Państwo Beata i Aleksander Gajzlerowie mieszkają w Żywcu-Sporyszu. Oboje są nauczycielami i mają dwóch dojrzałych już synów. Od 5 lat prowadzą rodzinny dom dziecka. Od tego czasu pani Beata zostawiła pracę w szkole, by w pełni zająć się przyjętymi pod dach swego domu dziećmi. - Dzieci w domu u nas były zawsze choćby z tego względu, że moja mama pracowała w szkole specjalnej. Dzieci z tej szkoły, tak zwane „dzieci państwowe”, czasami bywały u nas na święta. Stąd kontakt z dziećmi wciąż był. I w pewnym momencie zaczynała pojawiać się myśl o utworzeniu rodzinnego domu dziecka - opowiada pani Beata.
W domu państwa Gajzlerów mieszka 6 dzieci. Do tego dochodzi jeszcze jedno, dla którego rodzice pani Beaty są rodziną zastępczą. Cała społeczność to wielopokoleniowy dom, w którym dzieci znalazły to, czego los im poskąpił.
Na pytanie o przeżywanie świąt, pani Beata odpowiada krótko. - Święta są normalne, jak w każdym domu. Czasami niektóre dzieci wyjeżdżają wtedy do swoich rodziców. Ale w większości przypadków przeżywamy je wspólnie.
Mali domownicy przygotowują się do świąt praktycznie przez cały Adwent. Na roraty noszą swoje dobre uczynki, wypisane na serduszkach, które w kościele biorą udział w losowaniu. Jeśli któreś z naszych dzieci zostaje wybrane i przyniesie do domu figurkę Matki Bożej, to w całym domu jest święto - wszyscy razem modlą się przed figurą, czuwają. Dzieci są bardzo dumne z faktu, że to właśnie ich dom nawiedzi Matka Boża.
Pani Beata nie ukrywa, że przedświąteczny czas i same święta to dla niektórych dzieci okres wielkich rozterek i duchowych dylematów. - Z jednej strony przecież mają swoich biologicznych rodziców (do których przecież jako dzieci tęsknią), a z drugiej chcieliby zostać tutaj, z nami - tłumaczy.
Rodzinny dom dziecka prowadzony przez państwa Gajzlerów odwiedzają goście, którzy wnoszą wiele w atmosferę tego miejsca. Siostry Karmelitanki Misjonarki z pobliskiej Trzebini razem z dziećmi przygotowują ozdobny choinkowe, młodzież z parafialnego oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w Cięcinie odwiedza dzieci i organizuje im Mikołaja.
W Wigilię dom wypełnia się ludźmi. Do stołu zasiada około 16 osób. Dla dzieci, które pierwszy raz przeżywały święta w domu dziecka, taka ilość ludzi, potęgująca jeszcze bardziej świąteczny nastrój, to wielkie przeżycie.
Przed wigilijną wieczerzą wszyscy domownicy modlą się, czytane jest Pismo Święte. I oczywiście składają sobie życzenia. Zważywszy na ilość osób, trochę to musi potrwać. Po wieczerzy następuje ważny moment rozpakowania prezentów, do których ustawia się kolejka. Dzieci otrzymują podarunki od „mamy i taty”, dostają także drobne upominki od Sióstr Karmelitanek Misjonarek czy od KSM-u. - Zauważamy, że coraz częściej dzieci same myślą o tym, by kogoś obdarować. To cieszy, gdy widzimy, jak zaczynają myśleć nie tyle w kategoriach „moje”, co „nasze, wspólne” - mówi pani Beata.
Ciekawym pomysłem zastosowanym przez państwa Gajzlerów jest „Bank słodyczy”. - Mamy dużą skrzynię, do której wszyscy wrzucają słodycze, jeśli takowe otrzymają. W ten sposób stają się one wspólną własnością. Kiedy przychodzi np. podwieczorek to wtedy słodkości są rozdzielane - tłumaczy pani Gajzler.
Zapytana o to, dlaczego prowadzi rodzinny dom dziecka, odpowiada po chwili namysłu. - To bardzo trudne i złożone pytanie. Gdybym miała odpowiedzieć krótko: dla jednego uśmiechu dziecka warto!
PB
Pomóż w rozwoju naszego portalu
