A Betania była oddalona od Jerozolimy około piętnastu stadiów
Nasza "Betania" stoi we Mstowie, oddalona jest ok. 20 km od Jasnej
Góry i kilkaset metrów od sanktuarium Matki Bożej Mstowskiej. Przyjeżdżają
tu z całej Polski. Przed obliczem Pani Mstowskiej stawiają się co
tydzień na Mszach św. niedzielnych. Aby pokłonić się Jasnogórskiej
Królowej jadą - jak w tym roku - do Krakowa i idą w pieszej pielgrzymce
- wszyscy, bez wyjątku. Dyrektorem "Betanii", jednym z jej założycieli
i najtroskliwszych opiekunów jest bp Antoni Długosz. Praktycznie
szefuje tu Kazimierz Jarzębski - "Kazik", jak go wszyscy nazywają.
Dom, a właściwie dwa domy, zakupiła archidiecezja częstochowska -
jeden w 1985 r.,
a drugi, stojący obok, w 1986 r. Ośrodek przez lata utrzymywała
archidiecezja, dziś jego działalność finansuje Śląska Kasa Chorych (
5 miejsc) i Biuro ds. Narkomanii w Warszawie.
Co to znaczy, że ośrodek jest katolicki? Tomek mówi,
że wiedział, przychodząc tu na leczenie, że jest to ośrodek katolicki.
I to mu się podobało. I nie tylko podobało. To mu pomogło. Z czasem
uczestniczył we Mszach św., pod wpływem rozmów z księdzem samo przyszło,
że dziś chce żyć wiarą. Na pewno, kiedy odejdzie z ośrodka, będzie
człowiekiem wiary.
Ks. Zbyszek Zalejski - jeden z duchowych opiekunów "Betanii"
- podkreśla, że przyjmuje się tu wszystkich, nie patrząc na wyznanie.
Niektórym wydaje się, że jak to jest ośrodek katolicki, to dzieją
się tu rzeczy cudowne, że nie ma takich wymagań, a przemiana przyjdzie
sama. Oczywiście, regulamin, który zakłada Msze św. i modlitwy, trzeba
przyjąć, nikogo jednak do niczego się nie zmusza. Jego słowa potwierdza
Ewa Jarzębska - żona szefa. Nawet człowiek niewierzący, który tu
przychodzi, po jakimś czasie zagląda do kaplicy.
Jak to się dzieje, że wszyscy czują się tu jak w domu?
Ewa mówi, że tu mieszkańcy sami troszczą się o wszystko, nikt nikomu
pod nos nic nie podstawi. Tak tworzy się wspólnotę, ale wiadomo,
że nie o warunki tu chodzi, a o ludzi. Na to Ewa odpowiada, że nie
wyobraża sobie życia bez "Betanii". I o to też chyba chodzi! Na Wigilii
w tym roku jest z nimi jedno z dzieci - córka Ola. Kazik podkreśla,
że na "domowość" wpływa przede wszystkim katolicki charakter ośrodka,
poza tym metoda pracy - społecznością terapeutyczną, która sprawia,
że ważne są relacje między ludźmi.
Co jest miarą sukcesu w takiej pracy? Kazik mówi, że
każdy dzień w tym domu, to dzień życia dłużej, to na pewno ileś tam
osób nie wciągniętych w narkotyki. Tu ludzie mają okazję często po
raz pierwszy spotkać się z Bogiem. Często po latach wyznają, że tu
się zaczęła dla nich inna droga życia.
Tu nie zostawia się ludzi bez pomocy nawet po skończeniu
leczenia. Dzięki współpracy z Fundacją Pomocy Ludziom Uzależnionym "
Arka" w Łodzi, niedaleko Mstowa - w Mariance Rędzińskiej jest wynajęty
hostel, którego mieszkańcy sami utrzymują dom i siebie, "Arka" płaci
tylko za wynajem. Ale nawet ci, którzy sami mieszkają, utrzymują
kontakt z "Betanią", bo tu jest "ośrodek siły", jak mówią. Spotykają
się co roku na Wigilii. W tym roku, w sobotni wieczór 16 grudnia
zaprosili ok. 100 osób z abp. Stanisławem Nowakiem.
Reklama
Panie, oto choruje ten, którego Ty kochasz
W "Betanii" mieszka obecnie 27 osób - 20 chłopców i 7 dziewcząt.
Pobyt w tym domu trwa najczęściej 15 miesięcy. Najczęściej - bo bywa,
że krócej. Są też odejścia, a czasem są i powroty. Trudno ustalić
precyzyjnie, ile osób jest do końca. Czasem 30 procent, czasem 20.
Nie o liczby tu przecież chodzi. Tu ważny jest każdy. Od "Kazika",
przez 5 wychowawców, po mieszkańców, nawet tych na chwilę. 15 miesięcy
to czas, w którym ludzie otoczeni są troską i pomocą tą czysto rodzinną,
przyjacielską i tą fachową: lekarską, terapeutyczną, społeczną, duchową.
Która jest ważniejsza? Jedna nie istnieje bez drugiej. Doktor Sternalski
- psychiatra, ordynator oddziału jednego z częstochowskich szpitali,
współtworzył "Betanię". Jak sam mówi, to nie jest dla niego ani praca,
ani służba - jest to przyjemność bycia z ludźmi, których traktuje
jak przyjaciół. Kazimierz Jarzębski mówi, że człowiek jest całością
- kiedy jest sprawny fizycznie i odpowiednio skonstruowany duchowo.
Nie można zaniedbać ani jednego, ani drugiego. I tu, w ośrodku, starają
się znaleźć powiązanie między tymi sferami. Dlatego leczenie podzielone
jest na 4 wymiary: psychologiczny, społeczny, biomedyczny i duchowy.
Jaki jest przepis na to, żeby pomóc uzależnionym? "Pamiętać,
że to my jesteśmy dla nich, a nie oni dla nas - mówią wychowawcy.
- Trzeba mieć dużo determinacji i uporu. A poza tym, każdy chyba
ma swój sposób. No i, oczywiście, ważny jest cały zespół ludzi".
"To człowiek, dla którego nieraz najważniejsza jest ´Betania´,
czasem ważniejsza niż dzieci. Jedzie na każde wezwanie, że ktoś wyjeżdża,
że ktoś jest w dołku. Stara się za wszelką cenę pomóc każdemu" -
tak o Kazimierzu Jarzębskim mówi jego żona Ewa. Na każde wezwanie
stawia się też bp Długosz. Czasem nawet jak trzeba, to bierze dyżury
w kuchni. I tacy są tu ludzie - pomagają fachowo i z sercem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Choroba ta nie zmierza ku śmierci, ale ku chwale Bożej
Witek z Gliwic skończył leczenie 5 lat temu - w tym roku nie
przyjechał, Szymek z Łańcuta skończył leczenie 8 lat temu - też nie
mógł przyjechać. Ale dzwonili, składali życzenia, czują się związani
z tym domem. Przyjechało kilkadziesiąt innych osób z rodzinami, dziećmi.
Wszyscy mówią zgodnie, że tu jest ich dom. Kiedyś współtworzyli tę
rodzinną, choć trudną atmosferę, teraz wracają tu jak do domu. Będą
z tym miejscem związani na zawsze.
Robert skończył leczenie 10 lat temu. Jego pobyt w "Betanii"
trwał prawie 2 lata, potem wrócił do domu. Od leczenia zachowuje
pełną abstynencję. Mieszka daleko, prowadzi gospodarstwo w Podlaskiem,
więc nie może sobie pozwolić na częstszy kontakt z ośrodkiem, jak
właśnie ten raz w roku.
Asia leczy się w ośrodku 9 miesięcy. Ma nadzieję, że
wytrwa do końca, choć jest jej ciężko. Mówi, że pierwszy raz spotkała
na swojej drodze ludzi, którzy pomagają jej poznać siebie i rozwiązać
problemy.
Gosia jest córką dr. Sternalskiego. Tata przywiózł ją
po raz pierwszy do ośrodka jak miała 9 lat. Wtedy nie wiedziała jeszcze,
co to za miejsce. Kiedy była w liceum, postanowiła z tymi ludźmi
pracować, służyć im pomocą. Dlatego poszła na studia o specjalizacji:
resocjalizacja. Na razie pracuje w "Betanii" jako wolontariusz. Jak
skończy studia i jak ją zaakceptuje grupa, to będzie tu pracować.
Tomkowi zostało jeszcze miesiąc do ukończenia leczenia.
Nie jest to jego pierwszy pobyt w "Betanii". Kiedyś mieszkał tu 2
lata. Teraz jest już ponad rok. Jest to jego 4 Wigilia w ośrodku.
Ma nadzieję, że już w przyszłym roku przyjedzie tu jako gość.
Dobrym duchem tej wspólnoty jest s. Ania - adoratorka
Krwi Chrystusa. Rozdaje radość i uśmiech. Czy można dać lepszą oprawę
dla głoszenia Dobrej Nowiny, gdy wkoło tyle smutku i ciężkiej pracy
nas sobą?
Monika z Tomkiem są razem na tej Wigilii drugi raz. Poznali
się we Mstowie i tu się pobrali. Teraz oczekują dziecka. On się leczył,
ona tu mieszkała. Monika od początku wiedziała wszystko o Jacku.
Była pierwszą osobą, która nie odwróciła się od niego, kiedy powiedział
prawdę o sobie. Mówi, że jest tolerancyjna, choć na początku bała
się, co to będzie. Podkreśla, że Tomek jest bardzo dobry. Sam mieszkał,
utrzymywał się, pracował, uczył się. Czuła, że może mu zaufać.
Iwona i Władek są 8 lat po ślubie. W tym czasie urodził
im się śliczny synek i w tym czasie Władek był w "Betanii". Można
powiedzieć, że razem przeszli dwa lata leczenia. Przyjechali w tym
roku po raz pierwszy na Wigilię.
...by rozproszone dzieci Boże gromadzić w jedno
Spotykają się co roku przy wspólnym stole wigilijnym. Ci, którzy
się leczą, i ci, którzy ukończyli leczenie - pracują, mają swoje
rodziny - zaczęli nowe życie. Dla niektórych nie jest ono już tak
nowe. Przyjeżdżają do "Betanii" po 10, 15 latach. Kazik cieszył się
bardzo, gdy zobaczył, że w tym roku przyjechał ktoś po 15 latach.
Pogoda tego dnia nie sprzyja kierowcom - część osób z
odległych miast spóźnia się. Spóźni się i Ksiądz Arcybiskup.
Po pierwszych powitaniach, w kilku pomieszczeniach trwają
rozmowy, czasem po latach. Przerywa je ks. Zbyszek. Idziemy się modlić.
Jest nas tak dużo, że tłoczymy się wokół ołtarza. Żal nam ks. Zbyszka,
który wyrwał zęba. Każdy wiec przyszedł na tę Mszę z własnym bólem
i własną nadzieją. Bardzo ciepły moment przekazywania znaku pokoju.
Na każdym spoczywa prawdziwa troska o pokój. Po Mszy dzielenie się
opłatkiem. Życzenia zwyczajne - szczęścia, zdrowia i wytrwania. Ci,
którzy wyszli z piekła nałogu, patrzą z nadzieją w oczy tym, którzy
się leczą. Te życzenia mają specjalny wymiar. Ktoś gra na gitarze,
śpiewamy kolędy. I wreszcie przybywa Arcypasterz. Są już zaproszeni
goście z gminy ze Mstowa, z GOK-u, szkoły podstawowej, leśnictwa,
proboszcz miejscowej parafii. Ksiądz Arcybiskup przypomina: "W tym
roku przeżywamy Święta z wyjątkową wiarą i z wyjątkowym napięciem,
bo to równa rocznica narodzin Pana Jezusa. Niech więc będą dla nas
te Święta jedyne, niech będą zrywem ku dobremu. Niech będą utrwaleniem
Waszej dobrej woli. ´Betania´ jest chlubą naszej ziemi i jako gospodarz
tego naszego domu-diecezji, dziękuję Wam za to, co tu robicie". Abp
Nowak składa życzenia, młodzi ofiarowują jak co roku prezent, który
sami wykonali. Tym razem Ania namalowała Madonnę. Po przełamaniu
się opłatkiem, wszyscy znajdują miejsce przy stole. Ksiądz Arcybiskup
bierze łyżkę i mimo zdziwienia wszystkich nalewa barszcz. Jak mówi,
jeszcze niejedno takie spotkanie w tym roku go czeka. Nadal toczą
się rozmowy, może troszkę ciszej niż przedtem.
Czuć jedność tego dnia. Jedność, która ma w sobie tyle
historii; jedność, która powstała z rozproszenia.