Reklama

Oddany Kościołowi i ludziom

I pomyśleć, to już dziesięć lat minęło od śmierci śp. Księdza Biskupa Miłosława Kołodziejczyka, biskupa pomocniczego w Częstochowie. Zmarł w wieku 65 lat. A wydawało się, że Bóg da mu dożyć dziewięćdziesiątki co najmniej. Pochodził przecież z długowiecznej rodziny. Wszystkim jawił się jako okaz zdrowia. Nigdy w życiu nie chorował. Ale dopadła go na kilkanaście miesięcy wcześniej nieuleczalna choroba. Bo inne były plany Boże. Być może Stwórca nie chciał przedłużać jego przykrych przeżyć psychicznych.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

23 czerwca 1928 - 3 marca 1994

Jan Paweł II mianował ks. Miłosława Kołodziejczyka biskupem tytularnym Arissy i pomocniczym w Częstochowie nazajutrz po inauguracji swojego pontyfikatu (22 października 1978 r.).
Była to pierwsza jego nominacja jako Papieża, przygotowana zapewne przez Stolicę Apostolską na wniosek kard. Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski, który pełnił także „funkcję” nuncjusza jeszcze za pontyfikatu Pawła VI i Jana Pawła II.
Jan Paweł II z nominacją nie miał trudności, jako arcybiskup metropolita krakowski znał ks. M. Kołodziejczyka doskonale. Ks. Kołodziejczyk mieszkał przecież w Krakowie, w Częstochowskim Seminarium Duchownym od roku 1958, jako wykładowca wielu przedmiotów teologicznych (patrologii, historii teologii, teologii dogmatycznej).
W tym czasie dochodziły mu obowiązki wychowawcze w Seminarium: prefekta kleryków, prefekta studiów (prorektora ds. naukowych), wreszcie rektora (1975-1979).

Jako wykładowca, a zwłaszcza rektor Seminarium ks. M. Kołodziejczyk często stykał się z metropolitą krakowskim, kard. Karolem Wojtyłą. Były to czasy, gdy Metropolita czynił usilne starania o przywrócenie Wydziału Teologicznego w Krakowie, który dekretem premiera Józefa Cyrankiewicza z 6 sierpnia 1954 r. został zniesiony. Starania te szły w podwójnym kierunku: „odbudowania” kadry naukowej i odrodzenia wydziału w ramach wyższej uczelni państwowej, a gdy się to nie udawało, jako uczelni Papieskiej.
Ks. Miłosław Kołodziejczyk po studiach specjalistycznych na Wydziale Teologicznym KUL z zakresu dogmatyki i po uzyskaniu stopnia licencjata związał się w Krakowie ze znanym w Polsce i cenionym przez Stolicę Apostolską dogmatykiem (był członkiem Papieskiej Rady Teologicznej), ks. Ignacym Różyckim, pod którego kierunkiem napisał i obronił w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie doktorat (1967). Odtąd Promotor upatrywał w nim swojego następcę na katedrze dogmatyki. Wydaje się, że za jego sugestią bp Stefan Bareła, ordynariusz częstochowski, posłał ks. Kołodziejczyka tego samego roku do Rzymu dla przygotowania habilitacji, którą miał przeprowadzić w ATK w Warszawie.
Po powrocie z zagranicy ks. Kołodziejczyk obarczony został wieloma zajęciami, m.in. wykładami w zastępstwie ks. I. Różyckiego, w Krakowie i w Warszawie prefekturą studiów, obowiązkami związanymi z innymi posługami w diecezji, wreszcie rektorstwem. Bardzo się wahał i bronił przed przyjęciem rektorskich obowiązków, mimo nacisków - o ile mi wiadomo - nie tylko bp. Stefana Bareły, ale i swojego przyjaciela bp. Tadeusza Szwagrzyka. Pamiętam dobrze koniec czerwca 1975 r. i nasze odwiedziny u ks. prof. I. Różyckiego. Szliśmy prosić (ja jako „przyzwoitka”) o jego wstawiennictwo u Biskupa Częstochowskiego, by nie nakładał na niego tego obowiązku. Pragnął przecież ukończyć wreszcie rozprawę habilitacyjną. Niestety, rozmowa potoczyła się dla ks. M. Kołodziejczyka niepomyślnie. „Rektorstwo trzeba przyjąć - powiedział Profesor. - Nie można Biskupowi odmawiać. Ale też Ksiądz dobrze rozumie, trzeba się całkowicie oddać klerykom i Seminarium. Habilitacja na drugim miejscu, na ile czas pozwoli. Być może trzeba ją będzie sfinalizować już po zakończeniu pięcioletniej kadencji”. Tymczasem przed jej zakończeniem przyszły obowiązki związane z biskupstwem.
Charakterystycznym rysem „rektorowania” ks. Miłosława Kołodziejczyka, niejako jego dewizą, było: być wciąż w Seminarium i z klerykami. Żyć ich problemami. Myśleć, jak usprawnić działanie tej instytucji, którą nazywa się „źrenicą oka diecezji”. Ksiądz Rektor zgodził się na półroczny urlop naukowy prefekta Seminarium ks. Józefa Życińskiego, obecnego arcybiskupa metropolity lubelskiego, na moje dojazdy z wykładami na Papieski Wydział Teologiczny we Wrocławiu, naprzód co tydzień, a potem co dwa tygodnie. Sam był w Seminarium i z klerykami. W sercu ich problemów. W sercu problemów Seminarium oznacza także m. in. dostrzeganie spraw ekonomicznych, spraw wykładowców, relacji z Papieskim Wydziałem Teologicznym w Krakowie, z diecezją. Dzięki jego przemyśleniom mogliśmy dokonać wielu zmian w regulaminie Seminarium. Przecież było to już dziesięć lat po Soborze Watykańskim II, przy poważnych zmianach mentalności młodego pokolenia, jego potrzeb i potrzeb związanych z duszpasterstwem w świecie współczesnym, w którym wciąż trzeba odczytywać coraz to nowe znaki czasu. Jego doskonała pamięć i spostrzegawczość pozwalały mu udowadniać, że rektor o wszystkim wie i nie pozwoli na manipulacje ani sobą, ani czasem, ani dobrem kleryka.
Negocjacje i umowa o współpracy między Papieskim Wydziałem Teologicznym, a potem Papieską Akademią Teologiczną były jego dziełem. Z Wydziałem był zresztą związany emocjonalnie, a nie tylko przez wykłady na nim prowadzone. Tylko w tym kontekście można zrozumieć to, co pod adresem już bp. M. Kołodziejczyka powiedział Papież w Częstochowie przed kościołem św. Zygmunta podczas pierwszej pielgrzymki: „Macie tu jeszcze jednego Biskupa, którego już we wspólnocie biskupiej nie pamiętam. Był wtedy rektorem Seminarium Duchownego (Częstochowskiego) w Krakowie (...) był także profesorem dogmatyki na Wydziale Teologicznym Papieskim, Wydziale, który dziedziczy tradycje sześćsetletnie Almae Matris Jagiellonicae (...) Tak się złożyło, wyjechałem do Rzymu, nie przypilnowałem i został biskupem. I teraz niech się już nowy Metropolita Krakowski przekonuje, co to znaczy mieć we wspólnocie kolegialnej Metropolii Krakowskiej jeszcze tego czwartego, najmłodszego Biskupa Częstochowskiego”. Słowa niby żartobliwe, ale czy nie oznaczały one, że Papieski Wydział Teologiczny w Krakowie powinien w dalszym ciągu korzystać z „dogmatycznych umiejętności” bp. M. Kołodziejczyka, a metropolia, nie tylko diecezja częstochowska, z jego umiejętności administracyjnych? Jednak życie poszło swoimi drogami.
Charakterystycznym rysem osobowości ks. M. Kołodziejczyka była niewątpliwie jego wyjątkowa pracowitość na użytek własny i drugich. To był tytan pracy i „uporządkowania”, czego nie można było zresztą nie zauważyć, a co miałem możliwość obserwować od połowy drugiego roku studiów. Właśnie koniec semestru zimowego (styczeń 1951) był początkiem naszej bliższej koleżeńskości. A wydarzenie było błahe. M. Kołodziejczyk był odpowiedzialnym za „pranie” bielizny dla kleryków. Czasem zdarzało się, że przez pomyłkę siostry w pralni włożyły część bielizny nie do „worka” jej właściciela. Tak było z moją koszulą. Gdy przyszedłem do jego pokoju (była to niedziela, wieczorna rekreacja), aby mu o tym zameldować, odbyliśmy dłuższą rozmowę koleżeńską. Okazało się, że obaj pochodzimy z diecezji kieleckiej. On z parafii Sułoszowa, ja z parafii Gołcza koło Miechowa. Odległość nie za wielka. I ten regionalizm stanął u podłoża naszej przyjaźni. Potem tak się złożyło, że mieszkaliśmy jeden semestr we wspólnym pokoiku (oczywiście jeszcze z jednym socjuszem), a potem w Zakopanem, gdzie klerycy spędzali w „Księżówce” miesięczne wakacje letnie. Czego ten człowiek obok pracy osobistej i nauki nie robił! Przepisywał rektorowi na maszynie rękopisy jego wykładów z liturgii na wszystkie pięć kursów (a pismo miał rektor ks. Brunon Magott bardzo niewyraźne). Kilka skryptów dla siebie i kolegów z notatek (prawie dosłownych) z wykładów profesorskich. I gazetkę seminaryjną Nasze życie, kilkunastostronicowy miesięcznik. I wspólne przygotowanie do egzaminów ze słabszymi kolegami... Ale wyniki jego nauki na tym nie cierpiały. Bardzo niewiele miał not dobrych, obok bardzo dobrych i celujących. Studia filozoficzno-teologiczne na Wydziale Teologicznym UJ w roku 1952 zamknął stopniem magistra teologii z zakresu dogmatyki, na podstawie pracy napisanej pod kierunkiem ks. prof. I. Różyckiego.
I pracowitość, i uporządkowanie uwidoczniały się wyraźnie podczas jego studiów specjalistycznych na KUL, gdzie pierwszy rok godził duszpasterstwo z nauką, dojeżdżając z Sosnowca do Lublina. Jeszcze bardziej jednak jako wykładowcy w Częstochowskim Seminarium Duchownym w Krakowie. Bp Zdzisław Goliński zdecydował (w dwa lata po likwidacji Wydziału Teologicznego na UJ), że Seminarium Częstochowskie staje się samodzielnym, bez korzystania w zasadzie z kadry profesorskiej Wydziału Krakowskiego. Księdzu licencjatowi M. Kołodziejczykowi zlecił kilka przedmiotów do wykładania. Jakież było moje zdziwienie, gdy odwiedzając go w Krakowie podczas moich studiów na KUL, widziałem go ślęczącego nad książkami i rękopisami, a potem maszynopisami do wykładów. Niewiele miał czasu na rozmowę z kolegą, który przecież nie przyjeżdżał do niego z Lublina tak często. Nie płynęło to z osłabienia naszych więzi koleżeńskich, ale z odpowiedzialności za powierzone mu obowiązki.
Bp Z. Goliński zlecił ks. M. Kołodziejczykowi także pomoc w sekretariacie rektoratu. Zastał go nieuporządkowanym. Zbierane od października 1926 r. dokumenty leżały w dwu kufrach. Trzeba wyrazić przekonanie, znając ówczesnego rektora ks. Juliana Nowaka, że ten nie zlecił mu uporządkowania archiwum rektoratu. Zresztą sam Ksiądz Rektor wspominał mi, że ks. M. Kołodziejczyk zrobił to z własnej inicjatywy, bo - jak powtarzał - nie może historia Seminarium ulec zniszczeniu i zapomnieniu. A zrobił to fachowo, ocalając pisaną i dokumentowaną historię tej instytucji. Teczki, segregatory z napisami jego ręką poczynionymi oglądać można obecnie w nowym gmachu Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Częstochowskiej w Częstochowie.
Trzeba podkreślić, że między innymi, a może przede wszystkim, z tej racji uzyskanie stopnia doktora teologii opóźniło się co najmniej o cztery lata. Nic dziwnego, że ks. M. Kołodziejczykowi zabrakło właśnie tych lat do „zrobienia” habilitacji, przed rektorstwem i przed biskupstwem. Nie będzie chyba przesadą, jeśli się powie, że jest to jego „opus vitae” - dzieło życia. Być może większe niż habilitacja. Choć nie bardzo wiadomo, czy ci, którzy patrzą na dziesiątki powiązanych teczek, na poukładane chronologicznie tysiące dokumentów - które posegregowała, powiązała i którym dała sygnatury ręka Księdza Miłosława - są świadomi, ile godzin, dni, miesięcy i lat trzeba było, aby uporządkować je dla potomnych.
To dzieło życia pozostawił bp M. Kołodziejczyk dla diecezji, archidiecezji i Seminarium. Gdyby tylko to po nim pozostało, zasługiwałby na pamiątkową tablicę marmurową na dziesięciolecie jego śmierci właśnie w Seminarium. Upominałem się już o nią, nadaremnie, przy poświęceniu podobnej tablicy w rodzinnej Sułoszowie. Przecież bp M. Kołodziejczyk zrobił dla Seminarium o wiele więcej - jako wykładowca, prefekt kleryków, prefekt studiów i rektor - dla kleryków, dla księży pracujących w duszpasterstwie i naukowo i jako stojący z ramienia biskupa ordynariusza na czele Komitetu Budowy nowego gmachu Seminarium w Częstochowie. Bp M. Kołodziejczyk doglądał projektów, planów architektonicznych, szukał „grosza”, patrzył nie tylko z ciekawością, ale z jakimś znastwem na rosnący gmach Seminarium, w którym od roku 1991 profesorowie i przygotowujący się do kapłaństwa znaleźli wygodne mieszkania, sale wykładowe, kościół i kaplice. To prawda, że z perspektywy czasu gmach wydaje się za duży i kosztowny do utrzymania. Ale w początkach lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia trudno wyobrażalne były przemiany polityczne, jakie tak szybko się dokonały i jeszcze się dokonują. Podobnie jak i nową administrację kościelną w Polsce wprowadzoną bullą Jana Pawła II Totus tuus Poloniae Populus (25 marca 1992), która znacznie pomniejszyła terytorialnie diecezję częstochowską, mimo że ustanowiła ją archidiecezją i metropolią.
Nawet jako biskup, aż do śmierci, ks. M. Kołodziejczyk prowadził wykłady (1957-1994); w swoich „latach biskupich” dla kleryków Seminarium Częstochowskiego i na sekcji eklezjologiczno-mariologicznej Papieskiej Akademii Teologicznej, mającej swą siedzibę w Częstochowie, przedtem, obok tych instytucji naukowych, także w Papieskim Wydziale Teologicznym w Krakowie (od 1981 w Papieskiej Akademii Teologicznej) i, w zastępstwie ks. prof. I. Różyckiego, w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Obok wspomnianej już rzetelności ich przygotowania, cechowała je metoda systematyczna z posiadanych prawd szczegółowych pozwalająca na stworzenie logicznie zwartej całości. Przykładał on wielką wagę do argumentacji teologicznej, opartej na myśleniu scholastycznym. Tu był pod dominującym wpływem swego Mistrza. Ale tylko do wyjazdu za granicę. Potem już powoli odchodził od tego rodzaju wykładu. Urzekał go personalizm Karola Wojtyły i idee soborowe oraz posoborowe teologów niemieckich i francuskich. Dokładność w argumentacji stosował też w homiliach i kazaniach, a przede wszystkim w publikacjach naukowych, których pozostawił kilkadziesiąt, a które dotyczą m.in. wizji Kościoła diecezjalnego w nauce Soboru Watykańskiego II, wierności swemu powołaniu, powołania chrześcijańskiego jako podstawy powołania kapłańskiego i zakonnego, podstaw teologicznych rady kapłańskiej.
Ks. Miłosław Kołodziejczyk prowadził też seminaria naukowe. Ich efektem było kilkadziesiąt prac magisterskich. Choć ze względu na jego wymagania (podobnie jak przy egzaminach) studenci zbytnio na jego seminaria się nie garnęli.
Po nominacji na biskupa otwarła się przed nim szeroka perspektywa duszpasterska, ewangelizacyjna, przez prawie piętnaście lat. W mojej pamięci pozostanie on zawsze formatorem kapłanów. Formatorem wymagającym dla ich dobra, dla dobra Kościoła i społeczeństwa. W wymaganie wpisuje się przecież naprzód sprawiedliwość, a potem miłość. No i, oczywiście, odpowiedzialność za podjęte zobowiązanie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Roxie Węgiel: Wiara w Boga wyznacza mi kierunek życia

2024-03-26 09:42

[ TEMATY ]

koncert pasyjny

Mat.prasowy/Pasja

Roxie Węgiel

Roxie Węgiel

Już 29.03.2024r. na antenie głównej Polsatu o godzinie 20:00 będzie miała miejsce emisja wyjątkowego widowiska. „Pasja. Misterium Męki Pańskiej” to program muzyczny, na który składa się rejestracja 12 pieśni pasyjnych w wykonaniu znanych polskich artystów m.in. Roksany Węgiel, dla której udział w tym wydarzeniu będzie osobistym przeżyciem.

Ilustracją dla występujących artystów będą fragmenty Misterium Męki Pańskiej odegrane w przepięknej scenerii Dróżek Kalwaryjskich przez braci z klasztoru Ojców Bernardynów i wiernych, którzy zwyczajowo biorą udział w tych corocznych celebracjach na Dróżkach Kalwarii Zebrzydowskiej. Misterium opisuje pojmanie, osądzenie, drogę krzyżową i ukrzyżowanie Jezusa i jest co roku odgrywane w Wielkim Tygodniu w Kalwarii Zebrzydowskiej, a jego tradycja sięga początków XVII wieku.

CZYTAJ DALEJ

„Napełnił naczynie wodą i zaczął umywać uczniom nogi” (J 13, 5)

Niedziela warszawska 15/2004

[ TEMATY ]

Wielki Tydzień

pl.wikipedia.org

Mistrz Księgi Domowej, "Chrystus myjący nogi apostołom", 1475

Mistrz Księgi Domowej,

1. Wszelkie „umywanie”, „obmywanie się” lub kogoś albo czegoś kojarzy się ściśle z faktem istnienia jakiegoś brudu. Umywanie to akcja mająca na celu właśnie uwolnienie się od tego brudu. I jak o brudzie można mówić w znaczeniu dosłownym i przenośnym, taki też sens posiada czynność obmywania; jest to oczyszczanie się z fizycznego brudu albo akcja symboliczna powodująca uwolnienie się od moralnego zbrukania. To ten ostatni rodzaj obmycia ma na myśli Psalmista, kiedy woła: „Obmyj mnie całego z nieprawości moich i oczyść ze wszystkich moich grzechów …obmyj mnie a stanę się bielszy od śniegu” (Ps 51, 4-9). Wszelkie „bycie brudnym” sprowadza na nas złe, nieprzyjemne samopoczucie, uwolnienie się zaś od owego brudu przez obmycie przynosi wyraźną ulgę.
Biblia mówi wiele razy o obydwu rodzajach zarówno brudu jak i obmycia, czyli oczyszczenia. W rozważaniach niniejszych zajmiemy się obmyciami z brudu w znaczeniu moralnym.

CZYTAJ DALEJ

Bp Muskus: sensem Eucharystii jest spotkanie z miłością

2024-03-28 20:44

[ TEMATY ]

Kraków

Wielki Czwartek

bp Damian Muskus

diecezja.pl

- Przy jednym stole spotykają się z Jezusem biedacy, grzesznicy, słabi i poranieni ludzie. To nie jest uczta w nagrodę za dobre sprawowanie, uroczysta kolacja dla wybrańców, którzy zasłużyli na zaproszenie - mówił w Wielki Czwartek o Eucharystii bp Damian Muskus OFM. Krakowski biskup pomocniczy przewodniczył Mszy św. Wieczerzy Pańskiej w kościele Matki Bożej Zwycięskiej w Krakowie-Borku Fałęckim.

- Bóg, który pokornie schyla się do ziemi, by umyć nogi człowiekowi, nie wywołuje entuzjazmu. Ten osobisty i czuły gest budzi sprzeciw i zgorszenie wielu - mówił bp Muskus, zauważając, że obraz Boga, który obmywa nogi uczniom, kojarzy się z upokorzeniem. - Paradoksalnie łatwiej przyjąć fakt, że Jezus cierpiał i poniósł śmierć na krzyżu, niż zaakceptować Boga, który z miłości obmywa ludzkie stopy - dodał.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję