Ks. Tomasz Gierasimczyk: - Dlaczego właśnie gorzowskie hospicjum stało się inspiracją do powstania „Nieba dla akrobaty”?
Reklama
Jan Grzegorczyk: - Trafiłem tu dziesięć lat temu. Siostry Jezusa Miłosiernego, które pracują w hospicjum, poprosiły mnie, abym napisał książkę o św. s. Faustynie, o miłosierdziu Bożym i o ich zgromadzeniu. Siłą rzeczy w książce pt. Każda dusza to inny świat duży rozdział był poświęcony Hospicjum św. Kamila w Gorzowie. W moich powieściach o ks. Groserze także wiele dzieje się w hospicjum. Zachwyciłem się tym miejscem i ludźmi.
Pamiętam pierwszą historię... Pewien leśnik umierał i pytał, czy w niebie będą drzewa. Siostra ułamała gałąź i przyniosła ją umierającemu do łóżka. Odchodził z poczuciem, że spotka go takie szczęście, jakie spotykało go, gdy pracował w lesie.
Przed dwoma laty napisałem Opowieść o bogatym młodzieńcu, który nie odszedł zasmucony. To rzecz o o. Michale Czartoryskim, kapelanie z powstania warszawskiego, który zamiast się ratować, został z rannymi chłopcami w piwnicach szpitala, wiedząc, że za chwilę wkroczy tam pluton egzekucyjny i wszyscy zginą. W Ewangelii jest napisane, że „nie ma miłości większej, gdy ktoś życie oddaje za przyjaciół swoich”. Ojciec Michał zrobił coś więcej. On oddał swoje życie zupełnie bez ekonomii, bo nikomu życia nie był w stanie uratować. Poświęcił się tylko po to, żeby ci chłopcy przestali się na chwilę bać.
To jest istotą hospicjum: odebrać człowiekowi lęk. W hospicjum ludziom zabrano ból fizyczny, ale zmagają się z lękiem duchowym. Do tego nie wystarczą lekarstwa. Potrzebny jest drugi człowiek.
J. P. Sartre mówił, że inni ludzie to piekło. Tu dzieje się coś przeciwnego. My dla tych ludzi możemy stać się niebem.
- „Niebo dla akrobaty”. Skąd taki tytuł?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Całe nasze życie jest ekwilibrystyką. Szczególnie wtedy, gdy człowiek musi dźwigać ciężar swojego ciała. Byłem świadkiem, gdy chory wchodził po schodach o kulach. Unosił na rękach ciężar sparaliżowanego ciała. Przypomniał mi się gimnastyk ćwiczący na koźle. Pomyślałem, że tacy ludzie są prawdziwymi akrobatami.
- Czy pacjenci spodziewali się, że staną się bohaterami książki?
- Niektórzy tak. Byli nawet z tego dumni. Totolotek, bohater, z którym jestem może najbardziej zżyty, czekał na tę książkę. Zamówił dziesięć egzemplarzy…
- Doczekał się?
- W pewien sposób tak. Jestem z nim w kontakcie duchowym. Wierzę, że Totolotek widzi wszystko z nieba.
- Jak wyglądała Pańska praca?
Reklama
- Nie wydzierałem zeznań z moich bohaterów. Po prostu z nimi byłem. Chory jest nieraz jak kwiat paproci, który otwiera się na jedną noc. Ale to nie jest książka tylko o chorych, ale o całej hospicyjnej rodzinie. W żadnym opowiadaniu nie ma narracji z perspektywy chorego. To są historie opowiedziane przez lekarza, pielęgniarkę, wolontariusza, człowieka, któremu umiera ojciec...
Powstają różne książki o hospicjach. Jacek Baczak w swoich Zapiskach z nocnych dyżurów rejestrował „chłodną kamerą” to, co widział. Moje zadanie było inne. Chciałem odtworzyć bogactwo tego miejsca. Nie byłem w stanie sportretować paru tysięcy żywotów, dlatego łączyłem w jedno niektóre biografie. Z jednej brałem zdanie, z drugiej gest, z trzeciej marzenie. Wszystkie elementy w tej książce są prawdziwe, ale klocki układałem ja. Dlatego jest to też moje widzenie tego miejsca.
- Czego współczesny człowiek może nauczyć się od człowieka umierającego?
- Przede wszystkim tego, że nie możemy ani samotnie żyć, ani samotnie z tego świata odchodzić. Wszystkie historie w mojej książce wydarzyły się tylko dlatego, że ludzie się spotkali. Tak dochodzi do ludzkich przemian albo nawróceń, albo nawiązania przyjaźni.
My osłabiamy w chorych lęk przed śmiercią, a oni dają nam wiarę w życie. Najstraszliwszą rzeczą jest dla człowieka gniotąca świadomość, że stchórzył wobec człowieka umierającego. Nigdy dobra śmierć nie będzie nas po latach bolała. Boli ta śmierć, która uzmysławia, że stchórzyliśmy.
Po śmierci rodziców nie czułem smutku. Miałem pewność, że tak dobrzy ludzie idą do szczęśliwej rzeczywistości, bo takiej dobroci nie można zagrzebać. Natomiast wiem, jak tragicznie przeżywają swoje życie ludzie, którzy mieli fatalne rozstania ze swymi rodzicami. Znam straszne historie, gdy rodzic, umierając, przeklinał swoje dzieci albo dziecko przeklinało swego ojca. Życzyć bliźniemu piekła to kres człowieczeństwa. Dlatego napisałem o niebie.
- Dziękuję za rozmowę.
S. Michaela Rak, dyrektor Hospicjum św. Kamila w Gorzowie Wlkp.
- Czy tę książkę można dać komuś nieuleczalnie choremu? Trzeba dać. Ona pokazuje śmierć, która jest impulsem rodzącym życie. Książka jest, jak mówił Marek Hłasko, rodzajem „zmyślenia prawdziwego”. Byłam świadkiem wielu rozmów Autora z bohaterami. Byłam także przy śmierci ponad pięciu tysięcy pacjentów. Towarzyszyłam ich rodzinom. Mimo iż rozstanie jest bolesne, to kiedy jest ukierunkowane na dalszy etap, rodzi nadzieję. Dla uważnego czytelnika książka może stać się drogowskazem, aby nie zmarnować czasu, który został nam dany. Prawdy życia uczą nas bowiem osoby umierające.
Mieczysław Hryniewicz, aktor
- Najbardziej ujmuje mnie fragment książki o grupie amatorskich aktorów z Belgii, którzy swoimi przedstawieniami przez cały rok zbierali pieniądze na gorzowskie hospicjum. Znam takich ludzi na Zachodzie, którzy myślą o tym, komu trzeba pomóc w Polsce i nie tylko. Bardzo jest mi także bliskie opowiadanie pt. Pospieszny, którego bohaterem jest m.in. prof. Jełowicki. Wydaje mi się, że też nie boję się śmierci.
