A gdy Jakub zbudził się ze snu, pomyślał: Prawdziwie Pan jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem.
I zdjęty trwogą rzekł: O jakże miejsce to przejmuje grozą! Prawdziwie jest to dom Boga i brama do nieba.
Rdz 28 16-17
Jeśli, jak chce N. Soderblom, istotą wszelkiej religii jest tajemnica, to owa tajemnica ma swe dwa oblicza, fascynujące i pociągające oraz budzące grozę i napawające lękiem. Słowem: misterium fascinans i teremendum. Tajemnicze są okoliczności śmierci Uzzy, który w najczystszych przecież intencjach dotknął Arki Przymierza. Z drugiej jednak strony ukazują, jak wielką moc ma w sobie to, co święte i jak niebezpieczny bywa kontakt z tak wielką mocą. Nie bez przyczyny wszak Boga nikt nigdy nie widział. Nic też dziwnego, że kiedy Jakub, wędrując do Charanu, śnił o drabinie do nieba i kiedy okazało się, że Pan snem tym mu błogosławi, a błogosławieństwo owo związuje ich ze sobą, aż do wypełnienia, Jakub... poczuł grozę. I była to groza dobrze znana tym nielicznym, którzy Boga poznali nie tylko z książek, bojaźń budząca się w spotkaniu człowieka z Tym Który Jest. Był to pełen szacunku lęk przed każdą świętością, lęk, który pozwala wzrastać. Bo różne są rodzaje lęku. Tybetańska Księga Umarłych ukazuje walkę ludzkiej duszy z iluzjami, które budzą w niej lęk i utrudniają wyjście z samsary - koła narodzin i śmierci. Walka z owym, w pewien sposób fałszywym, lękiem jest walką o wyzwolenie, jest zarazem walką o ostateczną prawdę, której lękać się nie trzeba. Swoisty sposób na oswojenie lęku znajdziemy już w religiach plemiennych. Mam tu na myśli silnie wyodrębniony system tabu. Według Gerardusa van der Leeuwa tabu jest „pewnego rodzaju ostrzeżeniem: Uwaga, wysokie napięcie! Tu nagromadziła się moc i trzeba się mieć przed nią na baczności”. Wszędzie tam, gdzie wierzono w nagromadzenie owej nadprzyrodzonej mocy, w przedmiotach, w określonych miejscach, w pewnych okolicznościach, stosowano system rytualnych „zabezpieczeń” przed jej szkodliwą potęgą. Tabu jest bowiem - jak pisze wspomniany już G. van der Leeuw - unikaniem pewnych czynności i słów z bojaźni przed mocą, różnie zresztą w różnych systemach definiowaną.
W naszych czasach rzadko lękamy się przekroczenia tabu, które praktycznie już nie istnieje. W miejsce rytuałów, uśmierzających niepokój, wielu z nas doświadcza bezradności wobec lęku, który staje się częstym gościem naszej codzienności. Powszechny lęk przed „niewiadomo czym” czyni nas bezbronnymi wobec czyhających na każdym kroku przeszkód, wobec cudzych wymagań, własnych ambicji, ludzi i sytuacji, przyszłości i przeszłości. Lęk ten nierzadko podszyty jest poczuciem winy, krzywdy i agresją. Powiązania lęku i agresji nikt dzisiaj nie kwestionuje. Wiadomo, że ofiary stają się katami, krzywdzone dzieci najczęściej stają się krzywdzącymi rodzicami. Wiadomo też, jak trudno przerwać taki koszmarny krąg, pracowicie wprawiany w ruch z pokolenia na pokolenie. Karen Horney, znana psycholog, opisując swoje spotkania z zalęknionymi nerwicowcami napisała: „Ilekroć spotykam lęk lub jego przejawy, zadaję sobie następujące pytanie: w jaki czuły punkt trafiono, wywołując wrogość i co zmusza do jej wyparcia”.
Nie tylko zresztą psycholodzy pytają o lęk. Również filozofowie drążą ten temat. Paul Tillich lęk określał stanem, w którym byt jest świadomy możliwości swego niebytu. Według egzystencjalistów, lęk to niepokój metafizyczny objawiający irracjonalność ludzkiej egzystencji i absurdalność życia człowieka. To ten sam niepokój, który pchał Ignacego Witkiewicza w objęcia coraz to nowych nałogów i ten sam lęk, na który nasza kultura - wg Karen Homey - ma cztery główne odpowiedzi: racjonalizację, zaprzeczanie, unikanie sytuacji lękowych i - najbardziej bodaj jaskrawe - odurzanie. Powszechność refleksji nad lękiem ukazuje, jak bardzo jest on przynależny ludzkiej kondycji. Lęk nie zawsze jednak musi wynikać z jakiegoś braku, nie zawsze musi być tyleż powszechną, co patologiczną reakcją na życie. Zda się, że na pewnej „wyższej płaszczyźnie” lęk może człowiekowi służyć. Tak jak gniew użyty w „słusznej sprawie” nie niszczy, lecz uzdrawia, tak samo lęk, przemieniwszy się w bojaźń, zdaje się dorastać do swego przeznaczenia. Bo jeśli pokora daje moc wyrzeczenia się wszystkiego, to zaprawdę - jak twierdzą mistycy - nie mamy się już o co bać i nie mamy czego się lękać poza, Bogiem, a raczej Jego brakiem. W ten sposób lęk, w pewnym sensie zostaje, przezwyciężony. Jednak niewielu z nas towarzyszy na co dzień taka świadomości, jest to wszak dar Ducha Świętego. Dar miłości, która usuwa wszelki lęk. Najbardziej zatem paradoksalny z darów. Bojaźń łączy bowiem tęsknotę za Bogiem z lękiem przed jego mocą, pokorę grzesznika z dumą królewskiego syna, ufność - z respektem wobec tego, co święte, oraz ludzki strach z Bożą miłością. Bojaźń zatem, jawi się poniekąd jako trwożne oczekiwaniem na boskie „Nie lękaj się”, które trwogę tę niejako oswoi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu