Ks. Dariusz Gronowski: - Można spytać, ile Ksiądz Prałat ma lat, czy lepiej nie pytać?
Ks. prał. Konrad Herrmann: - Oczywiście, że można. W tym roku 19 lipca ukończę 77 lat.
Nie wstydzę się swojego wieku.
- Jak to jest być seniorem?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Normalnie. W zasadzie można powiedzieć, że być emerytem to jest fajna sprawa. Obowiązków służbowych jako takich się nie ma, więc nie ma tego ciężaru odpowiedzialności, w moim przypadku za tak dużą parafię jak zielonogórski Zbawiciel. Ta odpowiedzialność spada z człowieka, dlatego w pewnym sensie można czuć się swobodniej.
A mówiąc żartobliwie, pewien emerytowany biskup ujął to tak: „Na emeryturze jest bardzo fajnie, tylko żeby ciut lepsze zdrowie było i może trochę większa emerytura...”. Ale zdrowie ważniejsze.
- Jednak mimo problemów ze zdrowiem na ustach Księdza Prałata zwykle gości uśmiech...
- To Pan Bóg mi dał takie radosne usposobienie. I jak daleko sięgam pamięcią wstecz, zawsze byli wokół mnie ludzie pogodni. Dlatego właściwie nigdy nie doświadczyłem jakiegoś przytłaczającego przygnębienia, choć przecież wiele razy przeżywałem ból, smutek.
Nigdy nie lubiłem ponuraków. Święty nie jestem, ale jest takie powiedzenie, że „smutny święty to naprawdę smutny święty”...
Reklama
- Wtajemniczeni mówią, że jest Ksiądz Prałat bardzo wrażliwy i otwarty na innych ludzi...
- Generalnie trzymam się dewizy: Raduj się z radującymi, płacz z płaczącymi. Muszę powiedzieć, że gdy staję wobec jakiegoś dramatu ludzkiego, np. śmierci ojca rodziny, ja to bardzo przeżywam, i nie tylko współczuję ludziom dotkniętym bólem, ale autentycznie chciałbym być z nimi w trudnych chwilach - i to nie tylko w tym jednym momencie, ale na dłuższy czas.
- A choroby?
- Cóż, cieszę się, kiedy jestem w dobrej kondycji. Niestety, mam różne dolegliwości, zwłaszcza pochodzące od kręgosłupa i stawów, nie wspominając o 6 operacjach. Jednak męczy mnie, gdy w moim środowisku rozmawia się tylko o chorobach... Pamiętam, gdy obchodziłem z moimi kolegami 30-lecie kapłaństwa, był taki moment, że wszyscy zaczęli mówić o swoich chorobach, prześcigając się w ich wymienianiu: „Ja miałem zawał”, „To nic, ja miałem dwa zawały”. Mówię im: „To już lepiej opowiadajcie kawały aniżeli te chorobowe wspominki”. Tak naprawdę jest lepiej.
- Chociaż wiek emerytalny księży to 75 lat, przeszedł Ksiądz Prałat na emeryturę w wieku 67 lat. Dlaczego? Czy, patrząc z perspektywy lat, to była właściwa decyzja?
Reklama
- Tak. To była właściwa decyzja. A jej motywacją było dobro parafii. Gdybym fizycznie był silniejszy, gdybym mógł lepiej chodzić, nie poszedłbym w tak wczesnym wieku na emeryturę. Ale przyznam się, że nieco wstydziłem się kuleć w prezbiterium, chociaż wierni to rozumieli.
W takiej sytuacji oddanie parafii młodszemu proboszczowi, ks. prał. Zbigniewowi Stekielowi, było właściwe. Gdy przychodzi nowy proboszcz, ma nowe pomysły. Każdy przecież widzi rzeczy inaczej. W tym konkretnym przypadku proboszcz ma ułatwioną sprawę. Gdy ja tu przyszedłem, w Zielonej Górze były w zasadzie dwie parafie. Z naszej parafii utworzyłem trzy kolejne: pw. św. Brata Alberta, na Chynowie i na os. Pomorskim. Dzięki temu obecna parafia nie jest tak duża jak kiedyś. Oprócz budowy trzech nowych ośrodków duszpasterskich zrobiony został tutaj dolny kościół, dom katechetyczny, powiększona plebania. Ciągle były jakieś prace gospodarcze. A to przecież były czasy komunistyczne, ileż to było kombinowania... Mój następca nie jest obciążony budowaniem i może koncentrować się na sprawach duszpasterskich. Prowadzi parafię znakomicie i to mnie cieszy. Ponadto rozumiemy się doskonale.
- Wciąż jednak Ksiądz Prałat dość aktywnie służy posługą kapłańską w swej parafii. Czy to normalne dla księdza na zasłużonej emeryturze?
Reklama
- Świadomość, że jestem kapłanem, pozostaje na całe życie, i swoje obowiązki jako kapłan wciąż spełniam, i to spełniam z radością. Tak! A przed wojną ks. Domański na rozmowie kwalifikacyjnej do gimnazjum w Kwidzynie powiedział, że księdzem nie będę, bo jestem psotnikiem... Oczywiście, mówił to żartobliwie.
Wspominam początki mojego posługiwania. Jako młody ksiądz zostałem kapelanem dużego szpitala w Szczecinie przy ul. Arkońskiej. Wtedy panowała gruźlica i wiele innych chorób zakaźnych. Nie czułem żadnego lęku, szedłem chętnie do chorych, by im służyć, i widziałem, że do tego zostałem powołany. Całkowicie się zaangażowałem w tę pracę.
Podobnie z pasją podchodziłem do kolejnych wyzwań, jakie stawiało przede mną kapłańskie życie. Widziałem, że wiele można zdziałać otwartością i życzliwością, zarówno dla wierzących, jak i niewierzących, żywym zainteresowaniem człowiekiem, bez wchodzenia „z butami” w jego życie. Ta posługa kapłańska dawała mi wewnętrzną satysfakcję. W ciągu tych dwóch lat w szpitalu zaopatrzyłem na śmierć 700 osób, taka była wtedy umieralność, a zetknąłem się tylko z jednym przypadkiem absolutnej odmowy przyjęcia posługi kapłańskiej. Był to człowiek wręcz agresywny, który bluźnił na sam widok kapłana i nie była z nim możliwa żadna rozmowa. Ale szkoda mi tego człowieka, modliłem się za niego.
- Jak Ksiądz Prałat wspomina sługę Bożego bp. Wilhelma Plutę?
Reklama
- Bp Wilhelm Pluta był dla mnie wielkim mistrzem życia. Przyjmowałem wiele jego sugestii i uwag pochodzących z prywatnej rozmowy. Uważałem go niemalże za przyjaciela, ale istniała też z mojej strony jakaś relacja pietyzmu wobec niego. Szanowałem go niezmiernie. Cieszyłem się bardzo, gdy przyjeżdżał do mojej parafii. Mówił trochę długie kazania, ale jak się człowiek wsłuchał, to były one bardzo głębokie. Oczywiście, ja mam nieco inne usposobienie, ale trzeba powiedzieć, że on też był radosnym człowiekiem. Nie był żadnym ponurakiem, jak twierdzą niektórzy, był jednak często głęboko zamyślony i intensywnie przeżywał wszystkie problemy w diecezji.
Pamiętam, jak kiedyś przyszedłem do kurii i ówczesny kanclerz, ks. Mieczysław Marszalik, mówi: „Niech Ksiądz idzie do Księdza Biskupa”, odpowiadam, że nie mam przecież nic do załatwienia. Ale Ksiądz Kanclerz przekonał mnie, że powinienem tam pójść, bo Biskup Wilhelm jest jakiś przygnębiony. Pukam raz, nic, drugi raz, nic, wreszcie za trzecim razem wchodzę i mówię: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”, a Ksiądz Biskup ani drgnie. No to ja robię krok do przodu i mówię głośniej. Odwrócił się powoli i mówi: „Oj, Herrmann, Herrmann, ja ci powiadam, że ja z tymi księżmi muszę zrobić porządek! A poza tym, jak będę miał 70 lat, to ja idę na emeryturę”. Odpowiadam, że w takim razie ja też. A bp W. Pluta na to: „I słusznie”. A za chwilę mówi: „Ale przecież ty jesteś młodym człowiekiem”. Odpowiedziałem: „Ja z jakimkolwiek biskupem nie będę współpracował”. Ten żart jakoś rozładował sytuację i poprawił nieco humor Biskupa Wilhelma.
- Niewielu jest kapłanów tak zasłużonych dla Kościoła diecezjalnego. Czy dzisiaj Ksiądz Prałat bardziej patrzy w przeszłość czy w przyszłość?
- Jest rzeczą chyba normalną, że człowiek, gdy osiąga jakiś wiek i zbliżają się kolejne urodziny, to spogląda wstecz, patrzy, ile to już lat minęło i co w tym czasie się działo. Wieloma sprawami człowiek się cieszy, że udało się to czy tamto zrobić. Przychodzi refleksja, że może wiele spraw zrobiłoby się inaczej, inaczej rozmawiało z człowiekiem. Ale muszę powiedzieć, że generalnie szedłbym po takiej linii duszpasterskiej jak w tamtych czasach, kiedy byłem młodym proboszczem. Przede wszystkim otwartość na człowieka, służba człowiekowi.
Patrzę też w przyszłość i liczę na miłosierdzie Boże, liczę na... „poczucie humoru” Pana Boga.
- Jak Ksiądz Prałat po 51 latach kapłaństwa patrzy na młodych księży?
Reklama
- Muszę powiedzieć, że lubię przebywać z młodymi. Bije od nich jakaś energia, która pozytywnie na mnie wpływa. Kiedy tak porównuję kapłanów, którzy tu pracowali jako wikariusze za moich czasów, z tymi, którzy są tu teraz, dostrzegam pewne różnice. Młodsi księża mają jeszcze lepszy kontakt z młodzieżą. Nie chcę powiedzieć, że tamci księża nie byli kontaktowi, ale dziś jest taka bezpośredniość księdza z młodzieżą. Wydaje mi się, że dziś księża mają komputery, dostęp do informacji, porozumiewanie się jest coraz łatwiejsze. I czasopism katolickich jest tak wiele. Kiedyś trzeba było chodzić, szukać, szperać. Dzisiaj wystarczy, że np. człowiek dobrze przeczyta Niedzielę i już znajdzie bardzo dużo materiałów pomocniczych do swej pracy. Czy księża dzisiaj tyle czytają poważnej literatury teologicznej, tego nie wiem. Dawniej czytali dość dużo, przynajmniej ci, których znałem.
- Co znaczy „sześć na dziewięć”?
- Jak mnie ktoś pyta, jak się czuję, często odpowiadam: „Sześć na dziewięć”. Dziewięć na dziewięć to byłoby zdrowie w pełnym tego słowa znaczeniu, a tu trochę brakuje, ale wcale nie jest źle. Więcej niż połowa jest dobra.
- Dziękuję za rozmowę.