Spór rządu Millera z Radą Polityki Pieniężnej przybiera dość
groteskową już formę, zwłaszcza gdy SLD-owscy koalicjanci, PSL i
UP proponują zmianę ustawy o Narodowym Banku Polskim i Radzie Polityki
Pieniężnej tak, by... rozszerzyć ją i wprowadzić do niej nowych członków.
Zważywszy bardzo wysokie uposażenia członków Rady Polityki Pieniężnej (
niedawno sprawa stała się głośna) - czyżby chodziło o nowe posady
dla partyjnych kolegów? No i jak to się ma do deklarowanej w kampanii
wyborczej przez Millera chęci ograniczenia biurokracji?...
Najwyraźniej inspirowane przez SLD-PSL i UP chcą wpisać
do znowelizowanej ustawy, by Rada Polityki Pieniężnej i Narodowy
Bank Polski zajmowały się także "wzrostem gospodarczym i walką z
bezrobociem". Czyżby chodziło o próbę rozmywania odpowiedzialności
za politykę gospodarczą rządu, która jak dotąd sprowadza się do drenowania
obywatelskich kieszeni nowymi podatkami i nowymi (już zapowiadanymi)
podwyżkami: czynszów, opłat energetycznych itd?...
Jednak jałowość owego sporu o rolę, skład i kompetencję
Narodowego Banku Polskiego i Rady Polityki Pieniężnej (tak naprawdę
jest to spór o to, czy obniżyć stopy procentowe, czy nie) uwypukla
inny fakt. Rządząca lewica chce potanienia kredytu, upatrując w tym
istotne remedium na bolączki polskiej gospodarki. Jednak prywatni
przedsiębiorcy nie biorą kredytów inwestycyjnych z dwóch powodów:
po pierwsze dlatego, że w duszonym podatkami społeczeństwie kurczy
się popyt (a mało kto zdecyduje się na inwestowanie, gdy popyt maleje);
po wtóre: to polityka rządu odstręcza banki od kredytowania inwestorów,
gdyż bankom bardziej opłaca się kupić tzw. obligacje państwowe, które
dają im pewny i wysoki zysk. Kupując obligacje państwowe, banki nie
muszą sprawdzać business planu indywidualnego przedsiębiorcy, jego
wiarygodności kredytowej, kondycji jego przedsiębiorstwa ani szacować
rentowności tej inwestycji. Kupując obligacje państwowe (czyli udzielając
pożyczki państwu), banki zarabiają znacznie więcej (i z państwową
gwarancją!), niż gdyby kredytowały przedsiębiorczość.
Sam wicepremier Belka sprzedał bankom tylko w grudniu (
o ile dobrze pamiętam) obligacji państwowych na ok. 10 miliardów
zł, a na rok bieżący zapowiedział sprzedaż obligacji państwowych
na kwotę wielokrotnie większą... W tej sytuacji naiwnością jest sądzić,
że niższe stopy procentowe, wymuszane na bankach, wpłyną w jakiś
istotny sposób na gospodarkę. Przy tej ilości pieniądza, jaką kreuje
rząd, pożyczając "pod obligacje państwowe" - muszą to być jedynie
jakieś znikome kwoty, które ani nie ożywią gospodarki, ani nie zmniejszą
bezrobocia. No a czy dla kilku nowych posad warto "psuć" złotówkę?
Pomóż w rozwoju naszego portalu