Bywają tacy, którzy bezwiednie użyczają ciała aniołom.
Jeśli anioł kojarzy się komuś z bezpłciowym człekokształtnym „latawcem” niebieskim, to musiał mieć w dzieciństwie przed oczami zbyt dużo takich obrazków, na których to skrzydlate stworzenie było tak bajeczne, że potem można je tylko między bajki włożyć. No i zostały tamte anioły w światku misiów, klocków i śpiących lalek, do których nie wraca się już wcale, bo nie ma dla nich miejsca w niedziecinnym już świecie. Na miejsce przeprowadzającego przez dziurawą kładkę nad przepaścią skrzydlatego opiekuna wprowadziły się idole, które częściej markują diabła niż Bożego posłańca. Tak stało się na ścianach domów. A kto zajął miejsce Anioła Stróża w naszych duszach? Nie wiem, może maskotka „na szczęście” albo jakiś magiczny amulet? Lecz przyznacie, że czasem trochę nam straszno i obco na świecie zaludnionym przez filmowe demony. Czyżby jednak razem z dziecinną wiarą i anioły odeszły w niebyt? Nie, one są nadal, choć nadaje im się dziwne pseudonimy w rodzaju: „dobry omen”, „szczęśliwy zbieg okoliczności”, „drgnienie sumienia”, „zbawienne przeczucie”, „dobre natchnienie”. Każdy boi się nazwać je po imieniu, żeby nie uchodzić za infantylnego, kiczowato widzącego to, co niewidzialne, lub za typowego dewota, który nigdy nie miał do czynienia z „mędrca szkiełkiem i okiem”.
Dobrze jest, że bywają jeszcze ludzie, którzy użyczą aniołom mieszkania w sobie samych. I to jest właśnie w stylu aniołów - szczyt dyskrecji i pokory - mieszkać pod czyimś imieniem i nazwiskiem, nie rzucać się nikomu w oczy czy uszy, a tworzyć czyjeś spojrzenia, uśmiechy, słowa, pracę rąk i serca - na podobieństwo Boga samego.
Od czasu do czasu spotykam takich zakamuflowanych ludzi aniołów i nigdy nie wiem naprawdę, ile jest w jednym drugiego, a w drugim pierwszego. Łatwiej wtedy wierzyć w bliskość nieba i pokrewieństwo człowieka z Bogiem. Bo w tych ludziach nie ma nic z kiczu, z pobożnisia czy barokowej wzniosłości. Ten i ów powie o nich jedynie: „Wspaniały człowiek - świat byłby lepszy, gdyby takich było więcej” lub: „To istny szpitalny anioł” albo: „To dobry duch naszej rodziny”. I patrzę bezradny, bo ani z nich idoli zrobić nie można ani na okładkę pisma o półbogach rockowych się nie nadają; film o takich nie wszedłby w ogóle na ekrany, wywiadu tacy nie chcą udzielać, a jeśli już, to nie ma tam rewelacji ani skandalu. A jednak coś jest w nich i wokół nich, coś jak zapach nieba. I ciążą ku nim ludziska, chcą się przy nich grzać jak przy ognisku. I spowiadają się takim bez konfesjonału. I o modlitwę ich proszą, jak o „wejściówkę” do „biura spełnień niemożliwych”.
A oni - cudem jakimś - wciąż znajdują dla tych ludzi czas, którego nikt wokoło nie ma (może pożyczają go od wieczności?).
Potrafią obronić przed głupotą, choć z fakultetami się nie obnoszą. Słowa mają jak bandaż, czasem balsam na ranę… A gdy tacy odchodzą, to nikt nie może uwierzyć, że oni umrzeć mogą, gdy tak światu niezbędni. I jest w tym sporo racji, bo anioły nie umierają, a zmieniają jedynie miejsce pobytu, nie przerywając swojego serdecznego istnienia, prowadzenia i obdarowywania. Zostaje po nich - nic z rzeczy, bo wszystkie rozdali! - jakieś światło, przy którym świat, ludzie i każdy człowiek z osobna wyglądają o wiele korzystniej, tzn. piękniej i prawdziwiej. Ale to już trzeba samemu zobaczyć.
Dzięki takim postaciom wraca wiara w działanie Boga poprzez anioły niewidzialne i takie, o których tu wspomniałem, no i świat jawi się bardziej swojski, sensowny i o wiele mniej demoniczny, niż malują go mass media.
Uwierzcie, że są zawsze blisko Dobra żywioły - cielesne i bezcielesne BOŻE ANIOŁY!
Pomóż w rozwoju naszego portalu