Reklama

Opowieść wielkopostna

Niedziela płocka 14/2006

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Świt rozpraszał powoli mrok spowijający kościół. Stojący w rogu konfesjonał obudził się z głośnym ziewnięciem i przeciągnął się tak mocno, że aż zatrzeszczały wszystkie jego deski. Do porannej Mszy była jeszcze godzina, ale zwykle o tej porze wpadał do niego zaprzyjaźniony anioł. Opowiadał o nowościach „na górze”, a konfesjonał, jako niedoświadczony jeszcze mebel, słuchał z otwartą kratką. Tym razem anioł, co było do niego niepodobne, wyraźnie się spóźniał.
W końcu się zjawił.
- Cześć! Przepraszam za spóźnienie, ale dzisiaj mam urwanie głowy - wyrzucił z siebie zasapany. - W niebie szykuje się uroczystość. Jakiś człowiek będzie się dzisiaj spowiadał i wielka radość panuje u nas z tego powodu. Ja mam zadanie wszystko przygotować.
Konfesjonał nie miał bladego pojęcia, jak wygląda taka uroczystość i co anioł musi przygotować, zapytał więc ostrożnie:
- A jak wygląda taka uroczystość w niebie?
- Nie przerywaj mi! - ofuknął go anioł - Nie mam zbyt wiele czasu na rozmowę. Musiałem się z tobą zobaczyć, bo ta spowiedź ma się dokonać tutaj, w tym kościele. Bądź przygotowany.
- Matko jedyna... - jęknął konfesjonał, zdając sobie sprawę, że jest jedynym konfesjonałem w tym kościele. - Ale dlaczego tu? Przecież ja nie mam żadnego doświadczenia i...
Ale anioła już nie było.
Konfesjonał pozostał sam na sam ze swoimi myślami.
- Hm, wielka uroczystość w niebie z powodu spowiedzi? Ciekawe, kto będzie się spowiadał? Może jakiś święty? Na pewno jakiś pustelnik... A może przyjdzie jakiś wielki dostojnik. Albo właścicielka tej hurtowni... Ostatnio ofiarowała przecież jakieś produkty żywnościowe ubogim. To pewnie o nią chodzi.
A tak swoją drogą, cóż za zaszczyt mnie spotkał! W tak młodym wieku i już święty będzie się przy mnie spowiadał. Muszę zamaskować te sęki przy klęczniku. Byłoby głupio jakby zaczepił swoim ubraniem o te nie wygładzone drzazgi.
Poranna Msza św. nie cieszyła się liczną obecnością wiernych, toteż rozważania pokutniczego mebla przerwał dopiero ksiądz, który z trzaskiem zamykając drzwiczki, zasiadł we wnętrzu pachnącym jeszcze żywicą. Czekali teraz obydwaj. Ksiądz nie wiadomo na kogo, a konfesjonał na jaśniejącego aureolą człowieka.
Zamiast oczekiwanej świętej osoby do kratek podeszła dziesięcioletnia dziewczynka. Ksiądz z uwagą słuchał z przejęciem wypowiadanej formułki i różnych grzechów małej dziewczynki.
- Może to ona? - przemknęło przez myśl konfesjonałowi - Eeee... Chyba nie. Jest przecież za mała. Niewiele wie jeszcze o życiu.
Jako następna spowiadała się młoda mężatka. Mówiła o swoim mężu, ich pierwszych konfliktach i różnych takich wydarzeniach, którymi lepiej się publicznie nie chwalić. Tej osoby konfesjonał nawet nie brał pod uwagę, ciągle oczekując jakiejś ważnej osobistości, która jest powodem tak wielkiej radości w niebie. Nawet nie spostrzegł samotnie siedzącego pod chórem mężczyzny.
Mężczyzna - tak na oko 40-letni - (konfesjonał lubił oceniać wiek spowiadających się), klęknął w końcu przy kratce i wydusił:
- Ojcze, nie wiem już co robić. Mam tyle tych grzechów, że już dłużej nie mogę... Poplątało mi się to życie. Boję się spowiadać, bo nie byłem u spowiedzi już chyba z 10 lat albo i więcej.
Konfesjonał zbladł. Pierwszy raz słyszał tak szokujące wyznanie, ale trzeba przyznać, że niewiele jeszcze w swoim żywocie spowiedniczym słyszał. Spowiednik wydawał się być tym wyznaniem nieporuszony. Tak jakby całe życie nic innego nie robił, jak tylko wysłuchiwał spowiedzi z 10 lat życia.
- Chyba mają z tego jakiś egzamin w tym ich seminarium. Trzeba zapytać anioła - przemknęło konfesjonałowi salomonowe rozwiązanie.
Ale spowiedź trwała dalej. Ksiądz, po chwili milczenia, odezwał się:
- Nie martw się. Dobrze, że dziś zdecydowałeś się w końcu wyznać swoje grzechy...
- No sam już nie wiem, czy mogę je tak zwyczajnie wyznać! - przerwał gwałtownie mężczyzna - To są naprawdę straszne grzechy. Bóg przecież nie może ich tak zwyczajnie przebaczyć!
- Spokojnie. Niepotrzebnie się tym kłopoczesz. Spowiednik ciągle zachowywał pogodną twarz - Jakiż grzech jest większy od Bożego miłosierdzia? Znasz taki? Nie, mój synu, takiego nie ma na świecie. Czy Chrystus, który oddał za ciebie życie, mógłby odmówić ci przebaczenia, jeśli o to ze łzami w oczach wołasz?
Z tymi łzami to była prawda. Klęczący człowiek rzeczywiście miał w oczach łzy, gdy opowiadał o złu, jakie było w jego w życiu. Długo to trwało.
Konfesjonał na przemian to bladł, to szarzał. W ciągu jednej spowiedzi dostał wykaz wszystkich możliwych grzechów do popełnienia. Sam później opowiadał aniołowi, że ta spowiedź wiele go wtedy nauczyła. Odkrył, że człowiek pomimo grzechów ciągle popełnianych ma w sobie jakąś cząstkę Boga. I ten Boży ślad w jego sercu nie pozwala mu się pogodzić z byle jakim, złym życiem.
Tymczasem ksiądz zadał już pokutę, rozgrzeszył i trzykrotne głuche stuknięcie obwieściło koniec tej spowiedzi. Mężczyzna powlókł się na swoje miejsce i długo tam później klęczał. Konfesjonał rozmyślał jeszcze przez chwilę, gdy nagle jedna myśl jak błyskawica przeszyła jego drewnianą świadomość:
- Przecież jeszcze nie było tego świętego! Dlaczego jeszcze go nie ma?
Ksiądz tymczasem pomaszerował już do zakrystii. Za chwilę miała się rozpocząć Msza św. Konfesjonał jednak rozkojarzony rozglądał się na lewo i prawo w poszukiwaniu spodziewanego gościa.
- Może po Mszy św.? - pomyślał z nadzieją.
Ale ani po Mszy, ani nawet później nikt się już nie pojawił. Kościelny zamknął w końcu kościół i konfesjonał postał sam na sam ze swoim zmartwieniem.
Pod wieczór pojawił się anioł.
- Mam złe wieści dla ciebie - konfesjonał nie dał mu dojść do słowa - powiedziałeś, że dziś będzie się u mnie spowiadał jakiś święty, dla którego jest wielka uroczystość w niebie, a nikogo dzisiaj nie było. Chyba pomyliłeś terminy albo miejsca - dodał kąśliwie, chociaż nic takiego aniołowi się dotąd nie zdarzyło. Anioł był szczerze zdumiony.
- Jaki święty? Czy ja coś mówiłem o jakimś świętym? I co ty mi opowiadasz? Nikt nie spowiadał się dzisiaj przy tobie?
- No nie, było kilka osób, ale to tylko takie zwyczajne spowiedzi. I jedna taka dziwna, bo jakiś wielki grzesznik się spowiadał.
- A ty pewnie spodziewałeś się świętego prosto z nieba? - anioł nie dawał za wygraną.
- No przecież mówiłeś o jakiejś uroczystości w niebie. Myślałem, że to na cześć świętego...
- Ech, głuptasie. Nie żadnego świętego, tylko normalnego człowieka. I to jednego z tych, którzy dziś się tu spowiadali.
Konfesjonał nie namyślał się długo.
- Już wiem! Ta mała dziewczynka! Ona tak ładnie mówiła, że żałuje, że zapomniała wczoraj wieczorem o modlitwie i nakarmieniu kanarka...
- Nie, to nie ona. Anioł pokręcił przecząco głową - ona jest ulubienicą Pana Boga, ale była większa okazja do świętowania.
- To może chodzi o tę kobietę, co to chce naprawić swoje małżeństwo. Tak bardzo jej na tym zależało.
- Nie, to też nie o nią chodzi. Bóg w końcu pomoże jej przezwyciężyć kłopoty małżeńskie, ale jest ważniejsze wydarzenie.
- No nie chcesz mi chyba wmówić, że powodem waszej uroczystości był ten człowiek, co to 10 lat unikał mnie i moich krewnych jak ognia. Konfesjonał był już zupełnie zdezorientowany. - W to nie uwierzę zupełnie.
- Młody jeszcze jesteś to i nie rozumiesz. Anioł zabrał się do wyjaśniania. - Przecież to właśnie o niego mi chodziło. Nie powiedziałem, że ma się spowiadać jakiś święty, ale pomyśl dobrze. Przecież to o takich jak on Jezus powiedział: Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają. A pamiętasz przypowieść o zaginionej owcy? Pan Jezus bardzo jasno ją wyjaśnił. Powiedział: Większa jest radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z 99 sprawiedliwych. Jasne, że to nie jest tak, że ci sprawiedliwi to już Boga nie obchodzą, ale oni są jak posłuszni synowie. Taka wierna gwardia, na którą można zawsze liczyć i jej ufać. A radość jest zawsze z każdego nawróconego, bo wydawało się już w niebie, że jest umarły, a ożył do życia wiecznego; byliśmy przekonani, że zaginął, a niespodziewanie się znalazł; myśleliśmy, że nic nie zmyje brudu, jaki ma na sobie, a jedna kropla krwi z krzyża wybieliła go ponad biel śniegu. Jeszcze nie rozumiesz? Czy tak trudno jest pojąć tę miłość, która zawiodła Jezusa na krzyż i która teraz oczyszcza w sakramencie spowiedzi?
Zrozumiał. Dyskusja, jak zawsze, gdy tematy zeszły na sprawy Boże, przeciągnęła się do zmierzchu.
Przed odejściem anioł powiedział jeszcze do młodego konfesjonału:
- I pamiętaj, życie to jest tak trochę jak bajka. Czasem jest dobre, innym razem złe, ale najważniejsze, żeby miało dobre zakończenie. Ten człowiek rozpoczął nowy rozdział swojego życia. Być może znów powróci na drogę grzechu, ale może zacząć pisać swoje życie zupełnie na nowo. Nie dziw się nigdy temu, że Bóg raduje się z nieustannych powrotów swoich dzieci.
Dawno to było. Młody niegdyś konfesjonał dziś jest już starym, doświadczonym, trochę pożartym przez korniki Konfesjonałem przez duże „K”. Od tamtej spowiedzi było wiele podobnych. Nauczył się jednak czekać już nie na świętego, ale na człowieka, który w swym zranionym sercu nosi tęsknotę za swoim Ojcem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2006-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w Rzeszowie

2024-04-21 20:23

[ TEMATY ]

Wojownicy Maryi

Ks. Jakub Nagi/. J. Oczkowicz

W sobotę, 20 kwietnia 2024 r. do Rzeszowa przyjechali członkowie męskiej wspólnoty Wojowników Maryi z Polski oraz z innych krajów Europy, by razem dawać świadectwo swojej wiary. Łącznie w spotkaniu zatytułowanym „Ojciec i syn” wzięło udział ponad 8 tysięcy mężczyzn. Modlitwie przewodniczył bp Jan Wątroba i ks. Dominik Chmielewski, założyciel Wojowników Maryi.

Spotkanie formacyjne mężczyzn, tworzących wspólnotę Wojowników Maryi, rozpoczęło się na płycie rzeszowskiego rynku, gdzie ks. Dominik Chmielewski, salezjanin, założyciel wspólnoty mówił o licznych intencjach jakie towarzyszą dzisiejszemu spotkaniu. Wśród nich wymienił m.in. intencję za Rzeszów i świeckie władze miasta i regionu, za diecezję rzeszowską i jej duchowieństwo, za rodziny, szczególnie za małżeństwa w kryzysie, za dzieci i młode pokolenie. W ten sposób zachęcił do modlitwy różańcowej, by wzywając wstawiennictwa Maryi, prosić Boga o potrzebne łaski.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

List pasterski z okazji jubileuszu diecezji lubuskiej

2024-04-25 16:00

[ TEMATY ]

jubileusz

Zielona Góra

Gorzów Wielkopolski

List Pasterski

diecezja lubuska

Karolina Krasowska

bp Tadeusz Lityński

bp Tadeusz Lityński

Bp Tadeusz Lityński skierował do diecezjan list pasterski z okazji jubileuszu 900-lecia utworzenia diecezji lubuskiej. Poniżej publikujemy pełną treść słowa Biskupa Diecezjalnego, które w kościołach i kaplicach diecezji zielonogórsko-gorzowskiej zostanie odczytane w niedzielę 28 kwietnia 2024.

Drodzy Diecezjanie, Bracia i Siostry,

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję