Reklama

Naprotechnologia

Potrzebny jest czas i cierpliwość

25 marca obchodzimy uroczystość Zwiastowania Pańskiego, a jednocześnie Dzień Świętości Życia. Jest to okazja do dziękczynienia i refleksji nad życiem, którym zostaliśmy obdarowani. Dzień Świętości Życia został ustanowiony przez Episkopat Polski w 1998 r., w odpowiedzi na wezwanie Jana Pawła II zawarte w encyklice „Evangelium vitae”. W tekście encykliki czytamy, że podstawowym celem Dnia Świętości Życia jest „budzenie w sumieniach, w rodzinach, w Kościele i społeczeństwie świeckim wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia w każdym momencie i w każdej kondycji”.

Niedziela Ogólnopolska 12/2009, str. 20

Bożena Sztajner

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Naprotechnologia (ang. Natural Procreative Technology - Wsparcie Naturalnej Prokreacji) jest nową nauką, która - najogólniej mówiąc - zajmuje się zdrowiem kobiety, wiążąc planowanie rodziny z monitorowaniem i utrzymaniem płodności za pomocą wystandaryzowanych obserwacji oraz leczenia farmakologicznego i chirurgicznego. Stosowanie metody, o której mówi się coraz głośniej, zdaje się być wielką szansą dla małżeństw bezdzietnych.
Jedną z osób, które zainteresowały się naprotechnologią, jest dr Anna Dzioba. Pani doktor jako specjalista medycyny rodzinnej przez jakiś czas pracowała w Irlandii, gdzie tę metodę z powodzeniem stosuje dr Phil Boyle. - Jadąc do Irlandii, wcale nie planowałam, że poznam naprotechnologię. Tam nie diagnozuje się niepłodności - wszystkie przypadki kieruje się do in vitro. Co więcej, diagnostykę poronień rozpoczyna się dopiero po 3. miesiącu. Jednak wykonując pracę lekarza rodzinnego, spotykałam się z pacjentkami dr. Boyle’a. Jego i moje pacjentki wyrażały się o doktorze ciepło i z wielkim szacunkiem, mówiąc, że bardzo dużo im pomógł, nie tylko w sferze medycznej, ale i psychicznej. Tę szczególną atencję pacjentek zrozumiałam dopiero wówczas, gdy poznałam dr. Boyle’a i zobaczyłam, jak pracuje. Poza tym moi szefowie wyrażali się z dezaprobatą o jego metodzie, więc tym bardziej byłam ciekawa tego, co i w jaki sposób robi - opowiada doktor Dzioba. W tym samym czasie inny lekarz z Lublina - położnik i ginekolog dr Maciej Barczentewicz uczestniczył w sesji poświęconej naprotechnologii, w której jednym z prelegentów był właśnie dr Boyle. - Podczas moich rozmów z dr. Barczentewiczem okazało się, że jest on zainteresowany badaniami dr. Boyle’a, który przedstawił wyniki leczenia niepłodności na 1200 parach. Wypytywał mnie, czy wiem, gdzie znajduje się miasto, w którym on pracuje, i czy to daleko od mojego miejsca pobytu - wspomina dr Dzioba. - Tak więc pojechałam do dr. Boyle’a i zaczęłam przyglądać się jego pracy.
Kontakt z pacjentkami irlandzkiego lekarza i zainteresowanie jego pracą ze strony lubelskiego kolegi spowodowało, że dr Dzioba wybrała się na konferencję rocznicową, poświęconą naprotechnologii. - Stwierdziłam, że naprotechnologia to coś, co może mi się spodobać, bo lubię takie śledztwa medyczne - mówi z uśmiechem. Gdy dr Boyle i leczące się u niego małżeństwa wyraziły zgodę na obecność polskiej lekarki, dr Anna Dzioba rozpoczęła swoje „śledztwo”. - Pierwszą rzeczą, dla mnie bardzo ważną, był sposób pracy z małżeństwem, który zawierał elementy terapii. Część osób jest poranionych z racji samego doświadczenia niepłodności, ale też często z powodu różnych sytuacji związanych z badaniami i procedurami medycznymi. Osoby z problemami związanymi z płodnością to ludzie bardzo wrażliwi na sposób, w jaki się ich traktuje i w jaki się z nimi rozmawia - podkreśla pani doktor. Podczas rozmów i badań lekarka zaobserwowała, że pacjenci w gabinecie mogli się czuć w pełni podmiotowo. - Doktor pytał ich, co myślą o jego planie, jak się z nim czują, czy mają jakieś pytania, czy coś ich niepokoi. Przy tym konsultacja trwała ok. 45 minut, nawet do godziny - zaznacza. Wtedy, gdy dr Dzioba nie znała jeszcze metody, ze zdumieniem obserwowała karty z wykresami. - Karty były dla mnie pełne znaczków, których nie rozumiałam, ale gdy oglądałam kilka kolejnych, z łatwością zaobserwowałam, że one się zmieniają; że tam, gdzie panuje kompletny bałagan, z czasem wszystko zaczyna być uporządkowane - wspomina. - Inna rzecz, która mnie zdumiewała, to efekty pracy. W gabinecie dr. Boyle’a spotykałam ludzi, którzy najpierw długo walczyli z bezpłodnością, a potem przychodzili na wizyty w związku z rozpoznaną ciążą. Zresztą gabinet dr. Boyle’a pełen jest zdjęć dzieci, które przyszły na świat dzięki naprotechnologii.
Na kolejnym etapie „śledztwa” dr Dzioba odkryła, że małżeństwa w Irlandii wyjątkowo późno decydują się na założenie rodziny i oczekują na pierwsze dziecko dopiero w wieku 35-36 lat. Mimo to wiele z nich cieszy się narodzinami potomka. Dla lubelskiej lekarki jeszcze jednym impulsem do zainteresowania się na serio naprotechnologią było spotkanie z kobietą, która jej wyznała, że gdyby ktoś jej wcześniej powiedział, że istnieje jakaś alternatywa dla in vitro, to nigdy nie zdecydowałaby się na tak straszną procedurę.
- W procesie leczenia niepłodności z wykorzystaniem naprotechnologii zachowana jest podmiotowość małżeństwa. Stosuje się konwencjonalną medycynę, pogłębiając wywiad lekarski o obserwacje według metody Creightona. Wywiad dotyczy także stylu życia i tych czynników, które modyfikują proces leczenia - podkreśla dr Dzioba. Stosowanie naprotechnologii wymaga samodyscypliny, zwłaszcza ze strony kobiety. Chcąc dokładnie poznać swój precyzyjny organizm, musi ona każdego dnia wypełniać specjalne karty. Z obserwacji pani doktor, która jest jednym z niewielu instruktorów naprotechnologii, wynika, że najtrudniejsze są początki, które wiążą się z wyrobieniem nawyku samoobserwacji. - Zdaję sobie sprawę z tego, że we współczesnym świecie chcielibyśmy wszystko mieć od razu: dostać tabletkę, pójść do domu i być zdrowym, ale tak się nie da. Mechanizmy naszej płodności są bardzo złożone, wiele procesów przebiega w określonym czasie i nic nie jest w stanie tego przyspieszyć. Dlatego na pełną diagnostykę borykającej się z brakiem potomstwa pary trzeba czekać nawet kilka miesięcy, a cały proces leczenia trwa ok. dwóch lat - mówi pani doktor. Kłopoty z cierpliwością mają ci, którzy dopiero zaczynają leczenie. Bezdzietne małżeństwa, które od wielu lat cierpią z powodu niepłodności i mają za sobą wiele bolesnych doświadczeń, zdają sobie sprawę, jaką cenę trzeba zapłacić. I nie chodzi tu tylko o pieniądze, ale przede wszystkim o czas i cierpliwość. - Kiedyś usłyszałam takie motto: „Chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to sobie coś zaplanuj”. Myślę, że w kontekście leczenia bezpłodności te słowa mają szczególne znaczenie, bo w tej sytuacji robienie biznesplanu nic nie daje. Potrzebny jest czas i cierpliwość - podkreśla dr Dzioba.
Cierpliwość potrzebna jest już podczas wyszukiwania informacji o różnych metodach leczenia niepłodności. O naprotechnologii jeszcze nie tak dawno prawie w ogóle się nie mówiło. Zresztą lekarzy, którzy proponują tę metodę lub przynajmniej mówią o niej, wciąż jest niewielu. Nie stoją za nią wielkie koncerny farmaceutyczne, nie jest refundowana przez NFZ, nikt nie sponsoruje kampanii społecznych. Zasadniczo zarobić się na niej nie da, bo po wyleczeniu po prostu „traci się” pacjenta. Ale mimo to informacje krążą po świecie. Ktoś ma rodzinę w Stanach Zjednoczonych lub w Irlandii, gdzie ta metoda stosowana jest od 30 lat, ktoś inny doszuka się informacji w mediach. - Drogi poznania naprotechnologii są naprawdę bardzo różne. Kiedyś polskie małżeństwo, które pracowało akurat w Irlandii, dowiedziało się o tej metodzie od mamy, która w Polsce wysłuchała audycji w Radiu Maryja. Dzięki temu odnaleźli dr. Boyle’a i podjęli leczenie - opowiada dr Dzioba. Ci małżonkowie mieli szczęście. Pewnie mniej będą mieć ci, którzy są w Polsce. Choćby z tego powodu, że u nas jest niewielu lekarzy i instruktorów. - Czasem ludzie myślą, że przeczytają książkę i będą mogli obejść się bez pomocy lekarza, a przynajmniej nauczyciela. Ale proponowana metoda za każdym razem wymaga współpracy z wyszkolonym instruktorem, który nie tylko weryfikuje dane, ale koryguje błędy, a jeśli trzeba, działa motywująco i dodaje otuchy - mówi pani doktor. I dodaje, że mimo wszystko warto czekać i szukać, bo ten wysiłek naprawdę przynosi owoce: - W Polsce nie mamy jeszcze żadnych danych, bo za krótko pracujemy tą metodą, ale dr Boyle ma wśród swoich pacjentów takie pary, które nawet po 8 nieudanych próbach in vitro dzięki naprotechnologii doczekały się swojego potomstwa.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Papież w więzieniu dla kobiet: jego obecność przesłaniem nadziei

2024-03-28 13:22

[ TEMATY ]

Watykan

PAP/EPA/GIUSEPPE LAMI

Obchody Triduum Paschalnego Franciszek rozpocznie w tym roku w więzieniu kobiecym, gdzie będzie sprawował Mszę Wieczerzy Pańskiej. Dyrektor rzymskiej placówki podkreśla, że zarówno dla osadzonych, jak i pracowników zakładu karnego będzie to znak nadziei na przyszłość.

„Obecność Papieża w naszym zakładzie karnym oznacza wniesienie nadziei i miłosierdzia w rzeczywistość wielkiego cierpienia” - podkreśla dyrektor placówki. Nadia Fontana wskazuje, że personel dołożył wszelkich starań, aby w papieskiej liturgii uczestniczyła jak największa liczba więźniarek. „Wiele z nich wciąż nie dowierza, że Franciszek do nas przyjedzie, panuje ogromna radość i ferment przygotowań, aby liturgia była piękna” - mówi dyrektor więzienia dla kobiet.

CZYTAJ DALEJ

Gorzkie Żale to od ponad trzech wieków jedno z najpopularniejszych nabożeństw pasyjnych w Polsce

2024-03-28 20:27

[ TEMATY ]

Gorzkie żale

Grób Pański

Karol Porwich/Niedziela

Adoracja przy Ciemnicy czy Grobie Pańskim to ostatnie szanse na wyśpiewanie Gorzkich Żali. To polskie nabożeństwo powstałe w 1707 r. wciąż cieszy się dużą popularnością. Tekst i melodia Gorzkich Żali pomagają wiernym kontemplować mękę Jezusa i towarzyszyć Mu, jak Maryja.

Autorem tekstu i struktury Gorzkich Żali jest ks. Wawrzyniec Benik ze zgromadzenia księży misjonarzy świętego Wincentego à Paulo. Pierwszy raz to pasyjne nabożeństwo wyśpiewało Bractwo Świętego Rocha w 13 marca 1707 r. w warszawskim kościele Świętego Krzyża i w szybkim tempie zyskało popularność w Warszawie, a potem w całej Polsce.

CZYTAJ DALEJ

Fenomen kalwarii – przegląd polskich Golgot

2024-03-29 13:00

[ TEMATY ]

kalwaria

Wojciech Dudkiewicz

Kalwaria Pacławska. Tu ładuje się akumulatory

Kalwaria Pacławska. Tu ładuje się akumulatory

- Jeśli widzimy jakiś spadek wiernych w kościołach, to przy kalwariach go nie ma - o fenomenie polskich kalwarii, mówi KAI gwardian, o. Jonasz Pyka. Dzięki takim miejscom, ludzie, którzy nie mogą nawiedzić Ziemi Świętej, korzystają z łaski duchowego uczestnictwa w Męce Jezusa Chrystusa i przeżywania w ten sposób tajemnicy odkupienia rodzaju ludzkiego. - To złota nić, która łączy wszystkie kalwarie w Polsce - podkreśla profesor Wydziału Teologicznego UMK w Toruniu, o. Mieczysław Celestyn Paczkowski. Wielki Piątek, to drugi dzień Triduum Paschalnego, podczas którego w Kościele katolickim odprawiana jest liturgia Męki Pańskiej, upamiętniająca cierpienia i śmierć Chrystusa na krzyżu. Jest to jedyny dzień w roku, w którym nie jest sprawowana Eucharystia.

Kalwaria - Golgota

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję