Mógł ich uśmiercić więcej, niż wyżywić umiał,
lecz nie wybrał żadnego z tych dwu wyjść. Gdy umarł,
została po nim próżnia i czarny rolls-royce
dla jednego z kolesiów. Ten wybierze coś.
(Josif Brodski)
Polskie "klimaty" w jakiś dziwny sposób skłaniają do
sięgania po doświadczenia ludzi, jakby z minionej epoki. Ten krótki
wiersz rosyjskiego autora wydaje się daleki od dzisiejszej kolorowej
rzeczywistości, ubarwianej dodatkowo sielską przyszłością, która
według wszelkich znaków czeka nas już w tym miesiącu. Może tylko
rozpoczęty przed tygodniem rok szkolny koresponduje w umysłach wielu
uczniów z tą scenerią zarysowaną przez poetę.
O nowym roku szkolnym wypada i dziś porozważać. Wdrażana
od kilku lat reforma oświaty nie ułatwia tej refleksji. Krótkowzroczne
krytyki napędzają wiatr w niezadowolenie nauczycieli, młodzieży i
rodziców. Nauka stała się przedmiotem debat, przedwyborczych akcji
i tym podobnych zachowań, niewiele mających wspólnego z właściwym
rozumieniem daru, jakim jest Boża iskra mądrości.
A przecież możliwość uczenia się jest jednym z wielkich
darów.
I to jest pierwsza refleksja tego tygodnia. Odświętnie
ubrane dzieci, nauczyciele, wzruszeni rodzice, zwłaszcza ci, którzy
przyprowadzają swoje pociechy po raz pierwszy do polskich świątyń
wiedzy, uważają szkołę za dar naturalny, należny. Z tego przeświadczenia
rodzą się czasami pewne zachowania rewindykacyjne, pomijające w zapalczywości
element wdzięczności.
Najpierw wdzięczność Bogu za to, że nasze dzieci mogą
stanąć w szranki zdobywców wiedzy. Warto pamiętać w modlitwie rodziców,
którzy nie będą mieli tej radości. Tak liczne dzieci na całym świecie
z niezbadanych wyroków Bożych pozbawione zostały daru normalnego
dzieciństwa. Niekiedy dzielą ciężką dolę rodziców albo upośledzone
umysłowo, skazane są na wielomiesięczne pobyty w szpitalu. Tylko
Bóg wie, dlaczego tak się dzieje. Może wraz z rodzicami czynią akt
ekspiacji za brak szacunku dla daru Bożego, jakim jest ludzki iloraz
inteligencji.
Po drugie, te pierwsze dni roku szkolnego winny przypominać
o daninie krwi, jaką wylewali nasi ojcowie, aby nasze dziś stało
się możliwe i realne.
W atmosferze narzekań i utyskiwań warto pohamować zapalczywość
i zadumać się nad literackimi przekazami opowiadającymi o dramacie
Janka Muzykanta, o niespełnieniu literackiego Antka. Nie jest to
tylko licentia poetica. Opowiadano mi, jak to przed laty, tuż po
odzyskaniu niepodległości, w jednej z wiosek ojciec sprzedał znaczną
połać ziemi, by wykształcić swoją córkę. Została nauczycielką. Niestety,
nie znalazła pracy. Biedny rodzic musiał sprzedać pozostały areał
ziemi i emigrować z wioski, by uniknąć ironii, a nade wszystko szukać
w innym miejscu pracy celem zapewnienia swoim dzieciom chleba.
Na tamtym trudzie jesteśmy zbudowani, ze słoności tamtych
łez niespełnienia korzystamy. Warto o tym pamiętać.
Czasy powojenne przyniosły piękne i dobre hasło edukacji
dla wszystkich. Reglamentowana jednak wiedza rodziła głód poznania
całej, nieograniczonej prawdy. To jeden z elementów, który przyczynił
się do odkrycia nieznośnych zafałszowań i obalenia komunizmu. Dziś
mało się o tym pamięta. Pokolenie dzisiejszych decydentów jakby nieco
zapomniało owe wieczory i noce, kiedy z wypiekami na twarzy czytało
się "zakazane" dzieła Sołżenicyna, Brodskiego, Achmatowej. Ówcześni
nastolatkowie niewiele różnili się od dzisiejszej młodzieży. Posiadali
jednak coś, co ich od współczesnych propagatorów nihilizmu różniło
- ciekawość. Czytali zakazane wiersze, kupowali nagminnie umierającą
dziś Literaturę na świecie i potrafili całymi nocami śnić sen o wolności.
Władza dawała wiedzę, która była jej wygodna. Reszta była wielkim
wysiłkiem osobistej determinacji, czasem za cenę więzienia i wolności.
Przywołajmy raz jeszcze Autora naszego wiersza.
W 1964 r. odbył się w Leningradzie jego proces, który
pozostanie jako niezwykłe świadectwo w kronikach literatury rosyjskiej.
Pomiędzy sędzią Sawielejewą i podsądnym wywiązał się następujący
dialog:
- Jaki jest w ogóle wasz zawód?
- Poeta. Poeta-tłumacz.
- Kto uznał was za poetę? Kto zaliczył was do rzędu poetów?
- Nikt. A kto zaliczył mnie do rzędu ludzi?
- Czy uczyliście się tego?
- Czego?
- Żeby być poetą. Czy nie próbowaliście chodzić na uniwersytet,
gdzie dają wykształcenie...Gdzie uczą?
- Nie myślałem...Nie myślałem, że można to zdobyć wykształceniem.
- A czymże?
- Myślę, że to... od Boga.
To stwierdzenie kosztowało Poetę pięć lat ciężkich robót.
Tak, od Boga mamy dar myślenia i ten odprysk Bożej wiedzy,
który wyraził się w akcie stworzenia. Uczyńmy człowieka na nasz obraz
i nasze podobieństwo.
Ale także w raju dokonało się pierwsze odstępstwo, którego
motorem była pycha, pożądliwie nakazująca prarodzicom posiąść Bożą
wiedzę o dobru i złu.
Dziś Boże obdarowanie naszych dzieci realizujemy w wolnym
Kraju. Nawet wielość podręczników, która jest czasem dla rodziców
koszmarem, o tym świadczy.
Wolność jako dar zadany przez Boga wymaga od człowieka
wysiłku zachowania wierności zasadom i wartościom najwyższym, istotnym.
Jak to uczynić w świecie propagującym wiele mód i modeli życia i
nie zmarnować tego czasu obdarowania?
W jednym z opowiadań Czechowa jest bardzo pouczająca
scena dialogu młodego Jegoruszki wyruszającego w świat, by zdobywać
wiedzę, i starego Pantileja siedzącego u bram wioski:
- "A ty, dokąd to jedziesz?- spytał przytupując.
- Uczyć się - odpowiedział Jegoruszka.
- Uczyć się? Aha...Niech ci pomaga Panna Najświętsza.
Tak. Dobrze mieć rozum, a jeszcze lepiej mieć dwa. Jednemu człowiekowi
Pan Bóg jeden rozum daje, innemu dwa, a niektóremu to i trzy... niektóremu
i trzy, słusznie... Jeden rozum to ten, z jakim matka na świat wydała,
drugi od nauki, a trzeci od dobrego życia...".
Warto zatrzymać się na tej mądrości starca, śledzącego
od bram wioski życie jej mieszkańców.
Pierwszy rozum to ten, z którym nas matka na świat wydała.
To całe doświadczenie rodziny, bogactwo najpiękniejszej wspólnoty,
w której wzrastaliśmy, czuliśmy się kochani. Powoli niszczeją wierzeje
tego domu. Odchodzą ludzie, czasem i my opuszczamy progi rodzinnego
domu. Wtedy rozpoczyna się walka o duszę człowieka. Opowiadano mi
o chłopcu, który dość wcześnie zaczął pokątnie palić papierosy. Ojciec
krzyczał, bił, ale sam palił, wreszcie któregoś dnia powiedział:
Widzisz, ja też palę. Od dziś przestaję. Ty zrób to samo. Po pewnym
czasie chłopak pojechał na kolonię. Tam koledzy zaczęli go namawiać
do palenia. Argumentowali - co się boisz, ojciec przecież nie widzi.
- Tak - odpowiedział - ale ja wiem, że on też się tam
teraz męczy, chcąc być wierny naszej umowie. Piękny i prawdziwy przykład.
Patrząc na kuszące propozycje świata, warto pytać, jak by się zachowali
mój ojciec, matka.
Ewangelia daje piękny przykład tej wierności i szacunku
dla domu rodzinnego. Dwunastoletni Jezus, wróciwszy z Jerozolimy,
był poddany swoim rodzicom i - jak dodaje Ewangelista - wzrastał
w mądrości i łasce u Boga i u ludzi.
Drugi rozum to ten od nauki.
Współczesność nie promuje wiedzy. Coraz częściej pojawia
się pytanie - a po co mi to? Co ja z tego będę miał?
Jak uchronić się przed tą niebezpieczną pułapką?
Wydaje mi się, że winniśmy zawierzyć nauczycielom. Tylko
pozornie wydaje się, że niepotrzebne są takie czy inne przedmioty.
Każdy z nas ma upodobanie w jakiejś dziedzinie, a z trudem przychodzi
mu przyswajanie innych wiadomości. Integralność różnych dziedzin
tworzy obraz prawdziwego inteligenta. Szkoda, że umiera pojęcie mistrza.
Starsi, kiedy dziś po latach wspominają swoje lata szkolne, myślą
z rozrzewnieniem o owych mistrzach, którzy stali się dla nas wzorem
zachowania i postępowania.
Słyszy się powszechne narzekania na upadek autorytetów,
zanik instytucji mistrza i przewodnika. Już Ojcowie Pustyni z pierwszych
wieków mieli z tym problemy. Do jednego z nich przyszedł młody adept
życia duchowego i podobnie narzekał na brak kierowników duchowych.
Starzec zamyślił się przez chwilę i odpowiedział: Gdyby było na nich
zapotrzebowanie, na pewno by się pojawili.
Nieprawda, że w gronie pedagogów nie ma ludzi godnych
miana mistrzów. Są. Giną jednak w otmętach krytyk, arogancji, subiektywizmu.
Znam wielu niezwykłych nauczycieli i wartościowych księży, mądrych,
bogatych duchowo, którzy mogliby wiele pomóc wychowankom w pielgrzymce
przez życie. Cóż z tego, kiedy atmosfera życia gasi głód wiedzy i
wielu młodym, i nie tylko, wydaje się, że sami już wszystko wiedzą.
Warto podtrzymywać rolę autorytetu. Burzą go dziś namiętnie
ludzie nieodpowiedzialni. A bez autorytetu rodziców, nauczycieli,
księży, poetów i polityków nie ma zaufania, nie ma wzorców wychowawczych,
nie ma motywacji dla wielkich wysiłków. Nie podcinajmy korzeni drzewa
autorytetu. Nie niszczmy w dzieciach obrazu ich nauczycieli, wychowawców
i katechetów. To bardzo niebezpieczne. Dzieci skończą szkoły, zapomną
o nauczycielach, pamiętać jednak będą o tym, że tego, co uczył ksiądz
i nauczyciel, trzeba "trzymać" się w życiu. Promujmy także potrzebę
wszechstronnej wiedzy.
Wreszcie trzeci rozum, najtrudniejszy, płynący - jak
to powiedział starzec - z dobrego życia.
Tylko na fundamencie uczciwego realizowania poprzednich
możliwe stanie się lepsze życie w nas i w społeczeństwie. O tym nie
wolno zapominać.
Tę mądrość nabywają ci, którzy poważnie podejmują wezwania
Dekalogu, łączą w wyborach życiowych wiarę, życie i drogi do szczęścia,
i na serio realizują przykazanie miłości Boga i bliźniego.
Na tym polu najbardziej uwidacznia się siła współczesnego
tyrana. Dziś nie jest on tak obskurancki jak wówczas, kiedy pisał
o nim Brodski. Ubrał białe rękawiczki postępu i liberalizmu. W imię
postępu, wolności i nowoczesności uśmierca więcej niż potrafi wyżywić.
Pokarmu dla ciała ma sporo, nie ma jednak wystarczająco wiele, by
zaspokoić pragnienia ducha. Dotknięty chorobą ducha człowiek łasi
się na mrzonki, poetyckie rolls-roycy, nie zauważając, jak niepostrzeżenie
ogarnia go pustka.
Do dziś niektórzy publicyści kwestionują sensowność katechezy
w szkole. A przecież nie poszliśmy do szkół dla pieniędzy ani z pychy.
Pasterze Kościoła świadomi, że nadchodzi fala terroru w białych rękawiczkach,
podjęli tę decyzję z troski o powszechną formację wiary, moralności
i kultury duchowej. Wiadomo było, że nadchodzi fala kontestacji i
liberalnego nihilizmu. Wielu młodych, zauroczonych hasłami tegoż
agresywnego nurtu typu: "róbta, co chceta", nie przyszłoby na katechezę
do salek. W szkole jakby stworzono bliższą okazję kontaktu z katechezą.
Nie jest to zmarnowany czas. Słowa, jakie słyszą, i dialogi, które
przeprowadzą, zostaną chociaż częściowo w pamięci. Jest jeszcze wspólna
modlitwa katechety i katechizowanych, niejednokrotnie okraszona cierpliwością
i cierpieniem, co w sumie tworzy nową relację człowieka do Boga.
Początek tego roku jest także intelektualnym wezwaniem
dla dorosłych. Przyjdzie nam podczas wyborów zdać sprawę z naszej
mądrości. Mimo zniechęcenia ludzie przychodzą do księży, piszą do
biskupów, proszą o radę, o światło. Nie ma gotowych recept. Trzeba
wybrać ludzi o tych trzech rozumach.
Takich, którzy staną na straży rodzinnego domu.
Polska umiera biologicznie. To nie brak pieniędzy w dziurawym
budżecie spowodował weto Prezydenta wobec ustawy pragnącej wesprzeć
rodzinę wielodzietną, tu zatriumfowała niechęć lewicy do kołyski.
Musi umrzeć - i umiera - naród, który nie kocha dziecka! Najbliższe
wybory będą głosowaniem za rodziną lub przeciw niej i o tym trzeba
pamiętać. Nie atakuję osób, staram się demaskować fałszywe ideologie
i domagać się prawdy słów i życia, a także dotrzymywania nałożonych
zobowiązań. Nie bronię prawicy, jej powinna bronić prawda i prawość,
bezinteresowność w służbie ludzi i fachowość, a nie dobre relacje
z "elitami" czy pieniądze na propagandę.
Weta prezydenckie skierowane przeciw rodzinie są wielką
wygraną posłów, którzy z hasłami polityki prorodzinnej startowali
do wyborów przed czterema laty. Dotrzymali słowa, doprowadzili do
uchwalenia ważnych ustaw, przegrali, bo Prezydent wybrał polityczne
posłuszeństwo swojej ideologii zamiast troskę o naród. Jest to dowód,
że partia, której ideologia jest bliska prezydentowi, nie chce w
Polsce rodzin wielodzietnych, nie chce dla tych rodzin szkoły o sprawdzonych
wzorcach. Trzeba jasno mówić: w kraju, w którym kołyska dziecka nie
warta jest 150 milionów złotych rocznie, nie może być dobrze. Już
dziś brakuje młodych, którzy by wypracowywali emerytury i renty dla
chorych i spracowanych.
Trzeba w naszych przedwyborczych kalkulacjach sprawdzać
intelektualne przygotowanie kandydatów. Warto może przytoczyć starą
anegdotę, którą przypisywano zmarłemu przed 50 laty wybitnemu arcybiskupowi.
W seminarium dyskutowano, co zrobić z klerykiem, który jest bardzo
układny i pobożny, ale wielce słaby intelektualnie. "Wyrzucić - zdecydował
arcybiskup. - Pobożność przeminie, a głupota pozostanie".
Przez analogię rozumując, można stwierdzić, że człowiek
inteligentny, mający zdolność analizy i syntezy, potrafi nas reprezentować,
nie przynosząc wstydu. Jak dotąd, wielekroć musieliśmy się wstydzić
arogancji, niewiedzy i - jak zwykle - związanej z tym pewności siebie
i krzykliwości ludzi duchowo pustych. Nie dajmy się nabrać na hasła,
które dla przeciętnego obserwatora rzeczywistości nie mają szans
powodzenia. Nie warto głosować na ludzi, którzy swoją popularność
budować będą na szkalowaniu innych.
Cóż z tego, że dowiemy się czegoś złego o kimś - czy
to przysporzy nam pieniędzy? A całej kadencji posłowania nie można
strawić na krytykowaniu innych. Trzeba słuchać mądrych, taktownych
i szanujących tych, którzy dotąd trudzili się wokół ojczystego domu.
Wreszcie uważnie analizujmy trzeci rozum naszych kandydatów.
Już to wielokrotnie rozważaliśmy. Człowieka złego poznaje się nie
po tym, że ma spuszczony wzrok, że wstydzi się spojrzeć drugiemu
w oczy. Zły człowiek to taki, który pała nienawiścią do cnoty, do
dobra. Dziś ta nienawiść ubiera się w szaty ironii i liberalizmu.
Jeśli Wam będą obiecywać rozluźnienie obyczajów, dostęp do pornografii,
to są właśnie te symptomy walki z dobrem i choroby moralnej. To ludzie,
którzy nie posiedli cnoty i muszą nad nią jeszcze długo pracować.
Neofitom drogi nie powierza się przewodnictwa, złodziejom i rozpustnikom
nie daje się kluczy do ojczystego domu. Te wybory jeszcze raz potwierdzą
mądrość starego Pantileja, który wzdychał, kończąc swój do Jegoruszki
wywód: "Tak więc, bratku, dobrze jest, jeżeli poniektóry człek trzy
rozumy posiada. Taki nie tylko żyje, ale i umiera łatwiej. Umiera,
tak, to... A umrzemy wszyscy, ilu nas jest".
Dobrze by było, drodzy Czytelnicy, gdybyśmy wybrali ludzi
o trzech rozumach. To jedyna szansa, żeby żyło nam się lepiej i abyśmy
w pokoju mogli oczekiwać starości i dnia spełnienia nadziei.
Mądrych wyborów!
Pomóż w rozwoju naszego portalu