Nina Mocior: Osobista historia Księdza Biskupa jest nierozerwalnie związana z Kościołem w Tigraju (Etiopia). Proszę nam opowiedzieć o tej wojnie, mało znanej w Polsce.
Bp Tesfaselassie Medhin: Ta wojna była wojną ludobójczą. W Tigraju zginęło ponad milion ludzi. Towarzyszyła temu przemoc, w tym ta na tle płciowym, w niewyobrażalnej skali. Niektórych szczegółów, które znam, nie mogę nawet opowiedzieć. Żyliśmy w całkowitym oblężeniu i blokadzie komunikacyjnej. To było piekło, czasami myślałem: „W kolejnej minucie już mnie nie będzie na tym świecie”. Ludzie byli wywlekani z domów i zabijani. Ja również zostałem wywleczony z katedry zaraz po Mszy św., w chwili, gdy zdejmowałem szaty liturgiczne. To była dla mnie próba, ale i punkt zwrotny, który ugruntował mnie w przekonaniu, że cokolwiek ma nadejść – czy pozostanę przy życiu, czy stanę się ofiarą – zostaję, bo należę do tego miejsca.
Nie opuścił Ksiądz Biskup wiernych...
Nie opuściłem. Rezygnacja byłaby poniżeniem moich ludzi i podważeniem ich morale. Jestem wdzięczny Bogu, że pozostałem z moimi wiernymi – w moim Kościele, w mojej służbie. Bóg dał mi w darze więcej życia.
Gdy zorientowałem się, że nasze biura stają w płomieniach, podjąłem natychmiastową decyzję o tym, żeby wszystkie dokumenty historyczne i prawne dotyczące diecezji przenieść, w pięciu wielkich pudłach, do trzech księży, którzy mieszkali w odrębnych lokalizacjach. W razie najgorszego – gdyby mnie i dwóch innych osób zabrakło – przynajmniej ktoś by wiedział, że byliśmy tutaj. Dokumentacja stała się naszym dziedzictwem. Bez tych akt, bez zapisanej historii, dla Kościoła byłaby to ostateczna katastrofa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
