AGNIESZKA RACZYŃSKA-LOREK: - Państwowy Dom Dziecka w Sarnowie jest największą tego typu placówką w diecezji sosnowieckiej. Ilu wychowanków przebywa obecnie na jego terenie, jakie warunki mieszkaniowe są im zapewnione oraz jak liczny zespół opiekunów sprawuje nad nimi opiekę?
EWA SZCZĘŚNIK: - W naszym Domu Dziecka jest obecnie 89 dzieci w wieku od 3 do 24 lat. Zajmują 2 poziomy dużego obiektu. Dzieci podzielone są na grupy. Zamieszkują w 23 przytulnie umeblowanych pokojach, liczących od 2 do 5 miejsc. Każda grupa ma do dyspozycji aneks kuchenny, jadalnię, salę telewizyjną oraz sanitariaty. Na terenie ośrodka znajdują się 2 świetlice, w tym 1 ze sceną widowiskową oraz pokoje dla opiekunów. Nad wychowankami czuwa 14 wychowawców na czele z dyrektorem Stanisławem Pokrzywniakiem. Jest także 2 pedagogów, są pracownicy socjalni oraz tzw. duży dział obsługi.
- Z jakich powodów dzieci trafiają do tutejszego Domu Dziecka?
- Powody są różnorakie, ale w 90% z postanowień sądowych, gdy rodzice zostają pozbawieni praw rodzicielskich lub częściowo zostały im ograniczone. Są to najczęściej rodziny patologiczne, które tkwią w tym z pokolenia na pokolenie. Na pierwszym miejscu można wymienić chorobę alkoholową rodziców, ale również niewydolność wychowawczą spowodowaną upośledzeniem umysłowym lub po prostu brakiem środków do życia. W naszej placówce 17 dzieci to półsieroty, a 3 z nich nie ma obojga rodziców.
- Z jakimi problemami najczęściej spotykają się pracownicy Domu Dziecka?
- Takimi jak w zwykłej rodzinie plus mnóstwem innych. Zdajemy sobie sprawę, że przecież każde z nich nosi w sobie swoją własną tragedię. I to dlatego dzieci te są bardzo często nadpobudliwe nerwowo, nieufne wobec innych, zamknięte w sobie, bardzo zaniedbane zdrowotnie. Nieraz dopiero tutaj zaczynamy proces leczenia, który powinien mieć miejsce już w okresie niemowlęcym. Dzieciom brakuje ogłady, nie znają elementarnych zasad codziennego życia, tj. nie wiedzą, że trzeba schować pościel po nocy, nie potrafią posługiwać się sztućcami czy nawet nie mają nawyku codziennej toalety. Tutaj uczą się uśmiechać, rozmawiać, przytulać do opiekunów, których nazywają ciociami i wujkami. To taka namiastka rodziny.
- Czy długo tutaj pozostają?
- Nie ma na to reguły. Niektóre z nich do uzyskania pełnoletności, inne do czasu zakończenia nauki, jeszcze inne do momentu aż znajdzie się dla nich rodzina zastępcza albo adopcyjna. Jednak wszystkie nasze starania, jeśli tylko istnieje taka nadzieja, nastawione są na powrót dziecka do rodziny naturalnej.
- Czy to częste przypadki?
- Najczęstsze. Np. w ubiegłym roku w naszym ośrodku doszło do 1 adopcji, 7 dzieci trafiło do rodzin zastępczych, a 10 powróciło do naturalnych rodziców.
- Jakie działania podejmowane są w tym celu?
- Staramy się przede wszystkim pomóc rodzinie, nakłonić do zmiany stylu życia, w przypadku choroby alkoholowej skierować na leczenie. Nad rodzicami pracuje cały sztab ludzi. Organizowane są spotkania z pedagogami, psychologami, wychowawcami. Często dochodzi do sytuacji, że matka przestaje pić i sytuacja normalizuje się. Niestety, dochodzi czasem i do tego, że dzieci powracają do nas, bo był to np. słomiany zapał poprawy rodziców i dziecko znowu nie ma co zjeść, jest chore czy bite. Dla malucha jest to oczywiście wielki dramat, czuje się oszukane, okłamane, niekochane, ale mimo to największym jego pragnieniem jest być blisko mamy i taty. Tam, choćby było głodne, chore i poniewierane, czuje się najszczęśliwsze, bo jest u siebie, wśród swoich...
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu