Miesiące wakacyjne sprzyjają różnym formom odpoczynku. Uroczystość
Wniebowzięcia Matki Bożej jakby klamrą spina szczególną formę wypoczynku,
który wprawdzie dodaje bólu nogom, ale jest wielkim darem dla ducha.
Pierwsza w nowym tysiącleciu piesza pielgrzymka archidiecezji przemyskiej
była szczególna z kilku powodów. Zanim dotarliśmy do celu, dane nam
było przeżywać Tabor już u początku drogi. W uroczystej, koncelebrowanej
przez biskupów i kapłanów Mszy św., której przewodniczył Metropolita
Przemyski złożyliśmy nasze pątnicze nadzieje na nowym, w dniu wyruszenia
właśnie konsekrowanym ołtarzu archikatedry. Dar jednego z Księży
Biskupów pozostanie pomnikiem wiary, a dla nas pątników 21. pielgrzymki
będzie przypomnieniem cichych modlitw, naszych nadziei.
Drugim historycznym wydarzeniem była obecność na trasie
długoletniego pątnika, teraz już następcy apostołów, bp. Adama Szala.
Już kilka kilometrów za Przemyślem doświadczyliśmy próby zawierzenia.
Nieustająco padające deszcze były dla wielu poważnym problemem decyzyjnym.
Teraz woda dała znać o sobie. Zakładając przeciwdeszczowe okrycia
pytaliśmy - jak długo? Cały ten dzień był ulewny. Na szczęście tylko
ten jeden. Potem szliśmy w upale, duchocie, ale bez opadów. Dla tych,
którzy już przemierzali trasę rekolekcji w drodze, pojawiały się
kolejno znane miejscowości, przypominały się szczegóły krajobrazu.
Po trzech dniach zaczęło nas być coraz więcej. Dołączały kolejne
grupy z Jarosławia, Przeworska, Leska, Łańcuta, Sanoka, Brzozowa.
Coraz więcej pracy mieli kwatermistrzowie, coraz więcej kleryków
wyruszało do miejsc noclegowych, by zapewnić wszystkim w miarę wygodne
miejsca do nocnego wypoczynku. Oprócz powiększającej się grupy w
liczbach wymiernych, poszerzał się krąg pielgrzymujących duchowo.
W kończących zwykle kolejne dzienne etapy nowennach czuć było jak
liczni jesteśmy. Już po pielgrzymce dowiedziałem się, że także w
domach diecezji trwało to duchowe wędrowanie. Pora Jasnogórskiego
Apelu łączyła tych w domach z nami, gdzieś tam na trasie pielgrzymki.
W "Kazimierzu" od początku wędrowała kobieta z dzieckiem,
które miało ledwie 21 miesięcy. Dały się obserwować pierwsze odruchy
solidarności. Maluch musiał zapoznawać się z coraz nowymi wujkami,
ciociami. Wreszcie, kiedy droga zaczynała być już prosta pojawił
się wózek. Z każdym dniem ubogacały go świeże gałązki dające cień,
ale także drobne zabawki, umilające najmłodszemu pątnikowi czas,
chroniące przed znudzeniem. Nie była to dla niego zresztą pierwsza
pielgrzymka. Dwa lata wcześniej wędrował także, tyle że jeszcze pod
sercem swojej matki. Jeśli dodać do tego, że to obywatel Sądowej
Wiszni, umacniała nas wiara matki, jej odwaga i powściągliwość w
przyjmowaniu pomocy.
Z każdym dniem było coraz łatwiej. Wzmagała się kondycja
nawet moje i ojca Wacława, dwóch obiektów budzących zainteresowanie
zapoczątkowane słowami Księdza Arcybiskupa, który widząc naszą chęć
drogi, gościnnie zauważył, że patrząc na niektórych konfratrów, już
w dniu wyjścia zaprasza ich do stołu w swoim domu. Z tonu wypowiedzi
wynikało, że jego oczekiwanie nie będzie długie. Mając świadomość,
że z zaproszenia i tak możemy skorzystać zaczęliśmy gromadzić kolejne
dni naszych zwycięstw. Ksiądz Stanisław - proboszcz z Hłudna, przy
każdym postoju dokumentował kondycyjny wygląd owych outsiderów, ale
i on w końcu dał za wygraną - wygląda, że dojdą. Niezatartym wspomnieniem
wpisało się nabożeństwo za Ojczyznę i nasza "Kazimierzowa" intronizacja
Pisma Świętego w Sokolnikach. Były prymicje, a jakże, ale było też
radosne świętowanie 40-lecia kapłaństwa dyrektora ks. prof. Kazimierza
Bełcha i niestrudzonego pątnika ks. dr. Mariana Rajchla, który pracował
w dwójnasób, bo oprócz drogi musiał zadbać o medialną dokumentację.
W ten sposób słuchacze Radia Ave Maria mogli bardzo dotykalnie towarzyszyć
nam w drodze. A z opowieści wiem, że czynili to bardzo chłonnie.
Wątłe są słowa, by namalować nimi doświadczenie, kiedy
na horyzoncie pojawiają się jasnogórskie wieże. Asfalt, tak dokuczający
w kolejne dni, staje się przyjazny dla kolan, które trwałyby w geście
klęczenia. Serce wypowiada frazy, których nie opisze żadna stylistyka.
A potem już pod Szczytem, coraz wilgotniejsza z każdą grupą trawa
przejmuje tajemnicę ludzkiej radości.
W przepięknym kazaniu podczas kończącej pielgrzymowanie
Eucharystii, bp Adam błogosławił stopy zwiastuna dobrej nowiny. Czuliśmy
wtedy taką bliskość z Abrahamem i prorokami, ze stopami Maryi nawiedzającej
dom Elżbiety. W rytm spokojnych, ale dobitnych słów kaznodziei, modliliśmy
się, by błogosławione były te stopy także na drogach codziennego
trudu, pracy. By niosły świadectwo wiary.
Tak bardzo rozumieliśmy wołanie "szczęśliwców" z góry
Tabor. Jak oni, tak i my musieliśmy wrócić na niziny codzienności.
Przez wiele dni po pielgrzymce twardniejąca skóra, ślad
po bąblach, przypominała, stawiała pytanie - czy są błogosławione
na drodze świadectwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
