"Zapłać, a my cię będziemy oswajać" - tak zdaje się brzmieć przesłanie "kampanii przeciw homofobii", prowadzonej przez środowiska gejowskie i lesbijskie. Kampania polega na rozpowszechnianiu cyklu plakatów
pod wspólnym hasłem: "Niech nas zobaczą", a ich celem jest "walka z nietolerancją".
Myślę, że przy tej okazji warto odpowiedzieć sobie na parę pytań. Po pierwsze, czy przestrzeń publiczna może być wykorzystywana do indoktrynacji, prezentacji treści kontrowersyjnych i nieobyczajnych?
Odpowiedź brzmi: zależy to od systemu, w jakim żyjemy. W systemach totalitarnych jest to praktyka powszechna - wspomnijmy choćby te nie tak dawne czasy ze "szczekaczkami" na rogach ulic czy wszechobecnymi
sloganami typu: "Program partii programem narodu". W systemie demokratycznym takie zachowanie jest niedopuszczalne, jest to bowiem jawne nadużycie wolności wypowiedzi, godzące w wolność tych, którzy czują
się obrażeni i poniżeni przymusowym odbiorem takich treści.
Kolejne nasuwające się pytanie to pytanie o korzyści, jakie społeczeństwo mogłoby odnieść z takiej kampanii. Korzyści środowisk homoseksualnych są jasne - chodzi o pozyskiwanie świeżego narybku. Czy
przytępienie wrażliwości na zachowania nieobyczajne, utrudnianie procesu wychowawczego dzieci i młodzieży, wzrost akceptacji dla zachowań poniżających ludzką godność - mają być tą rzekomą korzyścią?
Wreszcie sprawa zasadnicza. Czy dopuszczalne jest, aby takie kampanie finansować z pieniędzy podatników? Pytanie tym bardziej aktualne w obliczu kryzysu finansów państwa i jego niewydolności w realizacji
podstawowych zadań. Dlaczego mam płacić za coś, co muszę - choć nie chcę - oglądać? Przecież sytuacja taka graniczy wręcz z perwersją!
Są miasta, np. Kraków, które na hasło: "Niech nas zobaczą" odpowiedziały: "Nie chcemy was oglądać". Proponuję pójść ich przykładem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu