W sklepach z używaną odzieżą - ciucholandach, lumpeksach, szmateksach czy z angielska w second-handach - ubiera się, jak obliczono, 1/4 Polaków, głównie tych niezamożnych: emerytów, rencistów, bezrobotnych, pracowników budżetówki. Pomysł Ministerstwa Gospodarki, by ograniczyć ilość napływającej do Polski odzieży z drugiej ręki, spotkał się z oburzeniem tej części społeczeństwa, której nie stać na nowe ubrania.
Tania odzież
W każdej polskiej mieścinie czy wielkiej aglomeracji sklepy z tego rodzaju towarem można znaleźć na każdej niemal ulicy. Nawet na tej najbardziej eleganckiej. Oferują tanią odzież w wielkim wyborze. Tutaj można wygrzebać ze sterty kolorowej materii suknię od Diora, która kosztuje tyle, ile zaważy, apaszkę od Hermesa czy bieliznę od Triumpha. Nikogo nie obchodzi, że towar nie najładniej pachnie, a jego pochodzenie stanowi tajemnicę. Po wypraniu nikt się nie domyśli, skąd modna rzecz pochodzi. Na tym polega urok ciuchów dla osób, które szukają tam detalu wykańczającego strój. Jednak dla większości są jedynym miejscem, w którym stać ich na kupienie w jednym miesiącu i swetra, i kurtki.
Niemiecki trop
Ciuchowe eldorado zaczyna się na ulicach niemieckich lub holenderskich
miast, gdzie pedantyczne panie
wystawiają na ulicę worki z używaną
odzieżą. Czasem jest ona czysta, poskładana w kostkę, czasem brudna
i
podarta. Worki te są natychmiast zabierane przez konkurencyjne
firmy "szmaciarskie", kierowane teraz głównie
przez emigrantów z
Polski. Towar trafia do rąk krajowych hurtowników i zostaje posortowany
na lepszy, gorszy lubnadający się jedynie jako przemysłowe czyściwa
bawełniane. Lepszy towar, sort, zawiera niezniszczone rzeczy,
czasem
nawet z renomowanych domów mody. Niesort jest ryzykiem. Może zdarzyć
się, że cały zakupiony transport
ciuchów trafi z marszu na śmietnik.
Może jednak być i tak, że z worka wyciągnie się przepiękne futro
z norek, którezwróci ewentualne straty.
Pani Alina swój mały sklepik
prowadzi od 7 lat. Wytrzymała konkurencję butików z modną odzieżą
i markowych
sklepów z dżinsem. Wszystkie plajtowały prędzej czy
później. Do niej przychodzą głównie emeryci, renciści,
bezrobotni,
słowem - ubodzy. Na stojakach wiszą kurtki od 20 do 35 zł za sztukę.
Skórkowe odzienie, w którym
kochają się Polki - maksymalnie 70 zł.
Na bazarze po drugiej stronie ulicy za ten sam asortyment płaci się
od 4 do 5
razy drożej. U pani Alinki wełniany sweterek albo angorka
kosztuje do 20 złotych, w normalnym sklepie kilka razy więcej. Podobnie
sprawa przedstawia się z ubrankami dla dzieci i młodzieży. Dodatkowym
atutem ciucholandu jest możliwość zakupów na kredyt lub raty. Rzecz
jasna, że w ten sposób traktowani są jedynie stali klienci, ale pani
Alinka twierdzi, że wszyscy jej klienci są stali.
- Kalkulacja jest prosta - tłumaczy właścicielka sklepu.
- Najtańszy towar na bazarze jest kiepskiej jakości. Dobrze wygląda
do pierwszego, drugiego prania. U mnie choć towar przechodzony, ale
porządny. Dobre materiały, dobry krój. Proszę dotknąć flauszu na
tych zimowych paltach. Prawda, jaki mięsisty, gruby? - zachwyca się.
- A dżinsy? Same markowe firmy. No, jak pani myśli, ile kosztuje
nowa para takich gatek? Za rogiem w sklepie do 200 zł. U mnie 30...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Czołg w ciuchach
Właściciele sklepów z nową odzieżą niechętnie mówią o ciuchowej konkurencji. Twierdzą, że ich klienci nie splamią się szmateksem. Nie ma konfliktu interesów. Jeśli można mówić o zarzutach, to główny dotyczy sprowadzania towaru brudnego, niewiadomego pochodzenia, w którym mogą być zarazki. - Kompletna bzdura - śmieje się Marek Jurczyk, pionier ciuchowego biznesu w Polsce Południowej, właściciel jednej z największych hurtowni odzieży używanej na Śląsku. - Przez granice nie przejedzie TIR bez zgody Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska. Proszę pani, w Polsce obowiązują jedne z najostrzejszych przepisów sanitarnych w Europie. Dotyczą nie tylko żywności czy chemii gospodarczej, ale także używanej odzieży. - A zanieczyszczenie środowiska naturalnego, o którym mówią urzędnicy Ministerstwa Ochrony Środowiska, które powstaje w wyniku palenia ogromnej ilości nie sprzedanego towaru z ciucholandów? A zarzuty o przemycie? Podobno w kontenerze z ciuchami można przemycić bombę atomową albo czołg? - Następna bajeczka. Osobiście wolałbym, żeby zainteresowano się dzikimi wysypiskami śmieci i składowaniem w Polsce odpadów radioaktywnych niż dymem z kominów ciucholandów. A co do przemytu bomb i czołgów? Od czego są celnicy?
Reklama
To nie jest dla ludzi
Pani Alinka, która rzadko odwiedza sklepy z nową odzieżą, przeszła
się ostatnio po domach towarowych w celachwyłącznie poglądowych.
Zaparło jej dech, gdy zobaczyła ceny zimowych okryć. Od 300 do 2000
zł. Niewiele tańszebyły kurtki młodzieżowe i buty, drogie także czapki
i szaliki. Z zupełnie niezrozumiałych powodów odzież z salonu mody
okazała się dwa razy droższa niż identyczna produkcja spod łódzkiego
Tuszyna. - Dla kogo przeznaczony jest ten towar? - pytała retorycznie
pani Alinka po powrocie z eskapady. - Dla emeryta,
który dostaje 500 zł emerytury, nauczyciela z 600 zł co
miesiąc, a może dla pielęgniarek zarabiających niewiele więcej? Jak
oni kalkulują ceny? No, chyba że w grę wchodzi 300% zysku... - bezradnie
rozkłada ręce.
Na dowód swych słów wystawia głowę ze sklepu i krzyczy
za szczupłą szatynką, prowadzącą za rękę małego
chłopca.
- Jadzia, chodź na chwilę!
(Jadzia ma spełnić rolę statystycznej
klientki lumpeksów).
- Dziewczyna ma w domu jeszcze trójkę dzieci - objaśnia
pospiesznie pani Alinka. - Pracuje w warzywniaku.
- Jadzia, ile ty zarabiasz na rękę?
- 550 zł.
- Mąż jest na zasiłku - wyjaśnia skrupulatnie pani Alinka
- która, jak widać, zna tutaj rzeczywiście wszystkich. - Nie trzeba
mieć matury, żeby obliczyć, że Jadzi rodzinę stać na kupno ubrania
jedynie w ciucholandach. Pani Czesia, emerytowana prządka, na ciuchach
ubiera się od początku lat 90. - Niektóre rzeczy są jak nowe. O,
proszę popatrzeć na kołnierzyki tych koszul. Czyste, nie były prane.
Ważna jest też metka. Jeśli jest w dobrym stanie, ciuch jest nieużywany.
W płaszczach, kostiumach trafiają się guziki przyszyte od
spodu.
To znaczy, że nikt wcześniej nie miał ich na sobie, bo każdy, nakładając
ubranie, odpruwa te guziki. Nie
odpruł - znaczy nie nosił.
Pani
Alinka ze wzruszeniem wspomina czasy, gdy transport ciuchów sprzedawało
się w dwa dni, a klienci wynosili
dosłownie naręcza wszelkiego dobra.
Dziś zhardzieli jak wszyscy. Ubrania muszą być posortowane według
rodzaju,
każde na oddzielnym wieszaczku. Bez plam, zacieków, dziurek.
Odzież wyglądająca na mocno używaną nie
znajdzie nabywcy, nawet
jeśli chce się oddać ją biednemu za darmo.
- Ta polska bieda jest
dziwna -
zwierza się pani Alinka wsparta o ladę zawaloną koronkowymi
bluzeczkami po 12 zł sztuka (nowe 40-50). - Jakiś
czas oddawałam
za darmo ubrania do przytulisk, dopóki okoliczne dzieciaki nie odkryły,
że tam odchodzi regularny
handel wymienny. Kurtka za kielicha. Potem
wystawiałam kosze z ubraniami za darmo, ale rzadko kto zaglądał.
Kiedyś całą wiosnę przewisiała sukienka komunijna za 25 zł, a matki
zapożyczały się na nowe kreacje-koszmarki.
Tak wygląda jedna strona.
Ale mam klientów, którym oddaję ubrania za darmo, nie mam serca brać
pieniędzy.
Często pojawiają się u mnie ludzie z parafii, zbierający
na biednych. Co jakiś czas dostają transport ciuchów.
Resztę wyrzucam
na śmieci.
Co na to Europa?
Większość właścicieli second-handów jest przekonana, że zamiary Ministerstwa Gospodarki to grubymi nićmi szyta afera. W rzeczywistości chodzi nie o ochronę środowiska naturalnego w Polsce, ale o portfele producentów tekstylnych. Ponoć istnienie ciucholandów spowodowało w Polsce zahamowanie rozwoju rynku tekstyliów. Tego rodzaju stwierdzenia w ciucholandach kwituje się gromkim śmiechem. - Nasz towar będzie trafiał na rynek za wschodnią granicę - przyznaje Marek Jurczyk, hurtownik ze Śląska. - Już w tej chwili spora część moich najlepszych odbiorców to Ukraińcy. Tam rynek chłonie wszystko jak gąbka. W Polsce ucierpią na tej decyzji jedynie ludzie biedni, bo chcemy być bardziej europejscy niż Europa. Znam Zachód jak własną kieszeń. W najbogatszych krajach normalnie funkcjonują sklepy z używaną odzieżą. Nikogo to nie irytuje. Jest zapotrzebowanie - jest towar. Tak działa wolny rynek. A u nas urzędnicy wymyślają nieżyciowe przepisy, Bóg raczy wiedzieć czym argumentowane, w przekonaniu, że oto rozpoczęli krucjatę przeciwko biznesowi klasy "B". Moim zdaniem, albo mają klapki na oczach, albo... Wie pani, jest takie powiedzonko, że jeśli nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Pani Czesława, emerytowana prządka w futerku z szarych królików i okazałym kapeluszu, nie wierzy, by doszło do likwidacji ciucholandów. - Nie wejdziemy przecież do tej Europy jak obdarte dziady - śmieje się. - A wspomni pani moje słowa - tak właśnie będziemy wyglądać, jak je pozamykają.