Nam, kibicom, nie pozostaje nic innego, jak życzyć obecnemu selekcjonerowi, którego przecież sami bardzo chcieliśmy, tego co najlepsze i z nadzieją oczekiwać na porywającą grę biało-czerwonych”. Właśnie takim zdaniem, przed dwoma tygodniami, kończyłem felieton dotyczący Franciszka Smudy i jego nowej reprezentacji.
Te życzenia na razie jeszcze się nie spełniły. Dobrze, że tak się stało. Dlaczego? Pewnie gdybyśmy wygrali oba mecze, zdobywając nawet niewiele bramek, media okrzyknęłyby obecnego selekcjonera cudotwórcą. Poprawilibyśmy sobie humory. Wypełniłaby nas duma narodowa. Byłoby o czym gadać w długie jesienne wieczory. Słowem, byłoby och, ach, ech. Po prostu SUPER. No i nadal żylibyśmy w iluzji samozadowolenia i przekonania o potędze naszej piłki nożnej.
Tymczasem prawda jest inna, bardziej wyważona i - przynajmniej jak dla mnie - mało odkrywcza. Innymi słowy, czekają nas trzy rzeczy: praca, praca i… praca. Ważne, że Franciszek Smuda zdaje sobie z tego sprawę. Generalnie nie zagraliśmy źle. Zarówno Rumuni, jak i Kanadyjczycy są od nas wyżej notowani w rankingu FIFA (ci pierwsi na miejscu 36., a drudzy na 53.; my zaś plasujemy się na 56. - stan z 19 listopada).
W przypadku pierwszego spotkania o jakości piłkarskiego widowiska decydował m.in. katastrofalny stan boiskowej murawy. Oczywiście, to nie tłumaczy naszej przegranej. Niemniej jednak skandalem jest rozgrywanie międzypaństwowych meczy w takich warunkach (mokra murawa posypana piachem); na dodatek jeszcze w stolicy. Jeśli zaś chodzi o drugi pojedynek (Bydgoszcz), na pewno nie można na nic narzekać. Nawet na wynik:-).
Pisząc poważniej, warto zwrócić uwagę na to, że Franciszek Smuda wniósł do kadry swój folklorystyczny entuzjazm (np. nietypowe powiedzonka czy zachowania, które niekoniecznie przystoją dżentelmenowi ubranemu w elegancki garnitur) oraz zaangażowanie. Bez wątpienia jest też człowiekiem na tyle kompetentnym, który dokładnie wie, co robi, choć niekiedy wydaje się, że jest odwrotnie. Pozory jednak mylą.
Osobiście, podoba mi się, że trener faktycznie stawia na ludzi, którzy obecnie są w formie. Sięga zarówno po leciwych piłkarzy (np. Kamil Kosowski), jak i po młodzieniaszków (np. Wojciech Szczęsny czy też Macieje - Sadlok i Rybus; notabene ten ostatni 20--letni pomocnik Legii Warszawa sprawił, że nasza reprezentacja w końcu wygrała mecz po prawie 400 minutach boiskowej posuchy). Patrząc z perspektywy obu spotkań, z pewnością słowa pochwały należą się również Robertowi Lewandowskiemu, który potwierdza, że jest napastnikiem o wielkim potencjale. Co prawda, nie zdobył bramki, ale rzadko kiedy przeciwnicy go ogrywali. Widać również, iż Smuda stawia na niego (dobrze zna jego możliwości, kiedy trenował Lecha Poznań). Innym odkryciem naszego krewkiego menedżera jest obrońca Marcin Kowalczyk, na co dzień reprezentujący barwy FK Dynama Moskwa. Oczywiście, można by wymienić jeszcze innych wyróżniających się piłkarzy (np. Ludovic Obraniak). Niemniej jednak, że tak się wyrażę, na ogólne pochwały jest jeszcze stanowczo za wcześnie.
Podsumowując, na pewno naszym nie można odmówić wielkiego zaangażowania. Kadra jest dopiero w budowie. Panuje też wokół niej dobra atmosfera medialna. Kolejne towarzyskie mecze będą powoli wyłaniały jej szkielet. Znając Franciszka Smudę, to z meczu na mecz nasi będą grać coraz lepiej.
Kontakt:
Pomóż w rozwoju naszego portalu