których jest u nas większość
- by dawali wyraźne i jasne świadectwo życia chrześcijańskiego.
I jeszcze, wracając do tematu Kościół a polityka, chciałbym
postawić proste pytanie: Czy rozważania pt. Minął tydzień abp. J.
Michalika, kompetentnego teologa i hierarchy, są dla Ciebie, Drogi
Czytelniku "wtrącaniem się" do polityki, czy też zawierają bardzo
potrzebną ocenę moralną różnych wydarzeń naszego życia politycznego?
Według mnie, Ksiądz Arcybiskup nie proponuje bezpośrednich rozwiązań
ustrojowych, czym zajmuje się polityka, a jedynie wypełnia służebną
rolę wobec swoich wiernych, ganiąc błędne rozwiązania moralne. A
nieraz i ludzi, którzy je głoszą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu