Zażarta "wojna na górze" między "towarzystwem" Kwaśniewskiego a "towarzystwem" Millera zagłuszyła chwilowo prounijną propagandę. Chciałbym więc, podtrzymując poważną dyskusję na temat akcesu, zatrzymać
się przez chwilę nad twierdzeniem euroentuzjastów, adresowanym zwłaszcza do młodzieży: że we współczesnym świecie, poddanym globalizacji, suwerenność państwowa jest kategorią zanikającą, że właściwie
żadne państwo nie jest dziś suwerenne, może za wyjątkiem największych światowych mocarstw, chociaż właściwie i one muszą wiele spraw uwzględniać z innymi państwami... Krótko mówiąc: teza ta brzmi, że
w świecie współczesnym suwerenność państwowa coraz mniej znaczy, jeśli w ogóle jeszcze istnieje... Czemu więc ci eurosceptycy tak upierają się przy tej suwerenności, jeśli nie ma się przy czym upierać.
Sedno tej eurodemagogii spoczywa w manipulacji, polegającej na świadomym mieszaniu pojęć: faktycznej siły państwa z jego suwerennością.
Są państwa potężne, silne, średnie, słabe i bardzo słabe. Jest to stan faktyczny. "Suwerenność państwowa" jest jednak kategorią prawną, z dziedziny prawa międzynarodowego. Nie oznacza ona "siły" państwa,
ale jest gwarancją prawa międzynarodowego, że nawet za państwo słabe lub bardzo słabe żadne inne państwo nie będzie podejmować decyzji.
Różnica między faktyczną siłą państwa a suwerennością przypomina różnicę między faktycznym posiadaniem a własnością. Własność to zagwarantowane prawnie posiadanie, czyli władztwo nad rzeczą. Mogę
być biedny, posiadać niewiele, ale jeśli ten mój skromny majątek jest moją własnością - prawo gwarantuje mi, że nikt nie może wobec tego skromnego nawet majątku podejmować za mnie decyzji.
Suwerenność państwowa - to właśnie prawna gwarancja, że nawet za słabe państwo inne, silniejsze państwa nie będą podejmować wiążących go decyzji. Nie ma więc mowy o tym, by we współczesnym świecie
zanikała lub ulegała ograniczeniom suwerenność państwowa; albo żeby stawała się mniej ważna niż kiedyś. A jeśli tak, to i nie ma żadnego wyraźnego powodu, by z suwerenności państwowej rezygnować.
Środowiska katolickie domagają się, by jeszcze przed referendum czerwcowym zagwarantowana została (w postaci protokołu dwustronnego między Polską a Unią Europejską) "autonomia polskiego ustawodawstwa
w dziedzinie moralności i kultury". Ta "autonomia" to nic innego jak "suwerenność w dziedzinie moralności i kultury". Warto jednak zauważyć, że wyzbycie się suwerenności w innych dziedzinach (np. w dziedzinie
finansów) może w sposób bezpośredni i istotny rzutować na sferę kultury; gdyby UE w sposób drakoński podwyższyła w Polsce podatki - Polacy musieliby mniej pieniędzy wydawać na naukę, oświatę, czasopisma,
książki, teatr, kino... - na kulturę.
Oszukiwanie młodzieży poprzez intelektualną manipulację - mieszania siły państwa z suwerennością - ma na celu bagatelizowanie pojęcia suwerenności państwowej. Zwracam uwagę na fakt, że identycznego
niemal zabiegu dokonywali komuniści, gdy w 1976 r. wpisywali dl Konstytucji PRL zapis o "przewodniej roli Związku Radzieckiego w budownictwie socjalizmu": było to nic innego, jak wprowadzenie do ówczesnej
konstytucji jawnej zgody na bagatelizację i zmarginalizowanie suwerenności.
Dzisiejszych euroentuzjastów cechuje więc zaskakująca zbieżność poglądów na suwerenność państwową z tamtymi entuzjastami...
Pomóż w rozwoju naszego portalu