Noc zapowiadała się pogodnie. Zaopatrzony w odpowiednią przynętę, tym razem postanowiłem zapolować na ryby żerujące na dnie. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że w tym zbiorniku wodnym
trafiają się dorodne liny, plagę natomiast stanowią zasiedlone tutaj nie wiadomo jakim sposobem sumiki amerykańskie, tzw. byczki. Ponieważ oba te gatunki chętnie żerują w nocy, kolejną rybacką
przygodę rozpocząłem bardzo późnym wieczorem.
Na dalekim horyzoncie ukazał się księżyc, jego srebrne koło jak latarnia odbija się w wodzie. Zarzucam dwie wędki, lekko pochylone spławiki rzucają na wodę ledwo dostrzegalny cień. Nagle
w poświacie księżyca widzę zdecydowane branie na jednej wędce, za chwilę to samo powtarza się na drugiej, obie szczytówki skłaniają się ku sobie, ciągnąc żyłki w jednym
kierunku. Podczas próby zacięcia nie czuję prawie oporu. Winowajcą był sumik, ważący ok. 25 dkg, który buszując przy dnie, konsumował wszystko po drodze, w tym moje dwie rosówki. Efekt - ponadgodzinne
rozplątywanie żyłek i uzbrajanie wędki.
Ok. godz. 2 odbity krąg księżyca wskazał idealne oczko wśród moczarki i smużkę drobniutkiej pianki na wodzie. To może być tylko lin. Celny rzut, spławik spoczął dobrze widoczny w oświetlonym
krążku. Bacznie obserwuję otoczenie, przyroda jakby zamarła, nagle spławik zaczyna lekko drgać, kładzie się, znowu pozostaje bez ruchu. Taniec spławika w księżycowym blasku trwa prawie 15 min,
ryba smakuje przynętę. Nagle ostre, zdecydowane szarpnięcie i spławik ginie z pola widzenia, na wędzisku czuję silne szarpnięcie żyłką. Po zacięciu rozpoczynają się emocje holowania
i walka z rybą. Nie jest to łatwe, lin podkurczając płetwę ogonową, jak kotwica ciągnie za sobą wyrywane z dna rośliny. Wreszcie brzeg i dorodne
ciemnooliwkowe trofeum znajduje się w podbieraku. Gratulują mi pierwsze ptaki, które odezwały się w zaroślach, na horyzoncie z wody wynurza się słońce. Skończyła się kolejna
wędkarska przygoda, pora wracać do domu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu