Aby każda wizyta duszpasterska miała sens, potrzebna jest refleksja nad wszystkim, co usłyszeliśmy podczas tych okazyjnych rozmów.
Ogromnie ważne jest dzisiaj akcentowanie relacji personalnych między duszpasterzami a wiernymi różnych grup wiekowych. Warto zatroszczyć się o tworzenie w Kościele
i wokół niego atmosfery zaufania, spokoju, dobra, ciepła... takiego klimatu, który zagubionemu, zmęczonemu, zalęknionemu, człowiekowi doda siły, by bez obawy przed niezrozumieniem przekraczał
próg kościoła.
Wypełnione w niedzielę i święta świątynie niewątpliwie cieszą serca i oczy pasterzy, ale też stanowią pewną pułapkę. Zadowolenie może zwolnić z wysiłku
odpowiedzi na pytania: Czy rozesłanie wiernych: „Idźcie, w pokoju Chrystusa” pozostanie tylko formułą liturgiczną, czy rzeczywiście dzięki zaangażowaniu wspólnoty zawiera pomocną
treść, daje poczucie siły i przekonanie, że warto podejmować trud chrześcijańskiego życia w konkretnym czasie i okolicznościach? Wielu zwraca uwagę, że liturgia w naszych
kościołach jest sprawowana zbyt oficjalnie, poważnie, urzędowo, że brakuje w niej „serca”. Szczególnie ci, którzy przebywali za granicą, odwołują się do doświadczeń w zachodnich
wspólnotach, gdzie - według ich odczucia - dostrzegany jest pojedynczy człowiek. Nasi wierni oczekują, by ksiądz mówił prosto „z serca” i przez próbę dzisiejszego odczytywania
Ewangelii pomagał im zrozumieć siebie i obecną rzeczywistość. Może nadszedł już czas, aby w ramach struktur diecezji czy parafii znalazło się miejsce dla duchownych i świeckich
specjalistów od reklamy, zachowań, stylu i sztuki przekazywania, by nasze kościelne wystąpienia przynosiły obustronnie oczekiwany pożytek. Nie chodzi o aktorstwo, ale o skuteczne,
owocne przekazywanie Bożego Orędzia w możliwie najwłaściwszej formie.
Odwołuję się tutaj do własnych doświadczeń z duszpasterskiej pracy w Stanach Zjednoczonych. Mam w pamięci piątkowe popołudnia, gdy we wspólnocie parafialnej
omawialiśmy liturgię na niedzielę. Proboszcz amerykańskiej parafii nie mógł sobie wytłumaczyć zachowania Polaków i pytał, dlaczego są tacy smutni, poważni, dlaczego nawet przy przekazywaniu
znaku pokoju mają obojętny wzrok, zaciśnięte usta i nie wyciągają ręki w geście pokojowego pojednania? A przecież Msza św., całe niedzielne zgromadzenie wierzących mają
wymiar wdzięczności, wielbienia Boga i świata, a więc zdecydowanie radosny. Jeżeli we wspólnocie modlitewnej nie zdobędziemy się na wyzwolenie najlepszych, najszczerszych
uczuć wobec Boga i ludzi, to nigdzie indziej nie będziemy mieli takich możliwości. Gdy sprawowałem Liturgię dla amerykańskich wiernych, ksiądz proboszcz wręcz nakazywał mi, bym mówił normalnym,
tzn. zrozumiałym językiem. Podkreślał, że teksty biblijne i mszalne są naprawdę głębokie i piękne, jeśli tylko lektor czy ksiądz potrafi wczuć się w ich treść i dołoży
starań, by je odpowiednio przekazać wspólnocie.
Nie można było, oczywiście, pominąć gestu podziękowania i pożegnania uczestników Mszy św. przez uściśnięcie dłoni i kilku słów przy drzwiach wyjściowych kościoła.
Sposób sprawowania Liturgii i cała atmosfera niedzielnego spotkania odgrywają istotną rolę w decyzji „pójść” czy „nie pójść” na Mszę św. Akcenty życzliwości
i wysiłki w kierunku dostrzegania wiernych powinny zaowocować większym udziałem w niedzielnym zgromadzeniu.
Dużo lęku rodzi w ludziach niepewność jutra w związku z procedurami wprowadzenia Polski w struktury Unii Europejskiej. Przekonywanie, iż Europa potrzebuje
naszego, polskiego świadectwa wiary jest prawdą, jednak czy my jesteśmy przygotowani do tej zbożnej misji? Jawi się pilny postulat nowej ewangelizacji duchownych, katechetów, rodziców, młodzieży i dzieci.
Musimy podjąć trud odczytywania i zrozumienia Ewangelii „na dziś i na tutaj”. Szkolne lekcje religii nie sprostają temu zadaniu. Warto zastanowić się nad zorganizowaniem
dodatkowych spotkań katechetycznych przy kościele. Tylko na tym naszym terenie będziemy mogli spokojnie formować elity katolickie, które bez kompleksów i bez pychy spełnią właściwą rolę we Wspólnocie
Europejskiej.
Nasze średnie, a zwłaszcza młode pokolenie będzie zmieniać miejsce pobytu, zamieszkania w związku z poszukiwaniem pracy i chęcią poprawienia standardu życia.
Zadaniem Kościoła jest takie przygotowanie ludzi wierzących, aby po opuszczeniu domu i ziemi ojców nie tylko nie utracili wiary, kultury ojczystej, wartości rodzinnych, ale umieli z nich
korzystać w nowym środowisku oraz godnie i interesująco proponować je innym. Szansa osobistego rozwoju, perspektywa większych korzyści materialnych nie muszą doprowadzać do konfliktu
z założeniami mądrego konserwatyzmu.
W związku z przyszłym napływem i ewentualnym osiedlaniem się naszych gości unijnych należy już teraz zadbać, by społeczeństwo podjęło wysiłek duchowy nad umiejętnym wyzbywaniem
się lęku, nieżyczliwości, agresji, chęci traktowania przybyszów jako potencjalnych wrogów, a jednocześnie wypracowało w sobie postawę tolerancji, akceptacji, życzliwego przyjęcia
i sąsiedzkiego współżycia. Na przełożonych Kościoła i ich współpracownikach, na grupach parafialnych spocznie obowiązek zatroszczenia się o przybyszów, umożliwienia im
uczestnictwa w liturgii z poszanowaniem wszelkich odrębności, również językowych. Należy już o tym mówić teraz, by nie okazało się, że jesteśmy nieprzygotowani czy zaskoczeni
przyszłą rzeczywistością. Obyśmy zaprezentowali się jako kulturalne społeczeństwo katolickie. W tym upatruję konieczność nowego ewangelizowania jako odpowiedź na wyzwanie stawiane dzisiaj wspólnocie
Kościoła katolickiego w Polsce.
Tegoroczne spotkania kolędowe zdominowały rozmowy o bezrobociu. Rzadko spotyka się rodzinę, w której wszyscy mieliby pracę. Człowiek bezradnie wysłuchuje jakże smutnych, często
tragicznych żalów. Szczególnie bolesne oceny padają z ust ojców rodzin i młodych ludzi będących na zasiłku lub „na pastwie losu”. Ileż smutku, cierpienia, upokorzenia,
poczucia krzywdy, a także beznadziei! Pomimo wszystko staram się kończyć każdą wizytę duszpasterską pozytywnym akcentem, który może wywołać choćby cień uśmiechu na twarzy. Opuszczając jednak
kolejną, konkretną rodzinę, staję przed zasadniczymi pytaniami: Co dalej? Czy Kościół, który - jak mówił kard. Stefan Wyszyński - zawsze był z narodem, może teraz stanąć w jednym
szeregu z różnego rodzaju urzędnikami posługującymi się jakże już łatwym usprawiedliwieniem, że nie ma pieniędzy? Czy wolno nam zapomnieć o jego patriotycznej misji i aktywności
właśnie w trudnych czasach naszej historii, kiedy parlamenty, rządy zawodziły?
Dzisiaj Kościół staje przed wielkim konkretnym wyzwaniem. Nowa ewangelizacja niestrudzenie proponowana przez Jana Pawła II to trud odczytywania nauki Chrystusa i stosowania jej w obecnej
rzeczywistości. Każdy ochrzczony, który ma poczucie własnej godności i przyzwoitości, musi czuć się zobowiązany do postępowania według chrześcijańskiego stylu życia i nie może zwolnić
się z solidarności ze współbraćmi w wierze.
Należy uwrażliwiać i zachęcać pracodawców chrześcijańskich do pewnych świadomych gestów na rzecz bezrobotnych. Powinny się one ukonkretniać w decyzji przyjęcia jednej czy drugiej
osoby do pracy, jakby poza zimnymi kalkulacjami finansowymi, a ze względu na miłość do Boga i człowieka. Chrześcijanin zawsze potrafił tracić w wymiarach tego
świata, by zyskiwać na wieczność.
Duszpasterze muszą podjąć próbę zagospodarowania zabójczej bezczynności ludzi młodych. Możliwości jest wiele, np.: zorganizowanie w salkach przykościelnych darmowego kursu języka angielskiego
czy niemieckiego, który umożliwi im lepszy start w dorosłe życie; stworzenie okazji do uczestniczenia w spotkaniach z godnymi zaufania politykami, socjologami, a zwłaszcza
psychologami, którzy pomogą zrozumieć obecną skomplikowaną sytuację i podpowiedzą rozwiązania, by umiejętnie, bez możliwie trwałych negatywnych skutków, przetrwać trudny czas. Co więcej, nie
pozwolą na pogodzenie się z losem i rezygnację z wysiłku.
Takie i podobne inicjatywy, mające na celu przyjście z pomocą konkretnym ludziom, prowadzone w ramach chrześcijańskiego etosu zainteresowania człowiekiem, mogą okazać
się najbardziej oczekiwanym owocem tegorocznej wizyty pasterskiej „po kolędzie”. Jestem przekonany, iż przyczynią się do ponownego zainteresowania nauką Jezusa i Kościoła, a równocześnie
ograniczą zaborczy proceder sekt wykorzystujących zagubienie, samotność, ciężką sytuację, zwłaszcza młodego, polskiego społeczeństwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu