Wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka nakazujący usuwanie krzyży ze szkół każe nam zrewidować pamięć narodową. Okazuje się, że w latach 80. praw człowieka nie łamały kolaboracyjne rządy PRL, ale polska młodzież broniąca krzyży w szkołach. SB i PZPR - wg doktryny Trybunału Strasburskiego - usuwając krzyże, broniły praw człowieka.
Ten drastyczny wyrok nie jest pierwszym aktem Trybunału Strasburskiego przeciw cywilizacji chrześcijańskiej. To raczej ostatni sygnał alarmowy. Taki sam charakter miał proaborcyjny wyrok w sprawie wytoczonej Polsce przez panią Tysiąc. I, oczywiście, szerokie orzecznictwo wspierające polityczny ruch homoseksualny, odbierające państwom prawo ochrony jednego z najważniejszych praw ludzkich - moralności publicznej.
Jurysdykcję Trybunału Strasburskiego nasze państwo przyjęło przed siedemnastu laty. W imieniu Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego apelowałem wtedy do Sejmu o odpowiedzialność. Niestety, „klasa polityczna” była zjednoczona od SLD po PC. Najlepiej streściła to przedstawicielka Unii Demokratycznej: poddanie naszego kraju władzy Trybunału Strasburskiego uznała za egzamin z praw człowieka. Egzamin polskiego Kościoła i Solidarności okazywał się niewystarczający. Komuniści zaś wcale nie ukrywali, że będą ratyfikowaną konwencję wykorzystywać przeciw dekomunizacji życia publicznego, co w naszych czasach potwierdziło szerokie strasburskie orzecznictwo antylustracyjne. Pytałem więc niekomunistyczną większość sejmową, „dlaczego bardziej ufamy instytucjom międzynarodowym, jako gwarantowi naszych praw, niż instytucjom Rzeczypospolitej, które wybieramy, kontrolujemy i formujemy, opierając się na podziale wzajemnie się równoważących władz”.
Nie kwestionowaliśmy zasad zawartych w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności; mówiłem, że „w pełni akceptujemy - traktując to jako wyraz naszych pojęć o cywilizacji europejskiej, prawie naturalnym, sprawiedliwości - katalog praw zawarty w tej konwencji. Akceptujemy go tym bardziej, że katalog ten przedstawiony jest jako prawa mające służyć gwarantowaniu ładu społecznego i funkcjonujące w ramach dobra wspólnego, gwarantowanego przez pojęcia bezpieczeństwa publicznego, dobrych obyczajów itd.” Wskazywałem jednak, że „ideologia praw człowieka jest ideologią bardzo rozciągliwą: czasami może służyć ochronie poszczególnych ludzi i narodów, ale czasami może być dla nich wręcz zagrożeniem; bo widzimy, jak dzisiaj te prawa się interpretuje”. Ostrzegałem, że możemy bezsilnie przyglądać się zmienianiu znaczenia przyjętych dokumentów. Pokazywałem konkretne przykłady, przede wszystkim, że „zapisane na czele katalogu praw tej konwencji prawo do życia [które przez Trybunał Praw Człowieka] nie jest gwarantowane [a przeciwnie] traktowane jako sprawa wewnętrzna, fakultatywna itd., pozostająca w dyspozycji obywateli, parlamentów, rządów państw, które konwencję tę ratyfikowały”. Apelowałem więc o „bardzo szczegółową, bardzo gruntowną analizę działania i orzecznictwa tych instytucji, analizę tego, do jakiego stopnia norma ideologiczna może deformować właśnie nadzór literalnego zapisu [zawartych w Konwencji] praw.”
Nie tylko wtedy Sejm pozostał głuchy. Gdy czternaście lat później zapadł przeciw Polsce wyrok w sprawie pani Tysiąc, ówczesny premier nie zapowiedział działań prawnych dla wzmocnienia ochrony życia przed presją międzynarodową. Powiedział po prostu, że trzeba zagraniczną decyzję wykonać.
Dziś pora, abyśmy powiedzieli NIE jurysdykcji Trybunału, który zapomniał, że nie można praw człowieka kierować przeciw Bogu, życiu ludzkiemu i wolności narodów. Jurysdykcję Trybunału Strasburskiego trzeba odrzucić stanowczo, spokojnie i rzeczowo. Jeśli dziś nie mamy władzy zdolnej to zrobić - trzeba Rzeczypospolitej dać taką, która naprawdę będzie bronić ludzi i ich realnych praw. Dwadzieścia lat wolności to wystarczający czas na prawdziwy powrót do normalności - do normalności cywilizacji chrześcijańskiej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu