Reklama

Wiadomości

Zawsze jesteś wolny

W 2012 r. u dr. Marka Gędka, mieszkającego w Lublinie medioznawcy, historyka i dziennikarza, zdiagnozowano rzadki agresywny nowotwór. Nie było żadnego lekarstwa na rozległe wieloogniskowe przerzuty w płucach, okolicy szyi i żuchwy, pozostawała jedynie konieczność interwencji chirurgicznej. Marek usłyszał od lekarza, że zostało mu pół roku życia. Walczy już ponad 5 lat. W ciągu 2 lat przeszedł kilkanaście operacji ratujących i przedłużających życie, kilkanaście serii naświetlań przekraczających dawkę dopuszczalną oraz chemioterapię ogólną. Dopiero 2 lata temu wprowadzono lek blokujący rozwój nowotworu. Niestety, nie jest on refundowany przez państwo polskie, a kuracja z użyciem tego specyfiku kosztuje 30 tys. zł miesięcznie. Jednocześnie dr Gędek pracował w dalszym ciągu na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II, pisał książki, opracowywał atlasy historyczne, przygotowywał mapy...

Niedziela Ogólnopolska 37/2017, str. 36-37

[ TEMATY ]

rozmowa

Archiwum rodzinne

Dr Marek Gędek z rodziną

Dr Marek Gędek z rodziną

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

PAWEŁ ZUCHNIEWICZ: – Skąd czerpiesz siłę do walki?

DR MAREK GĘDEK: – Choroba powoduje gwałtowne osłabienie ciała. Można to częściowo odbudować różnymi preparatami. Gorzej jest z siłami duchowymi. Gdybym miał szukać ich źródeł w rozumieniu ziemskim, to w pierwszym rzędzie wskazałbym na rodzinę, a następnie na moich studentów. Chory na raka sam sobie nie poradzi. Ważne jest wsparcie otoczenia, ale chyba jeszcze ważniejsza jest świadomość, że możesz coś dać najbliższym. Mam żonę, dzieci i chciałbym, żeby ona miała męża, a one ojca. Tak więc rodzina mobilizuje mnie do życia, a studenci do pracy.

– Ale zewnętrzne wsparcie chyba nie wystarczy?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

– Jeśli ktoś jest wypalony życiowo, nie znajduje sensu życia w codzienności, to ani rodzina, ani otoczenie nie będą w stanie go zmobilizować. W moim przypadku było tak, że w chwili diagnozy miałem różne plany. Nie zrezygnowałem z nich, wręcz przeciwnie – choroba spowodowała, że zacząłem do nich podchodzić bardziej precyzyjnie, tak aby je realizować mimo mojego osłabienia. Realizować je do końca to znaczy – zrealizować. Jednocześnie musiałem nauczyć się żyć z chorobą i dostosowywać moje projekty do stanu, w którym w danym momencie się znajduję. W chorobie nowotworowej są takie okresy, kiedy boli i kiedy boli mniej. Tak układałem sobie zajęcia, że kiedy bolało bardziej, wykonywałem prace, które nie wymagają myślenia abstrakcyjnego, np. rysowanie mapy. Kiedy boli mniej, mogę pisać książkę, która wymaga wielopiętrowego myślenia abstrakcyjnego, dużego wysiłku umysłowego. Ale każda praca ma ogromne znaczenie, ponieważ wtedy mózg zapomina o chorobie. To znaczy, że twoje ciało choruje, ale choroby nie ma w głowie. Bywały takie momenty, że po 3 godzinach rysowania mapy nie byłem w stanie wstać z klękosiadu – organizm bowiem zastygał, szukając najmniej bolesnej pozycji. Mózg natomiast robił swoje. Praca była rodzajem ucieczki w zdrowie. Moim zdaniem, w chorobie takiej jak rak trzeba znaleźć sobie pracę. Otoczenie mówi inaczej: „Jesteś chory, więc powinieneś odpoczywać, nie przemęczać się”. Ale jeśli pójdziesz w tym kierunku, to zaczniesz kontemplować chorobę i ona stanie się dla ciebie podstawowym tematem.

– Twoi studenci na KUL przyznali Ci tytuł: Autorytet Roku. Jak to uzasadnili?

– Napisali tak: „Akademicki Mistrz, żywa kopalnia wiedzy i gagów. Do tej pory nie wiemy, czego było więcej”. Uczyłem ich marketingu, który uchodzi za grę sztuczek, czyli gagów. Chcąc ich zachęcić do krytycznego myślenia, tłumaczyłem, że czasem to na tym polega, i pokazywałem, w jaki sposób stosuje się takie sztuczki. Ale tak naprawdę w tym obszarze wszystko da się policzyć, zaplanować i doprowadzić do otrzymania pożądanych wyników. Przyznaję, że dla mnie najistotniejsze są dalsze słowa tego uzasadnienia: „Formalnie doktor, a w praktyce profesor, dla którego reklama, marketing, PR i dziesiątki innych dziedzin to bułka z masłem. Mówią, że historia jest nauczycielką życia, zatem najwyraźniej znalazła sobie partnera, bo przez 5 lat każdego dnia przekonywaliśmy się, że on również jest nauczycielem życia”. Przychodzili do mnie z różnymi problemami, także osobistymi. Były to nieraz bardzo trudne rozmowy, związane z poważnymi problemami życiowymi. Nieraz to odchorowywałem, ale wyróżnieniem było to, że studenci traktują mnie prawie jak swojego i obdarzają wielkim zaufaniem. Mam nadzieję, że sprostałem ich wymaganiom.

Reklama

– Z pewnością przekonujące było dla nich Twoje doświadczenie jako profesjonalisty, a zarazem człowieka zmagającego się z ciężką chorobą. Ale spotykasz się też z innymi ludźmi – chorymi, którzy doznają podobnych cierpień...

Reklama

– Tych kontaktów jest dość dużo. Czasem nawiązują je ludzie, którzy przeczytają w Internecie, że jest taki ktoś, kto od momentu diagnozy miał żyć pół roku, a żyje już 5 lat. Czasem kontakt jest przekazywany przez lekarzy. Rozmawiałem z chorymi w różnych stanach. Kiedyś zadzwoniła do mnie pewna pani z podobnym schorzeniem. Mój rak bardzo stygmatyzuje, lubi się bowiem umiejscawiać na twarzy, nosie, uchu, szyi. Jest widoczny i widoczna jest też jego brzydota. Często nikt nie chce się kontaktować z takim człowiekiem, a on staje się samotny. Ta pani tak właśnie się czuła. Starałem się ją pocieszyć. Powiedziałem jej, że do mnie może zawsze zadzwonić. A ona się rozpłakała. „Od nikogo jeszcze czegoś takiego nie usłyszałam” – powiedziała. Była to dla mnie bardzo ciężka rozmowa, ponieważ ona podjęła decyzję, że nie będzie się leczyć. Sam proces leczenia i poddawania mu się jest wyzwaniem i jest wymagający. Trzeba np. przestrzegać czasu brania leków, unikać określonych pokarmów itd. Moja rozmówczyni powiedziała mi, że nie chce bólu, cierpienia, chce tylko umrzeć. „Niech mnie pan nie przekonuje” – dodała. Miałem okropne poczucie bezradności. Paru osobom udało się też pomóc. Był pewien starszy pan, który nie bardzo chciał się leczyć. Stwierdził, że to bez sensu, że to już wyrok. On w czterostopniowej skali miał 1,5-2 stopnia złośliwości nowotworu, ja miałem 3,5. Jak mu to powiedziałem i potem racjonalnie wytłumaczyłem, co to oznacza, zmienił zdanie i powiedział, że spróbuje. Było więcej takich sytuacji.

– Człowiek cierpiący na tak ciężką chorobę traci wolność, wydaje się, że już nic nie może zrobić, że nie ma wyboru...

Reklama

– Wolność to istnienie możliwości wyboru. A wybierać trzeba zawsze. Chorym wydaje się, że to lekarz podejmie za nich decyzję, i to jest błąd. Lekarz może przedstawić możliwości i warianty leczenia, może powiedzieć, że należy zastosować takie lub inne lekarstwo, ale decyzję podejmuje sam chory. Wygodnie jest zwalać decyzję na lekarza, lecz nie należy tego robić. Oznacza to podejmowanie tzw. nie-decyzji. To my stanowimy o tym, co mamy robić. W moim przypadku wiele razy musiałem podejmować decyzję. Mogę wziąć silne środki przeciwbólowe, ale wtedy nie będę w stanie poprowadzić wykładu ani przeegzaminować studentów w czasie sesji. Muszę więc zadecydować, co zrobić, żeby wykonać swoją pracę. Ucieczka w „nie-decyzje” jest natomiast drogą donikąd. Ostatnio czytałem o badaniach, w których udowodniono, że podejmowanie decyzji ma wpływ na nasze ciało, na jego walkę z chorobą. Jeśli mózg jest zaangażowany w proces decyzyjny, to zarazem wysyła sygnały do naszego ciała i mobilizuje je do walki. Zatem – proces psychiczny ma wpływ na proces somatyczny. Decyzje w mózgu są skorelowane z fizycznymi czynnościami organizmu. Gdy natomiast przestajemy podejmować codzienne decyzje, to – najogólniej mówiąc – jednocześnie mózg nakazuje zaniechanie produkcji ciał broniących przed chorobą. Nie jest więc lekarstwem nieróbstwo, lecz zajęcie się czymś.

– Człowiek cierpiący potrafi być też trudny dla swojego otoczenia – czy to zauważasz?

– Zawsze jest trudny. Mojej żonie i dzieciom należą się nie tylko wielka miłość i wdzięczność, ale wręcz pomnik za cierpliwość i wyrozumiałość. Bo nawet jeśli się nie chce być uciążliwym, to i tak w praktyce bywa różnie. I jeszcze jedno. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale za wszelką cenę trzeba dążyć do tego, aby być człowiekiem radosnym, jakkolwiek ciężkim i niemożliwym zadaniem się to wydaje.

– Jaką rolę w chorobie odgrywa wiara?

– Wiara pomaga, ponieważ zwłaszcza w chrześcijaństwie pokazuje człowieka absolutnie umęczonego. Jak porównasz swoje cierpienie z cierpieniem Chrystusa, to zaczynasz trochę rozumieć swoje miejsce w szeregu. Nawet niewierzący zaczyna inaczej myśleć, gdy widzi Jego cierpienie.

– Czy dla Ciebie choroba jest próbą wiary, czy może wiara jest pomocą w chorobie?

Reklama

– Jako człowiek wierzący mam się do Kogo odwołać, ale staram się tego nie nadużywać. Zdrowa wiara nie może być ucieczką przed wolnością, ucieczką przed chorobą, ucieczką przed czymkolwiek. Wiara jest też pomocą w tym, by zminimalizować nieuchronne pytanie: „Dlaczego ja?”. W tym pytaniu zawiera się pretensja do Pana Boga, a z niej rodzi się przekonanie, że Bóg mnie zostawił, podczas gdy tak naprawdę to my sami odchodzimy od Niego. Tajemnicą jest akceptacja. Jeśli pogodzisz się ze swoją chorobą czy nawet „zaprzyjaźnisz się” z nią, to wiesz, że musisz zastosować określone środki. To nie tylko lekarstwa, ale też praca, służba i modlitwa. Unikasz wtedy pustoszenia swojego wnętrza. Jeśli zaakceptujesz chorobę, to nie tracisz świata wartości, możesz jeszcze go budować, pomagać innym. Inaczej zostajesz z pustką i w pustce. Ale istnieje też inna strona wiary – związana z zaufaniem. Św. Josemaría Escrivá de Balaguer powiedział kiedyś, że to, co nas martwi – nasze problemy, nasze choroby – mieści się w uśmiechu ukazanym z miłości Boga. W chorobie nasze komunie i rozmowy z Bogiem są najczęściej oziębłe. Rozpraszamy się każdą drobnostką, bólem, strachem – a nie powinniśmy. To wygląda tak, jakby nasza miłość do Boga słabła, jakby wiara powoli gasła. Powinniśmy jednak pamiętać, że jeśli potrafimy żyć w obecności Boga, wiele niewykonalnych i „nieuleczalnych” spraw da się wykonać i uleczyć. W mojej chorobie ogromne znaczenie ma wsparcie innych, którzy mobilizują do działania i modlitwy. Wielką rolę odgrywa kierownictwo duchowe – kapłani zapewniają mi nie tylko wsparcie i mobilizację w walce wewnętrznej, która czasem słabnie, ale przede wszystkim systematyczność w sakramentach.

– Jesteś wierny Opus Dei. Czy modlisz się o zdrowie do założyciela lub kogoś z Opus Dei, kto ma otwarty proces beatyfikacyjny?

– Modlitwa nie powinna być ucieczką przed światem i przed jego problemami – powinna pomagać w zrozumieniu i rozwiązywaniu tych problemów. Wielu chorych modli się o cud. Ja modliłem się o właściwe podejmowanie decyzji, tak aby poprawić stan zdrowia i zminimalizować chorobę. Rozumiem, że muszę do końca swoich dni z nią żyć. Wiem, że moi znajomi i przyjaciele modlą się o cud. Tak, modlę się do świętych z Opus Dei, np. Josemaríi Escrivy, Álvara del Portilla czy służebnicy Bożej Montse Grases.

2017-09-06 12:16

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Propozycja nie do odrzucenia

Niedziela Ogólnopolska 48/2016, str. 20-22

[ TEMATY ]

wywiad

Jasna Góra

rozmowa

Żywa Korona Maryi

Wieczory Maryjne

Marek Kępiński/BPJG

Pierwsze „tak” było trudniejsze od kolejnych. Pierwsze „tak” stało się dla mnie przełomowe. Kolejne były już po części konsekwencją tego pierwszego „tak”.
Z Dominiką Figurską – aktorką, szczęśliwą żoną i mamą pięciorga dzieci – rozmawia Agnieszka Porzezińska

„Moja Mama jest Królową” to cykl Jasnogórskich Wieczorów Maryjnych, które organizują ojcowie paulini w Roku Jubileuszu 300-lecia Koronacji Obrazu Matki Bożej Częstochowskiej na Jasnej Górze. Spotkania rozpoczęły się 8 listopada 2016 r. i w nawiązaniu do daty koronacji – 8 września 1717 r. – odbywają się ósmego dnia każdego miesiąca, aż do 8 lipca 2017 r. Jasnogórskie Wieczory Maryjne rozpoczynają się Mszą św. o godz. 18.30 w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej. W każdym miesiącu będą rozpatrywane poszczególne etapy życia Maryi, oparte na tajemnicach różańcowych: od Zwiastowania, przez Współcierpienie, do Wniebowzięcia i Ukoronowania. Spotkania, które o godz. 19.30 rozpoczynają się w Kaplicy Różańcowej na Jasnej Górze, prowadzi Agnieszka Porzezińska. Gośćmi pierwszego spotkania byli o. Stanisław Jarosz, paulin, i Dominika Figurska, aktorka. Mszy św. przewodniczył o. Jacek Toborowicz, przeor klasztoru Paulinów w Leśniowie, a kazanie wygłosił o. Samuel Karwacki.
CZYTAJ DALEJ

Przed Mszą św. z Papieżem Leonem XIV święto w Castel Gandolfo

2025-07-11 18:11

[ TEMATY ]

Castel Gandolfo

Papież Leon XIV

@Vatican Media

Leona XIV mieszkańcy i turyści przywitali w Castel Gandolfo 6 lipca

Leona XIV mieszkańcy i turyści przywitali w Castel Gandolfo 6 lipca

Na dwa dni przed Mszą Świętą, której przewodniczyć będzie Papież w parafii św. Tomasza z Villanueva, ks. Tadeusz Rozmus, salezjanin i proboszcz świątyni, podkreśla duchowe i wspólnotowe zaangażowanie wiernych. „Za każdym razem, gdy Papież tu przyjeżdża, miasto zmienia się w miejsce świętowania” – mówi ksiądz proboszcz.

W centrum Castel Gandolfo znajduje się papieska parafia pod wezwaniem św. Tomasza z Villanueva, której patronem jest hiszpański augustianin. W czasie, gdy w miasteczku przebywa podczas letniego wypoczynku Papież Leon XIV, miejsc to staje się platformą spotkania, wiary i służby.
CZYTAJ DALEJ

Prezydent: z Michniowem miała zniknąć nie tylko wieś, lecz także prawda o jej męczeństwie

2025-07-12 15:12

[ TEMATY ]

Dzień Walki i Męczeństwa Wsi Polskiej

Andrzej Duda

pl.wikipedia.org

Niemieccy policjanci w płonącym Michniowie. 12 lipca 1943

Niemieccy policjanci w płonącym Michniowie. 12 lipca 1943

Prezydent Andrzej Duda w liście do uczestników obchodów 82. rocznicy pacyfikacji Michniowa podkreślił, że w zamyśle niemieckiego okupanta miała zniknąć nie tylko wieś, lecz także prawda o jej męczeństwie. Dodał, że pamięć o ofiarach zbrodni to ważny element tożsamości całego narodu.

Jak wskazał prezydent w liście, Michniów chlubił się wielopokoleniową tradycją udziału w walkach o niepodległą Polskę. „Wielu mieszkańców służyło w Wojsku Polskim podczas wojny obronnej 1939 roku. Wieś pomagała też oddziałowi partyzanckiemu Armii Krajowej pod dowództwem porucznika Jana Piwnika ps. Ponury” - napisał.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję