...kto prawdę mówi, ten niepokój wszczyna;
Kto zrozumiałym chce być, graniczy z oszczerstwem... (C. K. Norwid)
Niedziela 4 czerwca 2000 r. zgromadziła w Rzymie pracowników środków
społecznego przekazu. Symptomatyczne, że na spodziewanych 700 przedstawicieli
prasy światowej zjechało ich do Wiecznego Miasta 7000. To kolejny
dowód wielkiego powiewu Ducha w tym szczególnym Roku. Komercyjna
współczesność zastąpiła przytoczone na wstępie słowa Norwida tezą,
że kto sensację głosi, ten czytelników zbiera. Teza przetworzona
w konkretny czyn męczy już chyba wszystkich. Człowiek - ten pielgrzym
do domu Ojca, w którym uwielbiony Chrystus przygotowuje mieszkanie
każdemu, kto chce je posiąść, jest już nieco zmęczony zalewem sensacji
i niemoralnych historii. Jak utrudzony nomada rozgląda się za odrobiną
zieleni oazy i kroplą zimnej, zdrowej wody prawdy.
I o tym właśnie mówił dziennikarzom Ojciec Święty. Prosił
i nawoływał, by głosili prawdę, w ten sposób "służą prawdzie i człowiekowi". Te słowa, wypowiedziane z okna papieskiego domu, słyszał cały świat.
Z radością słuchaliśmy też pozdrowienia dla częstochowskiej, a właściwie
naszej Niedzieli. Winniśmy, a zwłaszcza dziennikarze i twórcy tego
tytułu, być wdzięczni Ojcu Świętemu za uznanie dla wielkiej pracy
tego katolickiego tygodnika. Zawierały się w tych pozdrowieniach
słowa pasterskiej i ojcowskiej troski o rozwój dobrych pism oraz
akceptacji dla sposobu prowadzenia tygodnika, ale jednocześnie stały
się one wielkim zobowiązaniem, które powinno znaleźć oddźwięk w całym,
tak licznym zespole redakcyjnym. Potem na specjalnej audiencji Ojciec
Święty poszerzył południowe słowa i z mocą podkreślił, że żadna transmisja,
żaden reportaż, nie może bazować na instynktach i szukaniu czytelnika
przez podawanie słów gardzących prawdą. Była to przestroga, którą
można by ująć w słowa Norwidowskiej Rozmowy umarłych:
Mali! - zaprawdę mali! - oni by gotowi
Za całą wartość piętę dać Achillesowi - ...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Niedziela papieskiego spotkania z dziennikarzami była w Polsce dniem ostatecznego pogrzebu doczesnych szczątków Stanisława Mikołajczyka i jego małżonki. W homilii wygłoszonej podczas uroczystości abp Marian Przykucki przytoczył opinie polityków zagranicznych, którzy podkreślali wielkość polskiego premiera. Swoim powrotem do Polski po wojnie naraził się polskiej emigracji. Był to zresztą dramat wielu wielkich Polaków - Wańkowicza, Kossak-Szczuckiej i innych. Rodzi się pytanie, czy był sens rozdrapywania tamtego dramatu, który ostatecznie pokazał zarówno w tych, którzy wrócili, jak i w tych przeżywających gorycz emigracji ogromny patriotyzm. Każdy reagował na swój sposób. Kossak-Szczucka odmówiła przyjęcia wysokiej nagrody państwowej, Mikołajczyk musiał z narażeniem życia opuścić kraj, któremu pragnął służyć. Nie miał nawet odwagi napisać testamentu, który byłby jednym pragnieniem - pragnieniem powrotu do umiłowanej Polski.
W sidła nieprawdy i misternie tkanej pajęczyny zohydzania polskich życiorysów i dramatów wpadł wielki Herling-Grudziński. Od pewnego czasu zarozumiała gazeta codzienna piórem dwóch redaktorek opisuje losy polskich pisarzy w cyklu zatytułowanym Towarzysze nieudanej podróży. Przez pewien czas zastanawiałem się, jaki jest cel tej obszernej publikacji, ujawniającej niezbyt chwalebne zachowania ludzi pióra. Wreszcie prawda wyszła na jaw. Panie dotarły do emigracyjnego pisarza. Potrzebny był autorytet, by zbrukać po śmierci inny autorytet - Herberta. Same bały się tykać człowieka, który jest szanowany, wydawany i chętnie czytany. Herling, tak chętnie uczestniczący w życiu polskim, udzielający znad Tybru porad rodakom, tym razem wpadł w sidła. Zbrukał pamięć wielkiego poety, Polaka, biorąc za dobrą monetę słowa o rzekomej współpracy. Słowa niczym nie potwierdzone. Cóż pomoże sprostowanie, poczynione zresztą już w innej gazecie. Wielki Grudziński posłużył jako narzędzie do potwierdzenia teorii głoszonej przez naczelnego owego dziennika, twierdzącego, że w czasach komunizmu wszyscy byliśmy utytłani. Nieprawda, i warto to zapamiętać.
Reklama
I jeszcze jedno kłamstwo miało miejsce w tym tygodniu. Tym boleśniejsze,
że wypowiedziane przez osobę pełniącą najwyższy urząd w tym w kraju.
Wobec świata, zapominając prawdę o złym ptaku kalającym własne gniazdo,
oskarżył Radio Maryja o antysemityzm. Z prawej strony rozległy się
protesty. A prezydent z rozbrajającą szczerością wyznał w jednym
z programów radiowych, że on właściwie "nie słucha tej radiostacji"
- a więc kolejne słowa "puste", tym gorzej, że niesprawiedliwe. Jak
można nie słuchając rozgłośni ulegać naiwnym pytaniom nastoletniej
studentki. Ale cóż, zbliża się czas wyborów. To taka przygrywka do
kolejnego występu wielkich polityków w rytmach disco polo.
Warto w tym kontekście przypomnieć słowa wielkiego prymasa
kard. Stefana Wyszyńskiego, którego 19. rocznicę śmierci przeżywaliśmy
w maju br. Przed blisko dwudziestu laty w gorących dniach zagrożeń
dla rodzącej się demokracji przestrzegał dziekanów zgromadzonych
na kongregacji, aby mieli oczy otwarte także na głosy rzekomych przyjaciół,
zalęknionych z tej racji, że za bardzo jesteśmy polscy, za bardzo
narodowi, patriotyczni.
Dziś można już stwierdzić, że były to prorocze słowa Prymasa.
Płacimy demontażem świata wartości, zanikiem patriotyzmu. Mało tego,
musimy przeżywać gorycz pogardy, kiedy ludzi niegodnych honorów dekoruje
się największymi odznaczeniami państwowymi. Fascynacja, moda na europejskość
zabijają prawdę słów mało znanego poety Ludwika Kropińskiego: Kocham
Polskę, czczę króla, gdy mu prawdę mówię.
Reklama
Pozostańmy jeszcze chwilę przy Prymasie Tysiąclecia. Świadomy
zbliżającej się śmierci, chciał przekazać swoim duchowym dzieciom,
jak się do nas często zwracał, swój testament polityczny. Jakże ważkie
powiedział wówczas słowa. Dziś, gdy zaczyna się gorączka przedwyborcza,
warto je przytoczyć: "...wydaje się, że jakkolwiek polityka jest
prawem obywatela, a niekiedy jest obowiązkiem każdego, to nasza polityka
musi się zawsze wiązać z kapłaństwem, bo to jest nasze główne zadanie.
Udział księży w pracach różnych grup politycznych, zwłaszcza podpisywanie
deklaracji politycznych, wydaje mi się niewłaściwe. Dlaczego? Dlatego,
że wtedy podpisujemy program cząstkowy, a nasz program jest wszechstronny,
szeroki....".
Również dzisiaj istnieje niebezpieczeństwo manipulowania
kapłanami dla celów politycznych. Zrobiła to Rzeczpospolita, twierdząc
- w oparciu o zawsze możliwe do zmanipulowania badania - że w obecnych
czasach najlepiej powodzi się kombinatorom, księżom i kombatantom
komunistycznym. Perfidne to działanie. Zdyskredytować księży. Właśnie
teraz, przed wyborami. W sposób zdecydowany pragnę stanąć w obronie
biednych księży i biednych zakonów. Tylko znikomy ich procent ma
możliwość zatrudnienia gospodyni. Patrzę na nich i boję się, że źle
odżywiani, a niekiedy jeszcze palący, powiększają liczbę ludzi chorych.
W wielu naszych parafiach w okresie zimowym nie można sobie pozwolić
na ogrzewanie całej plebani. Utrudzeni katechezą, osamotnieni, żyjący
w klimacie ciągłych sensacyjnych poduszczeń, ostoją się, bo są ludźmi
zasługującymi na szacunek, którym wiara daje siłę do pełnienia posługi
i heroicznej nieraz pracy. Nie mogą tej prawdy przesłonić incydentalne
przypadki niosące zgorszenie czy osłabiające podstawy wiary. W całej
Polsce nie brak parafii małych, skromnych, gdzie wiele rodzin potrzebuje
pomocy, gdzie księża żyją bardzo skromnie. Niechby parafie zasobniejsze
okazały czynną, stałą solidarność konfratrom z oddalenia. Dziś kapłanom
potrzeba pomocy modlitewnej, wprost o nią wołają. Zaniżenie lotów
kapłańskiej wiary i gorliwości to początek rozkładu Kościoła.
Byłem ostatnio w Rzeszowie. Młoda, jak kilka innych, diecezja, a tyle dynamizmu i widzialnych sukcesów. Wszystko, co widzialne i trwałe, rodzi współpraca ludzi między sobą i oparcie na Bożej pomocy. Niewymierna jest ona, ale rodzi dzieła trwałe na wieki.