Ksiądz Edward Skotnicki urodził się kilka lat przed wojną w Zborówku k. Pacanowa. Mama była krawcową, tato rolnikiem, który przez kilka lat był także kościelnym. Po pewnym czasie przeprowadzili się do Książnic, gdzie zakupili trochę ziemi i wybudowali dom. Ziemia była urodzajna, ale trzeba było ciężko pracować, aby utrzymać liczną rodzinę. Edward uczęszczał do szkoły w Zborówku, następnie w Pacanowie. Kiedy miał siedem lat, wybuchła wojna. Przerwana szkoła, ciągły strach i niepewność o następny dzień wryły mu się w pamięć. Jedynie w Bogu znajdowali oparcie i nadzieję, że uda im się przeżyć. Pamięta dwukrotne wysiedlenia pod koniec wojny, nocowanie w wilgotnych ziemiankach i pierzynkę, która „parzyła” z zimna. Powroty i znowu wysiedlenie.
Tęsknił za spokojem i szkołą
Po zakończeniu wojny, gdy kończył VI klasę, jego koledzy z klasy VII przygotowywali się do egzaminu wstępnego do gimnazjum w Busku-Zdroju. Edward z ciekawości czasem zachodził na te spotkania, słuchał wykładów. Potem dowiedział się, że i po VI klasie można zdawać. Pojechał z nimi i zdał. Późnym wieczorem wrócił do domu (27 km furmanką), zastukał do okna. Otworzyła mama. - Mamo, zdałem egzamin! - zawołał. Rozpłakała się. Nie z radości, ale z obawy, że nie poradzi sobie z wydatkami na kształcenie syna. Ambitny młodzieniec nie chciał zbytnio obciążać rodziców. Korzystał z kuchni dla biednych. Późniejsze akcje charytatywne będą dla niego spłatą długu, który zaciągnął wobec społeczeństwa. W gimnazjum w Busku uczył się 4 lata. Pomagając kolegom, sam najwięcej na tym korzystał. Był dobrym uczniem, a najlepszym z języka francuskiego. Profesorka języka francuskiego na wieść, że zamierza wstąpić do seminarium, nie mogła się z tym pogodzić. Decyzja jednak była podjęta.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Logarytm
W Niższym Seminarium kończył klasę X i XI, przygotowując się do matury. Był najlepszy z matematyki. Nazywano go „Logarytmem”. Poprawiał profesora, który potknął się na logarytmach. Wkrótce nastąpiła zmiana profesora. Ten był profesjonalistą w dziedzinie matematyki. Darzył Edwarda pełnym zaufaniem. Wyręczał się nim nawet przy egzaminach wstępnych do Niższego Seminarium. Edward był także prezesem kółka matematycznego. Matura, którą zdał w Niższym Seminarium, nie miała praw państwowych. Po sześciu latach zdawał dodatkowo maturę eksternistyczną z 12 przedmiotów. Od tego czasu wzrosło w nim zainteresowanie naukami szczegółowymi. W Wyższym Seminarium był bardzo dociekliwy. W tym czasie filozofię wykładał o. Śleziona z Krakowa. Nękany pytaniami, zniecierpliwił się i powiedział: „Skotnicki, nie mędrkuj, bo ci to zaszkodzi na zdrowiu” - wspomina ze śmiechem ks. Skotnicki. Dzięki tej pasji poznawczej ks. Edward mówi dziś: - Ja nie wierzę w Pana Boga. Ja wiem, że Pan Bóg jest.
Naukę w Małym Seminarium i później w WSD wspomina bardzo dobrze. Niższe Seminarium ugruntowało jego światopogląd. Nadchodził zły czas. Komunizacja, propaganda socjalizmu i ateizmu, ataki na Kościół, aresztowanie bp. Kaczmarka i wielu księży. Alumni byli dobrze przygotowani na te trudne czasy i na wyzwania, które przed nimi stały.
Święcenia kapłańskie otrzymał 31 maja w Młodzawach przez posługę bp. Czesława Kaczmarka. Kurs podzielony był na dwie części. Jedna część diakonów była wyświęcona w bazylice katedralnej w Kielcach, druga w sanktuarium Matki Bożej Bolesnej, do której bp Kaczmarek miał szczególną cześć, gdyż wiele wycierpiał w komunistycznym więzieniu. U wiernych miał wielki szacunek. Kiedy po skończonych uroczystościach wszedł do samochodu, mężczyźni zmówili się i kołysząc samochodem huśtali Księdza Biskupa. Komuniści czynili wszystko, żeby go oczernić i sponiewierać w opinii publicznej, gdyż był im niewygodny, ale ludzie nie dali się zwieść. Ufali swojemu pasterzowi.
Reklama
Posłany
Po święceniach prezbiteratu został wysłany do Oleszna koło Krasocina. Zaczynało się kapłańskie życie, które niosło radości i smutki. Nie było łatwo, ale nikt przecież nie mówił, że łatwo będzie. Proboszczem w Olesznie był starszy kapłan. Ks. Edward od razu rozwinął aktywną pracę duszpasterską. Miał dobry kontakt z ludźmi, zwłaszcza z dziećmi i młodzieżą. - Było tam kilka stawów, brat skonstruował mi dwa piękne kajaki. Dla młodych była to duża atrakcja. Atrakcją na owe czasy był także telewizor. Codziennie na wikariat przychodziło dużo ludzi, aby zobaczyć program. - W tym czasie przekaz telewizyjny miał inny charakter, np. przez dłuższy czas były opowiadane bardzo wychowawcze bajki. Sposób opowiadania przydał się potem w prowadzeniu lekcji religii - wspomina.
Następną parafią, do której został posłany, była Pierzchnica. Pracował tam rok, a później dwa lata w Szydłowie. Tu ludzie uważali go za swojego, gdyż wielu szydłowian nosi nazwisko albo pochodzi z rodziny Skotnickich. Tutaj zaowocowało już duszpasterskie doświadczenie. Dzieci chętnie chodziły do kościoła i na pierwsze piątki miesiąca.
W tym czasie w Gnojnie rozpoczęły się ataki członków Kościoła polskokatolickiego na Kościół katolicki i próby przejęcia kościoła parafialnego, wspierane przez komunistyczne władze. Była obawa, że mogą i w Szydłowie przechwycić nieużywany zabytkowy kościół. Aby temu zapobiec, kościół został zabezpieczony i oddany do użytku na Msze św. dla dzieci. Przychodziły tłumnie. Kościół został obroniony.
Kolejną parafią, w której przyszło mu pracować, było Imielno. Wspomina ją bardzo ciepło. Jeśli chodzi o katechizację, miał tam najlepsze wyniki. Na niedzielnej Mszy św. gromadziły się tłumy wiernych. Na Mszy św. dla dzieci kościół był wypełniony po brzegi. Trzeba było prosić starszych, aby przychodzili na inne Msze św. Regularnie około 400 dzieci przychodziło na pierwsze piątki miesiąca.
Aby zachęcić dzieci do regularnego uczęszczania na nabożeństwa, ks. Edward organizował różnego rodzaju konkursy. Jedną z nagród była łódź, w której znajdowały się figury Pana Jezusa i apostołów. Mieli ją otrzymać uczniowie, którzy najczęściej uczęszczali na Eucharystię i nabożeństwa. Wygrały Motkowice.
Reklama
Walka o Kościół
Z Imielna ks. Skotnicki trafił do Psar koło Secemina. Była to samodzielna placówka, miał za zadanie tworzenie parafii. Komuniści nie zgadzali się na budowę kościoła, a nawet na budowę plebanii. Próby zdobycia pozwolenia spełzły na niczym. Trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce. Przewodniczący Powiatowej Rady unikał ks. Edwarda. Pewnego dnia, gdy kapłan kolejny raz czekał przy drzwiach komunistycznego prominenta i pytał czy można kopać fundamenty, ten od niechcenia żachnął się: „a kopcie”. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Następnego dnia rozpoczęto prace ziemne. Nie mieli oficjalnego pozwolenia, więc żaden architekt nie zgodził się na zrobienie planów. Ks. Skotnicki sam rysował, planował i liczył. Zamiłowanie do matematyki przydało się.
W tym samym roku zamieszkał z mamą w budynku plebanii. Msze św. odprawiał w małej drewnianej kaplicy. Niestety, w wiosce nie było cmentarza. Kilka osób ofiarowało ziemię pod cmentarz, ale decyzja władz wojewódzkich wciąż była odmowna. Walka na prośby i petycje trwała 8 lat.
Przełom nastąpił, gdy jeden z ofiarodawców ziemi umierając, polecił rodzinie, aby go „pochowano w swojej roli”. Kiedy umarł, żona z synem przyszli do ks. Edwarda, informując, że zmarłego pochowają na własnej ziemi. Wszystko odbyło się jak w czasach konspiracji. Wieczorem wykopano grób, a wczesnym rankiem ksiądz odprawił Mszę św. i pochował zmarłego. W pogrzebie uczestniczyła cała wieś. Ubecy szybko donieśli do komunistycznych władz o tym, co się stało. W ciągu kilku godzin do Psar przyjechali urzędnicy i zaczęły się przesłuchania. Żona zmarłego wszystko wzięła na siebie. Kto pozwolił? - Sama sobie pozwoliłam. Kto wykopał grób? - Sama wykopałam. A kto poświęcił ziemię? - pytali urzędnicy. - A sama poświęciłam, a ksiądz powiedział, że jego noga nie stanie przy grobie! - dodała, ratując w ten sposób kapłana, który już miał kłopoty w związku z nielegalnym wybudowaniem plebanii. Komuniści dręczyli wdowę, wzywając ją na przesłuchania. Jeździli z nią ludzie i stawali w jej obronie. Z czasem udało się uzyskać pozwolenie na budowę cmentarza. Budowa kościoła jednak była pod znakiem zapytania. Mieszkańcy Psar wybudowali szopę na narzędzia i zlasowali wapno. Przygotowywali się do budowy, gromadząc materiały.
W tym czasie ks. Skotnicki został przeniesiony na parafię do Krasocina, a później do Czarncy. W rodzinnej miejscowości hetmana Czarnieckiego w ciągu 6 lat dzięki pomocy parafian został m.in. odnowiony kościół, dokończono budowę domu parafialnego. Na terenie tej jednej parafii, rozrzuconej na przestrzeni 20 km, udało się również wybudować trzy kaplice: w Łachowie, Żelisławicach i Wałkonowych.
Z potrzebującymi
Do Kielc do parafii Niepokalanego Serca NMP przybył w 1987 r. Miał za zadanie budowę nowej świątyni. Niestety, trudności piętrzyły się i nie można było zdobyć odpowiednich pozwoleń. Budowa została zablokowana na kilkanaście lat. W tym czasie Księdzu Proboszczowi udało się rozwinąć na szeroką skalę działalność charytatywną. Najpierw powstała kuchnia dla biednych przy ul. Urzędniczej, później powołana została do życia Fundacja Gospodarcza im. Brata Alberta, której wielkim dorobkiem jest utworzenie przytuliska im. Jana Pawła II przy ul. Siennej w Kielcach. W 1987 r. utworzona została także apteka leków z darów.
Ks. Edward nie zapomniał o wychowaniu dzieci. Wraz z Konferencją Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo zajęli się kształtowaniem charakterów dzieci i młodzieży. Wspólnie prowadzili przez kilka lat na dużą skale kolonie dla dzieci: „Lato z Bogiem”. W ciągu roku organizowano i po 20 turnusów. Dzieci były pod dobrą opieką animatorów i opiekunów. - Na kanwie tej działalności udało nam się utworzyć Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii przy ul. Cedro Mazur w Cedzynie, w Białogonie - w dawnym punkcie katechetycznym i ostatnio w Domaszowicach - w dawnym budynku szkolnym. - mówi Ksiądz Prałat. Kształtowanie charakterów młodych ludzi to w naszych czasach najważniejsza sprawa.
Dziesięć lat temu ks. Edwardowi wraz z grupą zapaleńców udało się założyć szkołę Katolicką im. św. Stanisława Kostki. Szkoła, która została zlikwidowana przez komunistów, została odtworzona, a jej budynek wrócił do starych właścicieli. Jak wspomina, gdyby wtedy nie wykorzystali tej okazji, dzisiaj tego dzieła pewnie by nie było.
- Jestem szczęśliwy, że wybrałem drogę kapłańską, chociaż wszystkim mówię, że nie jestem odpowiednim materiałem na księdza; że miałem możność i zaszczyt pracować na parafii w Kielcach, tym bardziej, że rozpoczęta przez nas działalność charytatywna rozwinęła się ponad moje oczekiwania. Między innymi w ten sposób, pomagając potrzebującym, realizowałem słowa wypowiedziane podczas święceń kapłańskich: „Oto jestem”.