Reklama

Aspekty

Pewnych rzeczy nie da się kupić

Niedziela zielonogórsko-gorzowska 40/2013, str. 4-5

[ TEMATY ]

Caritas

Aleksandra Bielecka

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

KATARZYNA JASKÓLSKA: - Powiedz mi o „Skrzydłach” coś, czego nie przeczytam w oficjalnej notce prasowej.

BARBARA SZUSZKIEWICZ: - Program „Skrzydła” uczy tego, jak się skrzydłami posługiwać. A niezwykłe w tym programie jest to, że najszybciej doświadczają tych skrzydeł ci, którzy je dają.
Po historiach dzieci, które otrzymały skrzydła, widać, że to słowo może oznaczać wiele różnych rzeczy. Dla chłopca z liceum, o którym mówiono, że jest „zdolny, ale leniwy”, skrzydłami stał się garnitur. Bo kiedy opiekun lokalny mu ten garnitur kupił, to chłopiec dopiero wtedy zaczął coś przebąkiwać o maturze - po prostu miał w czym na nią pójść. Teraz chłopak myśli już o studiach. Są historie dzieci, które dzięki programowi mogą dojeżdżać do szkoły (a mówimy tu o dzieciach, które i tak muszą najpierw dojechać rowerem ze dwa kilometry do przystanku). Mamy też dzieci, które obiektywnie nie są w bardzo trudniej sytuacji materialnej, ale np. są z rodziny wielodzietnej i tam wydatki są tak duże, że te dzieci nie mają szansy zainwestować w swoje talenty i możliwości, które nie są związane tylko i wyłącznie ze szkołą. To mogą być farby, instrument, zajęcia teatralne - mamy dziewczynę, która dzięki programowi, mogła sobie wykupić takie zajęcia w Teatrze Lubuskim i zagrała już w dwóch sztukach - i jest z tego bardzo dumna. I o to tak naprawdę chodzi.

- Powiedziałaś, że najszybciej doświadczają tych skrzydeł ci, którzy je dają.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Bo tak jest. Historie, które zawsze wzruszają, to te, kiedy „skrzydlaci” piszą listy do swoich darczyńców. Te osoby nie znają się, darczyńca zna tylko imię dziecka i jego sytuację rodzinną, szkolną i materialną. Ale mimo wszystko tworzy się między nimi taka niewidzialna więź. Bo to jest tak, że kiedy „skrzydlaty” unosi się w górę, to darczyńca też fruwa wyżej. I to jest piękne.
Bardzo mnie też cieszy to, że darczyńcy, którzy zobaczyli, że tak naprawdę każdą sumą pieniędzy mogą wpływać na historię życia konkretnego człowieka, są z nami już długo. Są w programie i można na nich liczyć. Cieszy mnie, że są ludzie, którzy słysząc o programie, chcą się w niego zaangażować.

- Skoro już jesteśmy przy pieniądzach, to o jakich kwotach mówimy?

- Staramy się, żeby minimalną kwotą, taką realną, która może dziecku pomóc, było 150 zł miesięcznie, z której 7 procent idzie na obsługę programu. Jeżeli ktoś wpłaca mniejszą kwotę albo jednorazową darowiznę, to wtedy zbieramy te pieniądze aż do momentu, kiedy możemy z tego ufundować dziecku stypendium na co najmniej jeden semestr.
Program jest specjalnie tak skonstruowany, żeby kwota nie była przekazywana jednorazowo w jakiejś większej puli, bo ciężko jest wtedy to rozsądnie wydatkować i mieć nad tym kontrolę. Natomiast kiedy dziecko dostaje pieniądze raz na miesiąc, mamy realny wpływ na to, co dzieje się z tymi pieniędzmi, możemy to logistycznie ogarnąć.

Reklama

- Jak dowiadujecie się o potrzebujących dzieciach?

- Darczyńcy też często nas pytają, w jaki sposób szukamy dzieci do programu. Wnioski zawsze trafiają do nas przez ludzi, którzy mają z tymi dziećmi kontakt na co dzień. Dobrze je znają i wiedzą, że to są dzieci, w które warto zainwestować. Wniosek zawsze jest poparty opinią opiekuna, który potem czuwa nad tym, żeby pieniądze były dobrze wydatkowane albo opinią kogoś ze szkoły. I myślę, że w dzisiejszych czasach to jest ważne, żeby wszelkie inicjatywy były transparentne, uczciwe i czytelne. Opiekun lokalny pilnuje wydatków. I podczas rozliczenia semestralnego wszystko jest rozpisane, ile na co poszło. Taką rozpiskę dostaje też darczyńca. Widać wtedy wyraźnie, że pieniądze poszły na potrzeby konkretnego dziecka.

- Skąd są te dzieci? Z wiosek, z miast? Z jakich rodzin?

- To wygląda bardzo różnie. Najczęściej są to dzieci, które mają naprawdę bardzo skomplikowane życie. Większość wniosków dotyczy osób z bardzo małych miejscowości, które mają problemy z dojazdami. Ale część przychodzi z większych miast. Przeważnie dzieci objęte programem pochodzą z rodzin wielodzietnych albo bardzo ubogich, albo niepełnych. Raczej nie zdarzają się nam wnioski, przy których zastanawiamy się, czy w ogóle jest sens przyznać skrzydła. Gdyby były pieniądze, każdy wniosek by przeszedł.
Dużą rolę odgrywają parafialne zespoły Caritas, które widzą w swojej okolicy dzieci potrzebujące, zaangażowane w życie Kościoła albo w życie szkoły. Bo to są dzieci, które naprawdę czegoś chcą, tylko nie mają możliwości.

- Kiedy na stronie „Skrzydeł” czytam o dzieciach, które nie mogą się uczyć, bo są głodne, nie mają ciepłych ubrań czy butów na WF, to - delikatnie mówiąc - złości mnie to. Czy nikt im nie pomaga? Przecież chodzą do szkoły, a nie trzeba być specjalnie bystrym, żeby dostrzec, że coś jest nie tak.

- Rodziny tych dzieci bardzo często mają dotację, chociażby z ośrodków pomocy społecznej. Ale to są kwoty, które pozwalają im zaspokoić albo część podstawowych potrzeb, albo tylko te podstawowe. A „Skrzydła” dają trochę więcej. Poza tym staramy się, żeby wpłaty na dziecko przychodziły regularnie, żeby ono mogło czuć się bezpiecznie. Dodatki socjalne często polegają na tym, że ktoś jednorazowo dostanie pewną kwotę i musi ją jakoś wydatkować. No i oprócz tego zwykle pomoc socjalna idzie na całą rodzinę, więc te pieniądze przeznaczone zostaną na rachunki i inne bieżące sprawy, raczej nie na sportowe buty, a już na pewno nie na marzenia któregoś z dzieci.

- Jak długo macie pod opieką jedno dziecko?

- Zwykle jest tak, że jeśli dane dziecko dostaje wsparcie z Programu „Skrzydła”, to jest nim objęte maksymalnie przez trzy lata. Ciągle spływają do nas nowe wnioski, a chcemy, żeby coraz to nowe osoby dostawały skrzydła. Ale to nie znaczy, że ci ludzie nam potem jakoś znikają. Ludzie, którzy dostaną swoje skrzydła, później sami bardzo odwdzięczają się, czyniąc konkretne dobro. Na przykład w tym roku nasi „skrzydlaci” pomagali nam jako wolontariusze przy prowadzeniu Diecezjalnego Dnia Dziecka w Rokitnie. Te osoby bardzo często zostają wolontariuszami. Są po prostu wdzięczne za to, co dostały. Więc nawet, jeśli wsparcie finansowe się skończyło, to one już nauczyły się „latać” i chcą też pomóc innym.

- Ale mówiłaś, że między darczyńcą a podopiecznym tworzy się więź. Nie jest tak, że po tych trzech latach ktoś dalej chce wspierać „swoje” dziecko?

- Darczyńcy są raczej otwarci i kiedy sygnalizujemy im, że ktoś już skończył program, chętnie biorą pod opiekę inne dziecko. Chodzi nie tylko o wymianę, o której już wcześniej mówiłam. Po prostu młodzież ma więcej możliwości, żeby sobie coś zarobić, niż maluch z podstawówki. Ktoś może mieć obiektywnie trudno, ale wiemy, że jakoś sobie poradzi i wtedy warto wrócić do tych młodszych. Nasze doświadczenie pokazuje, że darczyńcy podchodzą do tego ze spokojem i nie robią problemu. Wniosków mamy mnóstwo i wciąż pojawiają się nowe dzieci, w które warto zainwestować.
Mamy pod opieką dzieci i młodzież maksymalnie do trzeciej klasy liceum lub czwartej technikum. Później są dla nich inne oferty, np. z Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia”.

- Dlaczego warto pomagać?

- Pytałam o to samych darczyńców. Często mówili, że dla nich ważny jest sam fakt, że pomagają. Są emocjonalnie związani z tym dzieckiem, cieszą się nawet z kartki na święta czy listu. Wypytują o dziecko - jak sobie radzi, kiedy ma urodziny, bo chcą przysłać prezent.
Wiadomo, że motywacja ludzi może być różna. A kiedy naszym darczyńcą jest firma, to trudno, żeby powstały emocjonalne więzi. Ale z drugiej strony, to wpływa na wizerunek, bo okazuje się, że jest otwarta na pomoc charytatywną i politykę społeczną. Nie weryfikujemy, dlaczego ktoś pomaga, bo liczy się sam efekt.
Dzisiaj się trochę o tym zapomina, ale są rzeczy, których nie da się kupić za pieniądze. Dawanie komuś skrzydeł jest inwestycją w człowieka. Myślę też, że to jest program dla ludzi odważnych, bo normalnie, kiedy się inwestuje pieniądze, to oczekuje się realnych skutków, takich namacalnych, które można wyliczyć procentowo. Natomiast inwestycji w człowieka nie da się przeliczyć. Mało tego, to jest również związane z ryzykiem, bo nikt nie wie, w jaką stronę to dziecko pójdzie za 10 lat. Trzeba zwyczajnie zaufać.
Wrócę jeszcze do tego, że darczyńca ma świadomość, że wpływa pozytywnie na czyjeś życie. To życie dzięki niemu już teraz toczy się inaczej. I to jest bezcenne. Nawet jeśli wiąże się z ryzykiem.
I może jeszcze jedna historia. Jeden z opiekunów lokalnych, pan Karol, który ma kilkunastu „skrzydlatych” podopiecznych, widząc, jak działa program i jak korzystają na tym dzieci, usiadł z żoną i wspólnie stwierdzili, że może nie są jakoś szczególnie bogaci, ale widzą, jak to działa, i chcą zostać darczyńcą. W tej chwili pan Karol już pełni podwójną rolę.
Dzięki takim zdarzeniom widać, że warto. Warto dać człowiekowi przestrzeń do tego, żeby mógł inaczej na siebie spojrzeć. Dziecko nie potrzebuje nie wiadomo czego. Czasem wystarczą nowe trampki, żeby miało w czym biegać po boisku. A czasem książka prosto z księgarni, pachnąca nowością, która nie jest podręcznikiem, ale fajną powieścią, na którą nigdy nie było pieniędzy. Albo dodatkowe zajęcia, treningi kickboxingu, albo instrument muzyczny - mogę dużo wymieniać, ale chodzi o to, że dzięki dobrym sercom rzeczywistość młodego człowieka zmienia się.

2013-10-02 09:18

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Żukowice Pomagają! Konferencja Caritas

[ TEMATY ]

Caritas

Żukowice

Sylwia Grzyb

Briefing prasowy z udziałem ks. Stanisława Podfigórnego, dyrektora diecezjalnej Caritas, w schronisku dla bezdomnych mężczyzn w Żukowicach

Briefing prasowy z udziałem ks. Stanisława Podfigórnego, dyrektora diecezjalnej Caritas, w schronisku dla bezdomnych mężczyzn w Żukowicach

W Schronisku dla bezdomnych mężczyzn w Żukowicach pod Głogowem trwa briefing prasowy zorganizowany przez diecezjalną Caritas. Tematem briefingu jest realizowany tam przez Caritas projekt Żukowice Pomagają!

Schronisko od lat pomaga bezdomnym mężczyznom z terenu powiatu głogowskiego. Historia tego miejsca rozpoczęła się przed ponad 20 laty. Założył je ks. Janusz Idzik, proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego. Początkowo mieściło się ono w baraku na placu budowy powstającego wówczas kościoła na os. Piastów Śląskich w Głogowie. Pierwsi bezdomni pojawili się tu w 1999 r., a już w kolejnym – wobec wzrastającej liczby mieszkańców – udało się je przenieść do budynku po dawnym PGR w położonych niedaleko Głogowa Żukowicach, gdzie każdego roku schronienie znajdowało wielu bezdomnych mężczyzn. Od kilku lat gruntowny remont tego miejsca prowadzi diecezjalna Caritas.

CZYTAJ DALEJ

USA/ Prezydent Duda: infrastruktura Trójmorza pozwoliła zrezygnować z rosyjskich źródeł energii

2024-04-18 17:47

[ TEMATY ]

ONZ

Trójmorze

Prezydent Andrzej Duda

PAP/Radek Pietruszka

Prezydent RP Andrzej Duda przemawia podczas sesji otwarcia Rady Bezpieczeństwa ONZ

Prezydent RP Andrzej Duda przemawia podczas sesji otwarcia Rady Bezpieczeństwa ONZ

Rosyjska agresja na Ukrainę szczególnie mocno dotknęła Europy Środkowo-Wschodniej; infrastruktura Trójmorza umożliwiła nam rezygnację z rosyjskich źródeł energii i pomogła uniknąć najgorszych konsekwencji tej wojny - powiedział w czwartek w ONZ prezydent Andrzej Duda.

W siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych polski przywódca wziął udział w sesji otwarcia wydarzenia na temat budowania globalnej odporności i promowania zrównoważonego rozwoju przez powiązania infrastrukturalne.

CZYTAJ DALEJ

Rzymskie obchody setnej rocznicy narodzin dla nieba św. Józefa Sebastiana Pelczara

2024-04-19 16:24

[ TEMATY ]

Rzym

św. bp Józef Sebastian Pelczar

100. rocznica

Archiwum Kurii

Św. Józef Sebastian Pelczar

Św. Józef Sebastian Pelczar

Mszą św. w kaplicy Polskiego Papieskiego Instytutu Kościelnego w Rzymie wieczorem 18 kwietnia zainaugurowano jubileuszowe spotkanie poświęcone św. Józefowi Sebastianowi Pelczarowi.

Polski Papieski Instytut Kościelny w Rzymie oraz Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (Siostry Sercanki) to dwie instytucje obecne w Rzymie, u początku których stoi były student rzymski, a potem profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz biskup przemyski, dziś święty Józef Sebastian Pelczar. To właśnie ks. prof. Pelczar wraz z s. Ludwiką, dziś błogosławioną Klarą Szczęsną, w 1894 r. założyli w Krakowie Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję