23 kwietnia 2004 r.
Wielka rzesza ludzi zgromadziła się 23 kwietnia przy grobie kapłana-męczennika - ks. Jerzego Popiełuszki. Jak zawsze, przyjechała rodzina z białostockich Okopów: mama, siostra, dwaj bracia. Przybyli
także: cioteczny brat - ks. Kazimierz Gniedziejko, koledzy kursowi ks. Jerzego, koledzy z wojska, Waldemar Chrostowski, z którym ks. Jerzy spędził ostatnie godziny życia na ziemi, oraz senatorowie,
posłowie, przedstawiciele władz samorządowych, Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy, delegacje „Solidarności”, kilkudziesięciu księży i poczty sztandarowe z całej Polski. Spora część tych ludzi
z pewnością pamięta ostatnie imieniny, na które 20 lat temu zaprosił ich ks. Jerzy.
- Chyba wielu pamięta jeszcze tę Mszę św. w kwietniu 1984 r. z okazji jego imienin. Było olbrzymie zgromadzenie wiernych, przyszli podziękować za świadectwo życia. Samych wiązanek kwiatów,
jakie wtedy przyniesiono, naliczono ponad tysiąc - mówił w homilii ks. prof. Tomasz Kaczmarek, postulator generalny procesu beatyfikacyjnego przy Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Watykanie.
Beatyfikacja potrzebna jak samo męczeństwo
Ks. Kaczmarek podkreślał, że nie trzeba dziś uzasadniać, czy Kościołowi potrzebna jest ta beatyfikacja. - Jest tak potrzebna jak samo męczeństwo, które jest wprost taką życiową limfą wzrostu Kościoła.
Powszechne odczucie na tym polu jest jednoznaczne. Wyrazem takich przekonań były niezwykle liczne petycje tak z Polski, jak i z zagranicy, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych Ameryki, często kierowane bezpośrednio
na ręce Ojca Świętego.
Beatyfikacja - zdaniem ks. Kaczmarka - odsłania wiernym prawdziwą wielkość ks. Popiełuszki. Bo jemu samemu beatyfikacja raczej nie jest potrzebna, on cieszy się chwałą nieba. - Mocnym
głosem potwierdzającym tę potrzebę były niezwykłe i liczne łaski upraszane u Boga za jego wstawiennictwem - przypomniał ks. Kaczmarek. Były i takie przypadki, że on przychodził z pomocą od Boga
ludziom, którzy nawet go nie znali i o nim wcześniej nie słyszeli. Ileż jest nawróceń za jego sprawą, ożywienia drogi wiary, przypadków ratunku w przeróżnych bolesnych sytuacjach, dotkliwych problemach,
ileż uzdrowień.
Dzieło ks. Jerzego to całość jego życia - nauczanie i męczeństwo, które dojrzewało przez lata. Jest w tym wymiar społeczny, jest i patriotyczny, jest związanie się z wielkim nurtem odnowy społecznej
i moralnej, podjętej przez głęboko wierzących ludzi z ruchu „Solidarność”, ale podstawą wszystkiego jest zawsze wymiar religijny. - Wielkość jego tkwi w zdumiewającej miłości -
stwierdził ks. Kaczmarek. Dla niego każdy spotkany człowiek był ważny. Wielkość jego tkwi także w niezłomnej wytrwałości, żeby zmagać się ze złem przez dobro i nie odpłacać nienawiścią za nienawiść, żeby
zawsze czerpać z Bożych źródeł.
Dlaczego chciano go słuchać? - zastanawiał się ks. Kaczmarek. - Ośmielę się powiedzieć, że u ks. Jerzego głoszone słowo było otoczone miłością i miało potwierdzenie w całym jego życiu.
W kim odbija się oblicze Pana Jezusa, tego chce się słuchać. W ks. Jerzym ludzie dostrzegali Chrystusa Miłosiernego, wrażliwego nawet na bardzo prozaiczne sprawy ludzi, zatroskanego o rodzinę, o dobro
ojczyzny, sprawiedliwość społeczną oraz o piękno i właściwy wymiar życia ludzkiego.
Na koniec ks. Kaczmarek zaapelował o głębsze poznanie nauczania ks. Popiełuszki. - Znane jest męczeństwo ks. Jerzego, znane są następstwa tej śmierci, ale obawiam się, że rodacy nie poznali
jeszcze głębi jego nauczania, ujętego zwłaszcza w homiliach podczas Mszy św. za ojczyznę. Tam przecież, w tych 25 homiliach, ujęty jest wielki program odnowy, budowania kultury chrześcijańskiej, dobra
i ładu społecznego. Nauczanie o fundamentach właściwego budowania to program wymagający, który jednak nic nie stracił na swej aktualności, także dzisiaj.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Ostatnie imieniny
Przypomnijmy, że ostatnie imieniny ks. Jerzego (kilka miesięcy przed śmiercią) przypadły na wyjątkowo trudny dla niego czas. Pojawiały się męczące wezwania na milicję i regularne przesłuchania. Służby
Bezpieczeństwa nie spuszczały go z oka. Przysyłały anonimy z pogróżkami: „Będziesz wisiał na krzyżu”, „Zostaniesz bohaterem narodowym numer dwa - po Przemyku”. Do czerwca
1984 r. ks. Popiełuszko przynajmniej kilkanaście razy był na przesłuchaniach, które - jak sam twierdził - „miały charakter absolutnie nękający”. Wszystko to było dla niego
bardzo męczące i wyczerpujące. Tym bardziej że stanowiło przeszkodę w pełnieniu codziennych obowiązków. W parafii miał przecież wyznaczone Msze św., dyżury w konfesjonale; wiele czasu poświęcał też na
indywidualne przygotowania dorosłych do chrztu i wciąż przyjmował wielu ludzi.
23 kwietnia 1984 r. również przyjął wszystkich gości. Zebrali się oni po południu. Właściwie tylko najbliżsi - ci, którzy ks. Jerzego, jak twierdzą dzisiaj, znali najlepiej, którzy traktowali
go jak członka rodziny. Było ponad sto osób. Najpierw wszyscy wzięli udział we Mszy św., którą on odprawił, a potem w dolnym kościele ustawiła się do niego długa kolejka. Każdy chciał mu wręczyć kwiaty
i osobiście złożyć życzenia. Słuchał tych życzeń, dziękował, cieszył się, że tylu ludzi o nim pamięta, a potem zapraszał do siebie do domu, na górę.
- Takich tłumów jeszcze w jego mieszkaniu nie było, choć co roku życzenia składało mu mnóstwo ludzi - zaznacza Katarzyna Soborak, notariusz procesu beatyfikacyjnego.
Nigdy przedtem nie było też tak dużo kwiatów w jego pokoju. - Kiedy zobaczyłam Jerzego w tych kwiatach, pomyślałam: „Zupełnie jak na pogrzebie…” - wyznaje lekarka Anna
Gręziak.
Teresa Chromy, malarka, wspomina, że ks. Jerzy cieszył się z upominków jak dziecko: - Najbardziej chyba z magnetofonu, który w tym dniu otrzymał. Jak kilkuletni chłopczyk wziął go do ręki i
zaczął oglądać ze wszystkich stron. Potrafił być taki zwyczajny.
Wanda Oryga z Anina ma do dziś w pamięci ks. Jerzego, gdy uniósł w górę rękę, zobaczywszy ją stojącą w tłumie, gdzieś na końcu kolejki. - Zauważył, że wycofujemy się z mężem w stronę wyjścia
i natychmiast do nas podbiegł. Zapraszał, byśmy jeszcze zostali.
Na koniec Solenizant wręczył każdemu Ewangelię według św. Łukasza z osobistą dedykacją. Nawet nie przypuszczał, jak cenna to będzie pamiątka...
Potem czas leciał już coraz szybciej: ostatnie spotkania z kolegami, ostatnie wizyty w kurii, pierwszy zamach na życie, wyjazd do Bydgoszczy, porwanie i męczeńska śmierć. Tuż przed pogrzebem przy
trumnie zamordowanego Kapłana cały czas siedziało nieruchomo dwoje staruszków - rodzice ks. Jerzego. Dziś ojciec już nie żyje. Dlatego teraz, w imieniny syna, przy jego grobie modliła się tylko
mama. Wciąż podchodzili do niej ludzie. Pochylali się, całowali w rękę. Z ogromnym szacunkiem, pietyzmem, jak matkę świętego.
Patron mocy wiary
Podczas uroczystości imieninowych na Żoliborzu o ks. Jerzym mówił również bp Piotr Jarecki, który przewodniczył Mszy św. Zwrócił uwagę, że ks. Popiełuszko przez styl przeżywania wiary, swojego chrześcijaństwa
i kapłaństwa zasłużył na chwałę ołtarzy.
- Jesteśmy przekonani, że ks. Popiełuszko jako błogosławiony będzie potrzebny Polsce, Europie i światu - jako świadek prawdy i patron mocy wiary w kształtowaniu społeczeństwa godnego człowieka.
Dziś nie mniej niż wtedy potrzeba nam świadka, który będzie patronował nie z pozycji ziemi, ale z wyżyn nieba.
Ksiądz Biskup mówił też o tym, że ideologie „mocne”, zinstytucjonalizowane przeżywają kryzys, upadają - jak to było z faszyzmem czy narodowym socjalizmem. Ale odżywa dziś inna, groźna
ideologia, bardzo subtelna i mająca o wiele bardziej niebezpieczny wymiar - kulturowy. - Jest to ideologia użycia, doznania, posiadania, władzy za wszelką cenę, życia jakby Boga nie było -
mówił bp Jarecki. - Jest to ideologia śmiertelnie niebezpieczna dla człowieka. Tym bardziej więc potrzebujemy dziś patrona, który pomoże nam zachować wartości w życiu publicznym, tak by polityka
nie zjadała narodu i ojczyzny, ale by ten naród i ojczyznę karmiła i kształtowała. I by państwo w Europie nie żerowało na ludziach, ale sens istnienia dostrzegało w kształtowaniu dobra wspólnego.