Przeminął Tydzień Miłosierdzia. Kolejny, któryś tam z rzędu
w naszym życiu. Już dziś nie pamiętamy, który to był Tydzień. I nie
jest to takie istotne. Pozostaje pytanie - czy pamiętamy go poprzez
dzieło dobroci, którego nie odmówiliśmy, czy to anonimowym potrzebującym,
czy też konkretnej osobie, postawionej wobec trudnej egzystencjalnie
sytuacji powierzenia swego niedostatku innym? Nie chodzi nawet o
niedostatek materialny, chociaż również. Bardziej niż materialne
dylematy egzystencji ciążą wielu spośród nas niedostatki umotywowania
życia, pogodzenia się z trudnym do przyjęcia cierpieniem. Musimy
mieć świadomość, że żyjemy w rzeczywistości, w której nie złośliwie
i cynicznie jak w przypadku Preverta ludzie w buncie powtarzają jego
twierdzenie: "Jeśli Bóg stworzył świat, to liczę na to, że ma dobre
usprawiedliwienie".
Mijały ostatnie dni tegorocznego Tygodnia Miłosierdzia,
kiedy zapukałem, wraz z księdzem proboszczem Markiem Ciskiem do mieszkania
państwa Kaciubów. Standardowe mieszkanie w bloku. Młoda, ładna kobieta
wita nas z lekkim uśmiechem, który z trudem przebija się przez ból
widoczny w jej oczach. Mała Joasia widząc nieznajomych uczepiła się
jej, chroniąc swoją niezależność. Jedynie Andrzejek siedzący na wózku,
nie może powielić gestu siostry. Uśmiecha się do nas zniewalającym,
czarującym wprost uśmiechem kogoś, kto dotyka tajemnicy niedostępnej
zdrowym. Nie mogę oprzeć się urokowi tego uśmiechu. Budzi mnie co
rano i żegna na dobranoc. Trudny, a jakże niesamowity uśmiech. Jakby
Pan Bóg radował się kolejnym spotkaniem.
Pan Janusz, ojciec Andrzejka zaprasza do stołu, na którym
za chwilę paruje dobra herbata. Rozpoczynamy snuć naszą sagę o cierpieniu.
Rozpoczyna ją pani Danuta.
- O chorobie syna upewniłam się, kiedy chodził do drugiej
klasy. Miał coraz większe trudności z bieganiem, chodzeniem. Wtedy
jak grom zaczęła docierać do mnie myśl o chorobie. Brutalna, bo miałam
dwóch braci z podobnym schorzeniem, zatem wiedziałam, co znaczy wyrok
- zanik mięśni. Naturalne w tym momencie złudzenia przeciął werdykt
lekarzy - tak, to jest to.
Co robić? Bunt i łzy prośby. Szukanie ludzi, pomocy.
Pierwszymi byli zawsze ci najbliżsi - mąż, rodzice, siostry. Czas
mijał, powoli przyzwyczajałam się do postępującej na naszych oczach
choroby. Pojawił się w domu wózek inwalidzki. Teraz widzę, jak zniekształca
się twarz dziecka. Choroba dotyka kolejnych mięśni.
Ze stagnacji wyrywa mnie instynkt matki - rozpoczynam
walkę. Szukam ludzi, instytucji. Znajduję rodziców, którzy podobnie
jak ja przeżywają podobny dramat. Wreszcie dowiaduję się, że można
szukać pomocy w klinice w Memphis. Najpierw badania, a potem, o ile
się zakwalifikujemy - operacja. Sam wyjazd na badania uświadomił
mi, jakiego szaleństwa się podjęłam. A operacja to kwota 5 miliardów
złotych. Nie wiem skąd mam siły, ale walczę. Za tydzień lecimy na
badania. Boję się lotu, a cóż dopiero tamtej rzeczywistości. Nie
wiem, skąd mam siły.
- Pragniemy w tym miejscu serdecznie podziękować -
włącza się mąż - ludziom, którzy nie odmówili nam opieki.
Księdzu Proboszczowi, który systematycznie odwiedza nasze dziecko
z Komunią św. i widząc nasz krzyż pośpieszył z pomocą organizując
zbiórkę w parafii. Wszystkim, którzy swoją życzliwością i wdowim
groszem stanęli z nami wobec cierpienia, Bóg zapłać. Materialną pomoc
i duchowe wsparcie otrzymaliśmy ze strony proboszcza i parafian z
Tarnawki k. Dubiecka. Stamtąd pochodzi moja żona. Wyrazy wdzięczności
kierujemy w stronę pani Nowakowskiej, która zorganizowała festyn
miejski i wsparła nas zebranymi tam pieniędzmi. Na tej liście wdzięczności
umieścić pragniemy przemyską Caritas i Zakłady Pilśniowe.
- Jako matka szczególnie dziękuję pani Koropczek, która
odwiedza naszego syna, jako nauczycielka. Dzięki niej może zdobywać
wiedzę i wydobyć się z samotności cierpienia. Te gesty dają mi siłę
i otuchę. Są przeciwwagą obojętności tak wielu fundacji, do których
się zwracałam. Przekonałam się, że wiele z nich, od tych najbardziej
reklamowanych w mediach począwszy, służą własnym interesom. Lakoniczne
odpowiedzi bez pomocy utwierdzają mnie w przekonaniu, że są tylko
na ważne wizyty państwowe i w światłach jupiterów uprawiają nie miłosierdzie,
ale filantropię. Łzy żalu nie pozwalają matce mówić.
Oprócz obojętności, cierpienie wyzwala iście cyniczne
zachowania. Oto mam w ręku krzyżówkę ze zdjęciem Andrzejka i kontem,
na które można wpłacać pieniądze. Redakcja odstępnym ofiarowała pani
Danucie zaledwie trzysta egzemplarzy. Zanim jednak dotarły one do
rąk matki, na osiedlu pojawili się kolporterzy i wykorzystując, że
mieszkańcy znają chorego zgarnęli sporo pieniędzy. Do domu państwa
Kaciubów dzwonią ludzie z całej Polski, którzy kupili krzyżówkę i
pytają, czy dotarły pieniądze. Nie ma żadnych pieniędzy. To takie
smutne ościenie potęgujące cierpienie.
Wreszcie pytam samego Andrzejka jak znosi cierpienie.
- Dobrze - odpowiada szczerze. Nie mogę chodzić, ale
interesuję się piłką nożną, znam wiele klubów. Pytany czy wierzy,
że wyjazd się powiedzie, nie ma cienia złudzeń. - Tak, jestem pewny,
że mi się to uda. Na koniec proszę go, aby to swoje cierpienie ofiarował
za wszystkich, którzy chodząc czynią z tego daru zły użytek. Obiecuje,
że będzie pamiętać.
Żegnamy naznaczony cierpieniem dom. Myśl w sposób naturalny
ulata do wielu takich miejsc w naszej diecezji i na całym świecie.
Przykład Andrzejka pokazuje, jak ważne są "małe ojczyzny" w niesieniu
cierpienia. Maleńka parafia na Przekopanej i w Tarnawce złożyły tyle,
ile przyniósł dochód z miejskiego koncertu. Nie umniejsza to bynajmniej
znaczenia tego gestu, potwierdza tylko, że wobec wielkiego cierpienia "
małe ojczyzny", tam gdzie cierpienie nazwane jest po imieniu, swoim
drobny wsparciem dają nadzieję i siły w cierpieniu. Kiedy ten artykuł
dotrze do rąk naszych Czytelników, znane już będą wyniki badań. Ufam,
że będą pełne nadziei. Polecamy to i inne znane wam cierpienia modlitwie,
powierzamy je przede wszystkim Dziełu Czcigodnego Sługi Bożego ks.
Jana Balickiego i innych Sług Bożych. Może to znak, który daje Bóg,
aby przez ich przyczynę przywrócić chorym zdrowie, a im przysporzyć
chwały błogosławionych.
Przekazujemy PT Czytelnikom także numer konta, na który
można wpłacać ofiary.
Mamy nadzieję na odpowiedź serca. Powrócimy do Andrzejka.
Może wtedy nasz apel umieścimy na ogólnopolskich stronach Niedzieli
i utworzymy wielki łańcuch życzliwości.
Reklama
Oto numer konta: Polskie Towarzystwo Walki z Kalectwem,
Oddział w Przemyślu, ul. Barska 15, 37-700 Przemyśl, PKO BP O/PRZEMYŚL
10204274-79240-270-1. "Dla Andrzeja Kaciuby"
Adres domowy: Danuta Kaciuba, ul. Ofiar Katynia
4a/19, 37-700 Przemyśl, tel. (0-16) 678-07-32.
PS
Jest nas tak wielu cieszących się zdrowiem, które pozwala na marzenia. Obok nas żyją ludzie, nierzadko dzieci, obarczeni krzyżem, może za nas. Uwrażliwiajmy się na to cierpienie. Niedziela chętnie otworzy swoje łamy na ludzkie wołanie o przywrócenie nadziei.
Pomóż w rozwoju naszego portalu