Reklama

Śmierć, wieczność

Nowy cykl „Niedzieli”: „Wierzę w życie wieczne” rozpoczął w poprzednim numerze naszego tygodnika kard. Stanisław Nagy SCJ swym tekstem związanym z najnowszą encykliką papieską „Spe salvi”. Kontynuujemy te rozważania, prezentując w kolejnych numerach „Niedzieli” zapis panelu, jaki w marcu odbył się w naszej redakcji i transmitowany był na antenie Katolickiego Radia Fiat. Pozostając w optyce paschalnej radości, chcemy przybliżyć naszym Czytelnikom tę problematykę zarówno pod względem teologicznym, jak i tym zwyczajnym - egzystencjalnym.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. inf. Ireneusz Skubiś: - Podejmując temat wiary w życie wieczne - jak wypowiadamy to w Składzie Apostolskim: „Wierzę (...) w żywot wieczny...” czy w Wyznaniu wiary: „...oczekuję (...) życia wiecznego w przyszłym świecie” - rozpocznę od przywołania pewnego kaznodziei, który chcąc zapoznać swoich słuchaczy z problematyką życia pozagrobowego, posłużył się przykładem dialogu matki i jej dziecka obecnego jeszcze pod jej sercem. Dziecko, zainteresowane swoim ciałem, zapytało: - Mamo, po co mi rączki, nóżki, oczy, nos? I matka tłumaczyła dziecku, że teraz, w jej łonie, nie są mu one jeszcze przydatne, ale kiedy się urodzi - zrozumie... I rzeczywiście, po przyjściu na świat mały człowiek przekonał się, jak bardzo potrzebne mu są te narządy. Podobnie - mówił kaznodzieja - niejeden dorosły człowiek pyta, dlaczego w jego życie wpisane jest cierpienie, dlaczego tak, a nie inaczej układają się jego losy, czemu służą specyficzne koleje jego życia. Dopiero po przejściu bramy śmierci człowiekowi - tak jak dziecku przychodzącemu na świat - otwierają się oczy i spotykając się z nową rzeczywistością, oświecony Bożą jasnością, zrozumie, dlaczego cierpiał, dlaczego spotkał w życiu właśnie tych ludzi itd. Przed oczami jego świadomości otworzą się wtedy horyzonty wieczności.
Chciałbym tym przykładem zachęcić do wejrzenia w ogrom tajemnicy, która mieści się w słowach: „Wierzę w życie wieczne”. Co to znaczy „życie wieczne”? Jak chrześcijanin, opierając się na objawieniu Bożym, zawartym w Księgach Starego i Nowego Testamentu oraz w Tradycji Kościoła, ma postrzegać prawdy związane z tym dogmatem naszej wiary? Jak ma odpowiadać na pytania dotyczące tzw. rzeczy ostatecznych, czyli najpierw śmierci, a potem sądu przed Bogiem, który wyznacza dalsze wiekuiste losy człowieka? Objawienie mówi nam o czyśćcu, piekle i niebie, a także o tym, że ci, którzy odnajdą się w Bogu, odkryją rzeczywistość zaskakująco inną, nową. Pismo Święte zauważa: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2, 9). Czy my, ludzie, możemy powiedzieć cokolwiek na temat tej oczekującej nas wiekuistej rzeczywistości?

Reklama

Ks. prał. Ksawery Sokołowski: - Już przed dwoma tysiącami lat chrześcijaństwo zaprezentowało bardzo ciekawy, bogaty i kolorowy obraz rzeczywistości pozagrobowej. To był rewolucyjny przełom w dotychczasowym spoglądaniu ludzi różnych kultur i epok na pośmiertne losy człowieka, przełom w widzeniu rzeczy ostatecznych...

