Głęboko w serce zapadła mi jedna z nauk rekolekcyjnych, którą kiedyś wygłosił do księży pewien zakonnik. Opowiadał wówczas o swoim przeżyciu w górach.
Otóż kiedyś zdarzyło mu się pójść ze swym przyjacielem na wycieczkę w góry. Podczas tej wycieczki kierunek marszu wyznaczał jego towarzysz, który zaproponował, że zaprowadzi go w takie
miejsce, które po dniach intensywnej pracy pozwoli mu dobrze wypocząć.
Szli dość długo dnem suchej doliny, pozbawionej jakiejkolwiek roślinności. Krajobraz wokół był przygnębiający: tylko wyschnięta ziemia i kamienie.
Zakonnik wspominał, że po długiej wędrówce, kiedy już z nadzieją myślał o tym, że dojdą wreszcie do jakiegoś miejsca, które zamieni ów smutny widok na wspaniałą górską panoramę, dotarli tylko
do stóp rumowiska skalnego. Tam kończyła się owa posępna i przygnębiająca dolina. Ponieważ zaś rumowisko było wysokie, a oni musieli już wracać, nie było czasu, aby wspiąć się wyżej i choć
trochę popatrzeć na piękne otoczenie...
Zły i zmęczony, po całym dniu, który wydawał się być naznaczony tylko bezsensownym wysiłkiem, nasz zakonnik poszedł spać. Następne dni wakacyjnego wypoczynku spędził na wycieczkach w inne miejsca.
Minęły wakacje, a potem kolejny rok. Zakonnik znów pojechał na wakacje do tej samej, górskiej miejscowości. I znowu przyszło mu wybrać się do smutnej doliny, w której poprzedniego lata
ostatecznie stracił cały dzień, dobry humor i nadzieję na odprężenie.
Lecz tym razem przed jego oczami malował się całkiem inny widok - jakby to było zupełnie inne miejsce. Zaciekawiony, zapuszczał się coraz głębiej w tę "dolinę przygnębienia i rozpaczy" i nie
rozpoznawał niczego. Wszędzie tętniło życie - soczysta zielona trawa, tchnący spokojem i chłodem potok, poezja kolorów, którą malowały kwiaty, wyrastające pośród smutnych i szarych niegdyś odłamów
skalnych...
Gdzie tkwiła tajemnica tej przemiany? I czy w ogóle to była ta sama dolina? Wszak w górach łatwo się pomylić i wejść w inną dolinę...
Rekolekcjonista opowiadał, jak z rosnącą ciekawością i niemal zapartym tchem szedł naprzód, pytając samego siebie, czy na końcu tej doliny pokaże się zapamiętane z zeszłego roku rumowisko
skalne, które ostatecznie pozwoli rozwiać wątpliwości. Kilkugodzinny marsz przywiódł go wreszcie do miejsca, w którym dolina kończyła się stertą głazów. Tego miejsca nie można było pomylić. Tam też
kryło się rozwiązanie zagadki owej przemiany, która ponurą dolinę zmieniła w tętniący radością życia krajobraz, i która pośród skał pozwoliła zakwitnąć najpiękniejszym kwiatom. U szczytu
rumowiska, jakie minionego roku było tylko zawadą, wypływał mały strumyk, który wił się potem wzdłuż całej doliny. Okazało się, że topniejący i zsuwający się z gór fragment lodowca przebił skalne
rumowisko i dał początek wąskiej stróżce wody, która w ten obumarły teren tchnęła życie.
Zakonnik opowiedział nam tę przygodę, by zilustrować naturę Bożej miłości. Przypomniałem sobie tę naukę właśnie teraz, kiedy przyszło mi pochylić się nad tajemnicą Bożego Miłosierdzia, na kilka dni przed
diecezjalną Pielgrzymką Zawierzenia.
Zastanawiam się, czy my, którzy wybierzemy się do podkrakowskich Łagiewnik, aby oddać się Miłości Miłosiernej, w jakiejś mierze nie jesteśmy podobni do tej "suchej doliny"? Czyż w każdym z nas
nie ma takich zakamarków, w których wszelkie życie - wydaje się - zamarło? Czyż nie jesteśmy jakoś wyrażeni w tym obrazie martwej doliny, którą zamyka tylko sterta skalnego gruzu?
A jednak Bóg potrafi, nawet w takich warunkach, wzbudzić nowe życie i zmienić cały krajobraz nie do poznania! On potrafi cierpliwie - jak ten fragment lodowca - przeciskać się przez szczeliny,
pomiędzy tarasującymi drogę głazami i sprawić, by w wymarłej dolinie popłynęła ożywiająca woda.
Kiedy więc nasze oczy zwracamy ku wizerunkowi Jezusa Miłosiernego i powtarzamy "Jezu, ufam Tobie!", pamiętajmy, że najpiękniejsze kwiaty mogą wyrosnąć nawet tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał.
Bo nieistotne są: teren i podłoże, lecz łaska i "ręce", które troszczą się o to, by piękno i życie dotarło na suchą, nieurodzajną, zachwaszczoną, albo usłaną tylko zeszłorocznymi liśćmi
glebę. Ważne jest, by pozostawić małe ujście i dać czas tym "dłoniom", w których tkwi moc życia - życia, jakiego sami sobie nie umiemy dać...
Pomóż w rozwoju naszego portalu