W ciągu ostatnich dni przetoczyło się przez nasz kraj wielkie tsunami. Wielka fala serc, która porwała wszystko i wszystkich. Ta fala emocji nie wyrządziła szkód, przeciwnie - tworzyła nagle coś z niczego. Kwiecień 2005 r. pozostanie w komentarzach na długo, bo niewątpliwie historia stanęła z nami oko w oko. Tamtego kwietniowego tygodnia wszystko stało się mniej ważne. Na podobnej rangi tydzień i takie wydarzenia, które obserwowaliśmy przed kilkunastoma dniami, świat poczeka być może setki lat.
Polacy - co najmniej tysiąclecie.
Nigdy jeszcze w historii mediów nie doszło do takiej mobilizacji prasy, radia i telewizji. To była na pewno największa operacja logistyczna i techniczna, jaka dotąd miała miejsce. Cenny czas antenowy i drogocenny centymetr w gazecie straciły znaczenie i wartość. Przesłanie w polskich (i nie tylko) mediach zostało poświęcone, co zadziwiające, w całości jednej Osobie - świat tego jeszcze nie widział. Dziennikarze w telewizji publicznej bez ogródek mówili o Bogu, wierze i Kościele - o tym, co jeszcze tak niedawno było przemilczane, pomijane, krytykowane. Telewizja zmieniła swój wizerunek. Media - niebywałe - zrezygnowały z reklam. Rewolucja…
Supermarkety zamknięto w niedzielę. Pasmanterie nie sprzedawały białych i czarnych wstążek - dawały je za darmo. Kibice się pojednali. Zdarzył się tygodniowy cud. Zmienił się przelicznik tego, co najważniejsze, i runęła piramida konsumpcyjnych numerów jeden. Oczy przecierałem ze zdumieniem, patrząc na to, co się dzieje. Wszystko było mniej ważne, przy czym pokazaliśmy skrywaną, tę lepszą, drugą twarz.
O dziesiątej zapłakały syreny, w ciągu siedmiu dni płonęło serce z rozpalonych lampionami polskich miast, zaś drogi do Rzymu usłały się bielą i czerwienią. Polska przestała być „dalekim krajem”, zaściankiem. Po 26 latach pontyfikatu Karola Wojtyły stała się konkretnym miejscem na mapie. Stała się krajem człowieka, który niósł pokój walczącym, przywracał godność zmieszanym z błotem, jednoczył muzułmanów, prawosławnych, żydów i chrześcijan. Zdaliśmy sobie najwyraźniej z tego sprawę.
Wyjazdy za pieniądze „oddam, jak wrócę”, śpiwory na rzymskim bruku, nieprzespane noce pełne emocji - nic nie dziwiło nikogo przez te dni, nikt nawet nie śmiał zadawać pytań... Podróż, która trwa 30 godzin, 4 godziny w Rzymie i znów ponad doba w drodze powrotnej. Szaleństwo - powiedziałbym przed rokiem, dziś nic nie mówię. „Składaliśmy się dla kolegi z akademika na wyjazd. Przyszedł i mówi: Jadę ostatnim autobusem z Zielonej Góry... Potrzebuję... Muszę... Pożyczcie... Pożyczyliśmy. Bez słowa. Dziś jesteśmy świadomi tego, że on jest od nas i że tam był i był częścią tej masy, która nie pytała, kim jesteś i co wyznajesz. Była jednym duchem, jedną wielką modlitwą. Absolutnie nic już nie zaskoczy, nie dziwi...”. To prawda. To było wielkie wydarzenie, do którego poderwaliśmy się wszyscy.
W niedzielę 10 kwietnia na krakowskim stadionie była pierwszorzędna burda między kibicami, którzy się... „pojednali”. Czyżby trzeciego dnia po pogrzebie Jana Pawła II nienawiść znów zmartwychwstała?
Te minione tygodnie to nie tylko śmierć Papieża Polaka (choć przede wszystkim), ale też uświadomienie sobie, kim jesteśmy i jacy powinniśmy być. Może ten wielki spontaniczny zryw wywoła równie wielkie zmiany socjologiczne. Na efekty trzeba poczekać. To zależy jednak od każdego z osobna i od wszystkich naraz, czy nie zapomnimy o wierności dla „naszego” Jana Pawła II. Bo trzeba przyznać, że my, Polacy, mamy wielką namiętność do tego, żeby zbierać się na placach, po lasach, sejmach i sejmikach. Przysięgać i obiecywać... Mówić o wielkich rzeczach..., że Bóg, że Honor, że Ojczyzna. Jest w Polakach jakiś „syndrom Wesela” - zerwać się do działania, potem przysnąć i zgubić Złoty Róg. Taki Róg trzymamy dziś w rękach. Czy wisi jeszcze na szyi?
Patrząc na to, co niespodziewanie przemknęło przed moimi oczyma, mam nadzieję, że ten szaleńczy odruch serc nie będzie tylko chwilą. Bo takich emocji, które pokazują, kim jesteśmy i czego nam brak w życiu - potrzeba ciągle i wciąż.
Złoty Róg grzmi jeszcze po górach i dolinach tego świata. Żeby iść bez lęku przez życie - o czym mówił Karol Wojtyła - potrzeba każdemu człowiekowi wielkiego szaleństwa, wielkiej miłości, wielkiej wiary i odwagi. Te cechy to wielki skarb. Czy wierzysz, czy nie, są takie chwile w życiu, że chciałoby się usłyszeć: „Nie lękajcie się!”. Po to, żeby przerastać swoim sercem samego siebie.
Tak jak pewien Góral z Wadowic, co już wrócił po niebie do hal.
Pomóż w rozwoju naszego portalu