Ks. dr Jacek Molka: - Potwierdzam słowa Księdza Prałata odnośnie do przełomu w postrzeganiu wieczności, zaprezentowanym przez chrześcijan. Wiarę w życie wieczne wyznawali bowiem ludzie odległych epok i wszystkich kultur. Odwołajmy się do przykładu z Częstochowy. W naszym mieście znajduje się Rezerwat Archeologiczny z odsłoniętym cmentarzem. To ciekawe muzeum powstało, kiedy na terenie dzielnicy Raków budowano linię tramwajową. Odkryto tam wtedy cmentarzysko kultury łużyckiej, która funkcjonowała na tych ziemiach między VII a IV stuleciem przed narodzeniem Chrystusa. I proszę sobie wyobrazić, że wykopaliska te zawierają świadectwo wiary w życie wieczne ludzi tamtych odległych czasów. Wyrażała się ona, podobnie jak w wielu innych kulturach prymitywnych, w sposobie pochówku człowieka w ziemi - w tym przypadku w pozycji embrionalnej, wierzono bowiem, że kiedyś ziemia na powrót niejako urodzi go do nowego życia.

Ks. K. S.: - Tematyka życia pozagrobowego stanowiła centrum chrześcijańskiej antropologii, czyli nauki o człowieku. Trochę zapominamy o tym, że nasza chrześcijańska wizja jest teologiczna i antropologiczna, czyli jest nauką nie tylko o Bogu, ale także nauką o człowieku. I właśnie eschatologia - czyli wizja pośmiertnych losów człowieka - stanowiła często koło napędowe wszystkich innych rozważań o człowieku, a także o Bogu; inspirowała rozwój wiedzy o człowieku oraz pośrednio także o Bogu - czyli teologii. W XII-XIII wieku stało się zwyczajem dobrych ówczesnych scholastyków, teologów, rozpoczynanie rozważań teologicznych od traktatu „de novisimis” - o rzeczach ostatecznych. Św. Tomasz, niestety, nie dokończył pisania tego rozdziału w swej „Sumie teologicznej”. Przeczytałem u pewnego autora, że stało się tak, ponieważ Akwinata, jak zwykle przy każdym podejmowanym przez siebie temacie, wnikał głęboko w rozważaną problematykę. Tak było i tym razem. Z tym, że wkraczając w wielki obszar rzeczy ostatecznych i fascynując się nim, nie zdążył z niego wyjść i pozostał w nim na zawsze.

Ks. I. S.: - Księże Pawle, co znaczy dla Księdza wyznanie: „Wierzę w życie wieczne”?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Ks. Paweł Rozpiątkowski: - Wyznanie: „Wierzę w życie wieczne” jest zwięzłą próbą odpowiedzi na tak powszechne wszystkim ludziom pytanie: Co jest po śmierci? i jednocześnie poczucie, że nie może być nic. Człowiek czuje, że wewnętrznie, egzystencjalnie stworzony jest do tego, by żyć. Bo jest stworzony na obraz i podobieństwo wiekuistego Boga. Bóg jest życiem samym. I chrześcijaństwo daje konkretną odpowiedź na to pytanie. „Wierzę w życie wieczne” to znaczy: wierzę, że śmierć jest tylko bramą, że jest przejściem do życia, które się już nie kończy. To jest najprostsza odpowiedź na to pytanie.
Wiara w życie wieczne łączy się z filozoficznym pojęciem czasu. W liście apostolskim Jana Pawła II „Dies Domini” (O świętowaniu niedzieli) Ojciec Święty mocno podkreśla, że w chrześcijaństwie czas jest linią prostą. Alfa i Omega - początek i koniec. Wszystko to należy do Chrystusa i dzięki Niemu, przez Jego zmartwychwstanie, możemy na to swoje egzystencjalne, naturalne pytanie: co to jest życie wieczne? - odpowiedzieć: to życie z Bogiem.

Ks. I. S.: - Jest więc problem czasu postrzeganego przez nas tu, na ziemi, i braku kategorii czasu, jeżeli chodzi o Boga. Z okna domu Wojtyłów w Wadowicach można było odczytać na ścianie kościoła: „Czas ucieka, wieczność czeka”. Co to znaczy?

Ks. K. S.: - Wieczność najkrócej można określić jako niemające końca, a także początku trwanie. Musimy sobie uświadomić, że do opisu kategorii wieczności najbardziej nieprzydatnym wymiarem jest właśnie wymiar czasu. I dlatego na tym zegarze przeciwstawiono sobie słowa „czas” i „wieczność”. Żeby opisać wieczność, nie możemy posługiwać się wymiarem czasu z jego podziałem na teraźniejszość, przeszłość i przyszłość. Bóg to nieustanna teraźniejszość, wiekuiste JEST. Bóg nie nosi zegarka, a Jego pałac nie jest ulokowany w jakimś zakamarku Kosmosu. Przeciwnie, On obejmuje jego bezmiar swoją obecnością, On nieprzerwanie, wiekuiście istnieje w teraźniejszości. Dlatego działań Pana Boga nie należy opisywać w kategoriach czasu, przeszłości, przyszłości, lecz jako nieprzerwane JEST. I z tego należy następnie wyciągnąć konsekwencje, kiedy mówimy o niebie, piekle, czyśćcu.

Ks. J. M.: - W praktyce wszystkie te „miejsca” rozpoczynają się tu i teraz. To jest jedno wieczne teraz. Piekło, niebo czy czyściec - to są kategorie, które opisują rzeczywistości, jakich doświadczymy, a jednocześnie my ich już doświadczamy.

Ks. I. S.: - Jak w tym kontekście rozumieć Faustową wypowiedź z Goethego: „Trwaj, chwilo, jesteś piękna!”?

Ks. P. R.: - Wszyscy mamy pewne doświadczenia szczęścia. Liczymy na to, że życie wieczne będzie jednym wielkim doświadczeniem szczęścia. Ale w naszym życiu doczesnym chwile szczęścia mieszają się z chwilami bólu i cierpienia. Chcielibyśmy więc zatrzymać tę chwilę, która jest szczęśliwa, i pewnie w jakiś sposób dokonując projekcji, wyobrażamy sobie, że niebo to jest ten właśnie stan przeniesiony z naszego ziemskiego doświadczenia, który trwa wiecznie. I takie pojmowanie wieczności, według naszych wyobrażeń, często jest pułapką.

Ks. K. S.: - Pan Jezus powiedział: „Królestwo Boże już jest wśród was” (por. Łk 17, 21). Jeżeli więc ktoś przeżywa momenty szczęścia, to są one wprowadzaniem nas w rzeczywistość królestwa Bożego.

Ks. J. M.: - Ciekawa sprawa: kiedy uczniowie pytają Pana Jezusa o chwilę nadejścia Jego królestwa, On mówi: Nie do mnie należy określenie czasu, miejsca i tego, jak będzie ono funkcjonowało. Są to tajemnice Boga. I jeszcze jedna uwaga ŕ propos śmierci. Z punktu widzenia człowieka wierzącego - mam na myśli optykę chrześcijańską, nasze wyznanie rzymskokatolickie - śmierć nie jest czymś złym, czego trzeba się obawiać, przed czym trzeba uciekać i bronić się, lecz jest nieodłączną częścią życia, jakby jego dopełnieniem.

Ks. I. S.: - Przytoczę tu rozmowę dwóch przyjaciół. Jeden z nich umierał, a drugi, będący u jego łoża, pytał: - Co ty teraz czujesz? Odpowiedź brzmiała: - Czuję ogromną ciekawość... A czy Ty, Aniu, wydajesz się być ciekawa tego, co Cię kiedyś czeka, czy raczej boisz się śmierci?

Anna Przewoźnik: - Muszę wyznać, że ja jeszcze nie czuję takiej ciekawości. Jest we mnie natomiast jakiś lęk. Pytanie: skąd ten lęk? Wiarą staram się ten lęk pokonywać, ale on we mnie tkwi. Księża mówili tu, że śmierć jest wpisana w nasze życie już od momentu narodzenia. Od tej świadomości nie możemy uciec, bo jesteśmy nią egzystencjalnie nasyceni. Ale w życiu codziennym nie zastanawiamy się zbyt często nad śmiercią...

Ks. P. R.: - Śmierć zawsze napawała i napawa lękiem, bo jest doświadczeniem spotkania z czymś nieznanym, unikalnym, jedynym w swoim rodzaju. Nigdy człowiek nie będzie tego przerabiał drugi raz, tylko ten jeden jedyny. Problemem jest to, że w obecnych czasach lęk przed śmiercią wprowadza wielu ludzi w panikę. Przejawia się ona w tym, że po prostu o śmierci nie mówimy, śmierć spychamy do podświadomości. I pewnie dlatego takie zainteresowanie mediów wzbudziła akcja sprzed kilku miesięcy pewnej holenderskiej nauczycielki, która śmiertelnie chora, postanowiła razem ze swoimi uczniami zrobić dla siebie trumnę. Tę informację podała większość telewizji światowych. Obserwujemy jednak niemalże na co dzień sytuacje odwrotne: ucieczkę od tematu własnej śmierci czy śmierci osób bliskich. Nawet w takiej dość prostej sytuacji, kiedy w kancelarii parafialnej podczas rozmowy o pogrzebie na pytanie księdza, dlaczego ta 90-letnia osoba umierała bez sakramentów św., pada często odpowiedź: bo myśmy się nie spodziewali.

Ks. J. M.: - Dołożyłbym do tego jeszcze spostrzeżenie, że wielu współczesnych ludzi jakby straciło świadomość śmierci jako końca życia ziemskiego. Powodem tego - chodzi głównie o dzieci i młodzież - są różnego rodzaju gry komputerowe. Gracze mają „siedem żyć, pięć szans”. Bohater umiera, ale wraca do życia. I to powoduje zagubienie świadomości, że śmierć jest wydarzeniem jednorazowym, unikatowym, którego nie można powtórzyć. Nie można wrócić do punktu wyjścia i „grać” dalej. Ta ułuda przekłada się na życie czasami tragicznie. Znamy przykłady z USA, z Niemiec, że młody człowiek strzelał do nauczycieli, kolegów, odgrywając sceny z jakiejś gry komputerowej, i dziwił się, że zamordowani nie ożyli, skoro mają jeszcze kilka szans.

Ks. K. S.: - Postawiono tu bardzo ważny problem, że o rzeczach ostatecznych niewiele i niepoprawnie się powszechnie mówi, a tymczasem długość życia człowieka to przecież kropla w oceanie jego wiecznego trwania.

Katarzyna Woynarowska: - Mam pytanie: czy my tak naprawdę boimy się śmierci, czy może raczej samego umierania? Świadomość, że się kiedyś odejdzie, staje się jednak perspektywą coraz bliższą, choć młodzi ludzie mają bardzo silne poczucie nieśmiertelności.

Ks. Mariusz Frukacz: - Myślę, że ludzie najbardziej boją się umierania w samotności. Wielu ludzi, którzy przeżywali śmierć kogoś bliskiego, zauważa, że dla osoby umierającej bardzo ważne było, że mogła umierać w otoczeniu rodziny, w domu - również dla Jana Pawła II, który chciał powrotu z kliniki do Pałacu Apostolskiego, żeby umrzeć w domu.
Przepraszam za osobisty przykład, ale ciągle mam w oczach postać mojej umierającej bratowej, która gestem głowy i dłoni wskazywała w szpitalu, na tydzień przed śmiercią, że chce wrócić do domu i tam umierać. W chwili, gdy odchodziła z tego świata, wszyscy byliśmy przy niej, pogrążeni w modlitwie. Nikt z nas nie pomyślał wtedy o tym, że trzeba przygotować gromnicę. Bratowa gestem ręki pokazała, że powinniśmy ją przy niej ustawić. Umierała w domu, wśród bliskich i umierała w pełni świadomie...
Życie i śmierć są ze sobą nierozerwalnie splecione i w całości należą do Boga. W chrześcijaństwie trzeba dziś do tej prawdy powracać. Zawsze też widziano śmierć, zwłaszcza męczenników, jako nowe narodziny. Stąd w kalendarzu liturgicznym wspomnienie jakiegoś męczennika wpisane jest w dniu jego śmierci jako narodziny dla nieba. Tematy śmierci i życia łączą się ze sobą.

Ks. J. M.: - Kwestia powrotu do ojcowskiego domu: piękna metafora - syn wraca do ojca. Chrystus często mówi, zwłaszcza w Ewangelii wg św. Jana, o swoim powrocie do Ojca. Mówi, że wychodzimy od Boga, że od Boga wyszło Słowo, a my w tym Słowie - Jezusie Chrystusie jesteśmy zbawieni dzięki Jego ofierze krzyżowej i zmartwychwstaniu. Dzięki Bożemu Słowu - Logosowi powracamy do Ojca, do miejsca, z którego wyszliśmy.

Ks. I. S.: - Powiedział kiedyś Mauriac, że wszyscy umieramy samotnie. Ten problem ma znaczenie ontologiczne, w tym sensie, że istotnie człowiek w swej ostatniej drodze, w ostatnim momencie swego życia jest sam, wyobcowany ze świata zewnętrznego, spośród przyjaciół. Sam staje wobec wieczności... Czasem zauważamy, że umierający czuje coś wyjątkowego i czymś już zupełnie nowym żyje. Co bardzo ważne - odejście człowieka następuje stopniowo. Ma to ogromne znaczenie pastoralne dla księdza, który często wtedy jeszcze udziela konającemu sakramentu rozgrzeszenia, mając nadzieję, że może go jeszcze usłyszeć, może wzbudzić w sobie żal za grzechy i w ten sposób dostąpić łaski odpuszczenia grzechów. Musimy sobie uświadomić, że czas ostatecznego odejścia jest czasem niezwykle ważnym.

Reklama

Ks. K. S.: - Podejmując ten temat, nawiążę jeszcze do wypowiedzi p. Katarzyny, że nie tyle śmierci się boimy, co umierania. Zacznę od przypomnienia sentencji Konfucjusza: „Ten, kto rano ujrzał drogę, może z ochotą umierać wieczorem”. Doznałem kiedyś takiego osobistego przeżycia, które tkwi we mnie do tej pory. Otóż miałem we Włoszech przyjaciela, który był nauczycielem. Zachorował na raka i podejmowano wszelkie możliwe starania, żeby go wyprowadzić z choroby. Niestety, jej rozwój był nieubłagany i on o tym wiedział. Nie chciał umierać w szpitalu, prosił, żeby przewieźć go do domu. W drodze zatrzymał się na chwilę u mnie. Chcąc go pocieszyć, powiedziałem: - Giovanni, wiosna idzie, słońce dogrzewa, na pewno stan Twojego zdrowia się poprawi. A on rzekł wtedy do mnie: - Nie uciekaj od problemu, bo ja też od niego nie uciekam. Myślę, że jako przyjaciel będziesz ze mną w godzinach mojego odchodzenia z tego świata. Całe swoje życie przeżyłem z Panem Bogiem: młodość, narzeczeństwo, małżeństwo, trzydziestoletnie życie rodzinne, pracę zawodową - i chciałbym również swoje przechodzenie do wieczności przeżywać z Panem Bogiem. Ufam też, że mogę liczyć na przyjaciół, którzy w tym momencie będą ze mną. Liczę na ciebie...
Odwiedziłem przyjaciela w jego domu kilka razy. Żona mówiła, że jedynym objawem tego, iż oczekuje nadejścia Nieznanego, były chwile, kiedy stawał w oknie i patrzył daleko na piękne wzgórza widniejące na horyzoncie. I jeszcze kiedy modlił się razem z bliskimi - także w tych ostatnich godzinach bolesnych - słowami wielkiej ufności, wielkiej jedności z Panem Bogiem. Było to wielkie misterium odchodzenia z tego świata, które dotykało niemal naszych trzewi.

Ks. P. R.: - Ja od 10 lat duszpasterzuję w szpitalu i spotkałem tam wielu ludzi chorych, także śmiertelnie. Tylko raz zdarzyło mi się - a jest tam oddział hospicyjny, gdzie wielu jest umierających - dostrzec stary modlitewnik (dzisiaj takich nie spotkałem, może nikt ich nie wydaje, bo nie ma na nie zbytu) z modlitwą o dobrą śmierć. Spotkałem na tym oddziale pewną kobietę, która po operacji nowotworowej sama wezwała księdza i sama - zgodnie z poprzednim sposobem udzielania sakramentu namaszczenia chorych - odsłoniła nogi i ręce do namaszczenia. Umierała spokojnie, widać było, że bardzo świadomie. Pamiętam do dziś ten jeden jedyny przypadek...
W wypowiedzi p. Katarzyny jest na pewno racja. Wyraża się to choćby w tym, że bardzo często spotykamy dziś ludzi, którzy mówią wręcz, że nie chcą prosić Pana Boga o to, by ich śmierć nie była nagła i niespodziewana. Oni raczej chcą nagłej i niespodziewanej śmierci! Tymczasem modlitwa suplikacyjna, którą modlili się chrześcijanie, ma swój głęboki sens teologiczny - bo nagła, niespodziewana śmierć to być może śmierć w stanie grzechu ciężkiego, bez łaski uświęcającej. Z czego to wszystko wynika? Czy nie - jak mówi Ksiądz Prałat, nawiązując do Konfucjusza - z braku wiary? Może to także brak doświadczenia rzeczywistości śmierci. Bo tak naprawdę dziś ludzie nawet nie są w stanie nauczyć się umierać, patrząc na kogoś, kto odchodzi. Bo o ile jeszcze dawniej śmierć była przeważnie doświadczeniem rodzinnym - zazwyczaj dokonywała się w domu - o tyle obecnie jest niejako wypchnięta poza rodzinę. Czy to nie jest właśnie ta przyczyna? A przecież ból, cierpienie przy umieraniu na pewno 40 lat temu były większe niż dziś, kiedy dzięki medycynie paliatywnej można je uśmierzać.

Ks. I. S.: - Zatrzymajmy się jeszcze przy samym przeżywaniu śmierci i wieczności. Opowiem o przeżyciu, jakiego i ja doświadczyłem kiedyś w Wiedniu. Przed wielu laty poznałem w tamtejszym szpitalu człowieka, który był wtedy ministrem spraw zagranicznych przy ONZ ze strony Austrii. Był ciężko chory na płuca, a jego żona w innym szpitalu umierała na raka. Byli rozdzieleni. Będąc na przepustce, wybrał się ze mną w Alpy. Rozmawialiśmy o wieczności. Powiedział wtedy: Jesteśmy teraz z żoną rozdzieleni, ale wiem, że niebawem znów się spotkamy, na stałe. Mówił to z tak ogromnym przekonaniem, że aż dreszcz mnie przeszył. Było to głębokie wyznanie wiary tego niezwykłego człowieka, które do dziś żywo pamiętam.
Myślę, że przeżycie wiary w życie wieczne jest dla każdego oszałamiające. Ma wymiar nie tylko teologiczny, ale wprowadza w głęboką filozofię człowieka. Człowiek wierzy, że w nowym życiu będzie trwał i będą w nim nowe momenty poznania i spotkania z Bogiem.

Ks. K. S.: - Do przykładu Księdza Infułata dorzucę jeszcze jeden. Pewna kobieta zwierzyła mi się z następującego przeżycia: Chciała zadzwonić do swojej siostry. Przed kilku dniami pochowały matkę, ból był więc jeszcze świeży, dotkliwy. Instynktownie, zamiast numeru siostry, wybrała numer matki, który w ostatnich tygodniach tyle razy wykręcała, który był jej przyzwyczajeniem. I wydarzyło się coś, co na długo pozostało w jej świadomości. W słuchawce bowiem usłyszała nagrany na automat głos, który oznajmiał: Połączenie chwilowo przerwane. Połączenie... Bardzo wolno odwiesiła słuchawkę, a jej myśli skoncentrowały się na usłyszanym komunikacie i nie chciały się od niego uwolnić. Kontakt z matką jest rzeczywiście tylko chwilowo przerwany przez śmierć - powtarzała sobie w myślach - tylko chwilowo. Ta urzędowa informacja stała się dla niej przypomnieniem prawdy o tym, że kiedyś znów połączenie to zostanie nawiązane, w momencie, który jest znany tylko Panu Bogu.
Ale chciałem podjąć jeszcze temat asystowania ludziom przy umieraniu. W szpitalu kantonalnym we Fryburgu spotkałem zespół zatrudniony przez szpital - kilku ludzi, którzy mieli za zadanie asystować przy śmierci tamtejszych terminalnie chorych. Czynili to bardzo umiejętnie, często na życzenie rodzin, które same nie umiały się w tej sytuacji znaleźć. Ludzie ci swą posługę rozpoczynali zazwyczaj prośbą: Proszę państwa, proszę niczego nie komentować, nawet kiedy wydawać się będzie, że nastąpił koniec. Umierający bardzo długo słyszy. Dlatego raczej towarzyszcie nam swą modlitwą. W przypadku, gdy rodzina nie życzyła sobie modlitwy katolickiej, można było prosić o protestancką, a gdy ktoś był niewierzący, to ludzie ci też umieli mówić do takich umierających i robili to z wielkim wyczuciem, z szacunkiem do człowieka odchodzącego. Kiedyś zwróciła się do mnie pewna rodzina: Proszę księdza, szukamy pana, który modlił się przy naszym umierającym ojcu. Chcieliśmy mu serdecznie podziękować, bo nie była to tylko posługa naszemu ojcu. To było wielkie przeżycie i dla nas...

Ks. P. R.: - Jest to pewna forma „protezy” społecznej. Dobrze, że ona jest. Umieranie stanowi część ludzkiego doświadczenia i społeczność normalnie zorganizowana w struktury państwowe zajmuje się także problemem, którym wcześniej zajmowała się rodzina. Pytanie: gdzie lepiej? Wśród nieznajomych czy w rodzinie? Oczywiście, często jest tak, że rodzina nie ma warunków, bo chorym trzeba się opiekować specjalnie, i dlatego są takie oddziały i hospicja.

Ks. J. M.: - Mam znajomą, która od dwóch lat pracuje w domu opieki dla ludzi bardzo bogatych w Edynburgu. Rodziny oddają tam swych starszych, schorowanych krewnych. Chorzy znajdują dobrą opiekę, ale umierają w samotności. Najbliżsi nie przyjeżdżają, by być przy śmierci ojca czy matki - to ich nie interesuje. Zapłacili, żeby zajął się tym personel domu opieki. Nie wypada już może tylko nie wziąć udziału w uroczystości pogrzebowej...

Ks. P. R.: - Oburzam się czasem, kiedy rodzina zamawia księdza z posługą sakramentalną przez szpital. Próbuję pielęgniarkom, które czynią to z dobrej woli, zwracać uwagę, by sugerowały, żeby starała się o to sama rodzina. Tymczasem to jest taki trochę self-servis - zostawiamy chorego, wy macie wszystko załatwić... Są sytuacje czasem wręcz ekstremalne. Mówiła mi lekarka z oddziału paliatywnego, że kiedyś rodzina, zostawiając na oddziale chorego, zapytała ją, kiedy nastąpi zgon. Oczywiście, żaden lekarz nie jest w stanie tego przewidzieć, bronią się oni przed takim wyrokowaniem, i słusznie. Ale rodzina tak nalegała, że lekarka powiedziała: Może za dwa tygodnie. Po tym czasie otrzymała telefon z wyrzutami, że chory jeszcze nie umarł, a oni zaplanowali urlop...

Ks. J. M.: - Księża podali wcześniej przykłady ludzi, którzy mieli świadomość życia wiecznego, obecności tego życia wiecznego w ich życiu teraźniejszym i przyszłym. Ci ludzie spokojnie, z wielkim zaufaniem przekraczali granicę śmierci. Dlatego tak ważne jest przygotowanie do przeżycia śmierci, świadomość, że tak naprawdę to nasze życie się nie kończy, że nie jesteśmy strzałami wymierzonymi w nicość i pustkę. Wszystko ma sens i do czegoś prowadzi. Stąd wielka rola ludzi, którzy by towarzyszyli innym w odchodzeniu.

A. P.: - Ale z drugiej strony dostrzegamy coś takiego, jak medialne nagłośnienie śmierci. Często o śmierci słyszymy w wiadomościach telewizyjnych, oglądamy ją w filmach. Nikt jednak nie mówi o przygotowaniu się na śmierć, nie widzimy w TV, aby ktoś modlił się w godzinie odejścia osoby bliskiej. Zauważamy więc spłycenie wydarzenia śmierci i chęć ucieczki od niego. Czyja to jest wina?

Ks. P. R.: - Media mówią o śmierci najczęściej jako o wydarzeniu spektakularnym, nieprzeciętnym - śmierć w katastrofie, w wypadku, w najstraszliwszym cierpieniu. I tylko taka śmierć ma największe szanse zaistnieć w mediach. Oczywiście, ludzie to wydarzenie postrzegają, nie mając możliwości konfrontacji tego, co widzą w mediach, z tym, co jest w rzeczywistości, w tzw. realu. I to jest podstawowy problem. Drugą sprawą natomiast jest wygodnictwo człowieka, który musi zadać sobie trud zgłębienia problemu śmierci i włożenia wiele swojego wysiłku w towarzyszenie w ostatniej drodze drugiego człowieka.

Ks. I. S: - Może my, księża, powinniśmy więcej mówić o przygotowaniu sakramentalnym na śmierć, o wiatyku...

Ks. J. M.: - Wszystkie sakramenty, także sakrament namaszczenia chorych - tak uczy teologia katolicka - są sakramentami żywych. Podczas rekolekcji np. namaszczamy chorych - ci ludzie przychodzą, żeby doznać umocnienia, żeby być bliżej Jezusa. Czasem jednak ludzie zwlekają, czekają na ostatnią chwilę, ponieważ w ich świadomości pokutuje przekonanie, że jest to sakrament na umieranie, na śmierć - mówi się nawet potocznie: ostatnie namaszczenie. To nie tak ma funkcjonować. Duszpasterze często o tym mówią, ale może trzeba to robić głośniej.

A. P.: - Ważne jest więc wychowanie do umierania, cały proces nabywania świadomości, że życie się nie kończy...

Ks. K. S.: - Może zbyt mało jest katechez, kazań mówiących, że śmierć nie przerywa nawet na moment nurtu życia, trwania człowieka, rozpoczętego w chwili poczęcia, że jest przejściem z jednego stanu bytowania w inny, że oczekuje nas fantastyczna, fascynująca przyszłość... Trzeba o tym mówić.

Ks. I. S.: - Z naszych rozważań wynika, że ludzie bardzo często podchodzą do śmierci jako tematu tabu, że przeżywają lęk przed śmiercią, że nie są do niej przygotowani - przygotowujemy się do różnych sytuacji w naszym życiu, ale nie do umierania. A tymczasem w pewnym momencie musimy stanąć na granicy, o której Leopold Staff powiedział: po drugiej stronie czasu...

W panelu uczestniczyli:
Ks. inf. Ireneusz Skubiś
Ks. prał. Ksawery Sokołowski
Ks. dr Jacek Molka
Ks. Paweł Rozpiątkowski
Ks. Mariusz Frukacz
Katarzyna Woynarowska
Anna Przewoźnik

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kapłaństwo - dar Jezusa dla Kościoła

Niedziela legnicka 4/2004

[ TEMATY ]

kapłaństwo

Karol Porwich/Niedziela

Bóg dał światu wielki dar kapłaństwa. On sam wybiera tych, którzy stają się ministrami Jego nieskończonej miłości, którą przekazują wszystkim ludziom. Jezus Chrystus, zanim powrócił do Ojca, ustanowił sakrament kapłaństwa, aby na zawsze zapewnić obecność kapłanów na ziemi.

CZYTAJ DALEJ

Tak, proszę, Jezu Chryste, obmyj mnie

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Pio Si/pl.fotolia.com

Rozważania do Ewangelii J 13, 1-15.

Wielki Czwartek, 28 marca

CZYTAJ DALEJ

Gorzkie Żale to od ponad trzech wieków jedno z najpopularniejszych nabożeństw pasyjnych w Polsce

2024-03-28 20:27

[ TEMATY ]

Gorzkie żale

Grób Pański

Karol Porwich/Niedziela

Adoracja przy Ciemnicy czy Grobie Pańskim to ostatnie szanse na wyśpiewanie Gorzkich Żali. To polskie nabożeństwo powstałe w 1707 r. wciąż cieszy się dużą popularnością. Tekst i melodia Gorzkich Żali pomagają wiernym kontemplować mękę Jezusa i towarzyszyć Mu, jak Maryja.

Autorem tekstu i struktury Gorzkich Żali jest ks. Wawrzyniec Benik ze zgromadzenia księży misjonarzy świętego Wincentego à Paulo. Pierwszy raz to pasyjne nabożeństwo wyśpiewało Bractwo Świętego Rocha w 13 marca 1707 r. w warszawskim kościele Świętego Krzyża i w szybkim tempie zyskało popularność w Warszawie, a potem w całej Polsce.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję