Zagrody nasze widzieć przychodzi
i jak się Jego dzieciom powodzi...
Ulice naszych miast, drogi wiejskie zapełniły się w czwartkowy
dzień rzeszami ludzi śpiewających przytoczone powyżej słowa. Jak
na przywitanie Gościa przystało, wypiękniały nasze domy i otoczenie
zagród. U wielu blask łaski uświęcającej napełnił mieszkania serc.
Wiara pozwala nam widzieć ten czas nawiedzenia w sposób szczególny,
niepowtarzalny. W każdej Komunii św. dokonuje się to nawiedzenie,
każda modlitwa jest czasem bardzo wewnętrznego dialogu o jakości
naszych "zagród". Z postaci białego skrawka chleba ogarnia Jezus
wszystkich, którzy wyszli na spotkanie. Ze szczególną miłością patrzy
na "zagrody" tych, którzy na spotkanie nie wyszli, którzy własne
serca zamknęli przed Jego pragnieniem zadomowienia.
Procesja Bożego Ciała zawsze kojarzy mi się z powtórzeniem
tej drogi, jaką Jezus przebył z miasta swojego dzieciństwa - Nazaretu
do miasta świętego - Jeruzalem, gdzie dokonał zleconego Mu przez
Ojca dzieła, którym było nasze Odkupienie. Na tamtej drodze, która
rozłożona została na trzy lata, wychodzili Mu na spotkanie różni
ludzie.
Największą radość sprawiali Mu ci, którzy, wsłuchani
w Jego słowa, odkrywali w nich szansę dla swojej wolności. Nie były
to zbyt subtelne osoby - twardzi rybacy, zdemoralizowana Magdalena,
skorumpowany Zacheusz, ale także tchórzliwy Nikodem, który dopiero
pod osłoną nocy potrafił otworzyć swoje serce i wyjawić wątpliwość
co do możności zrealizowania słów Jezusa o powtórnym narodzeniu.
Nie byli doskonali, mieli jednak cechę, która sprawiała, że słowo
Jezusa znajdowało w ich sercach glebę urodzajną. Wzrastało z trudem,
potrzebowało wysiłku wypleniania chwastów, zbierania kamieni starych
przyzwyczajeń, podlewania czystą wodą kolejnych słów, przyjmowanych
z miłością.
Przypomina się, gdy się patrzy na tych rozmodlonych ludzi,
skupionych wokół monstrancji, opowiadanie pewnego katechety, który
zadał dzieciom zadanie: Jak narysować chrześcijanina, żeby go ktoś
rozpoznał?
Dzieci użyły całej swojej inwencji i owoce ich pracy
były przepiękne. Jeden tylko obrazek był dla dzieci mało zrozumiały.
Przedstawiał dorysowane do nieco niezgrabnej głowy wielkie ucho;
z ucha wychodziła czerwona strzałka celująca prosto w serce. Dziecko,
zapytane, co oznacza jego praca, odpowiedziało prostodusznie: "Chrześcijanin
to ten, który słucha Słowa Bożego i nosi je w swoim sercu, żyje tym
Słowem".
Tak, w zagrodach serc tych ludzi, których tak wiele było
na drogach Twego, Jezu, pielgrzymowania, znajdziesz trwałą gościnę.
Na drodze do Jeruzalem spotykałeś ludzi, którzy z wielką
ciekawością słuchali Twych słów. Podziwiali ich mądrość, ale - niestety
- nie potrafili w pełni powierzyć im swojego życia. Przypomina się
tutaj bogaty młodzieniec, któremu piękno spełnienia zaciemniła wielość
bogactw.
Na tej drodze przełomu wieków coraz więcej - niestety
- ludzi, którzy odchodzą od Kościoła, wszak mają wiele bogactw. Żyją
nawet uczciwie, czasem przyjdą do kościoła, wzruszą się pięknem liturgii,
ale potem pokusa gromadzenia dóbr pochłania ich w zupełności. Chciałoby
się im dzisiaj powtórzyć słowa, które w chwili męczeństwa wypowiedział
św. Sebastian: "Życie na ziemi zawsze oszukiwało tych, którzy w nim
pokładali nadzieję, zawodziło tych, którzy od niego czegoś oczekiwali,
wystawiało na pośmiewisko wszystkich, którzy mu zaufali - nikomu
nie dawało nic pewnego".
Na tej procesyjnej drodze Święta Świadectwa można tych
ludzi łatwo rozpoznać - stoją na poboczach Twojej, Jezu, drogi. Z
założonymi rękami obserwują Twoje nawiedzenie. Niechlujnie nawet
przyklękają, kiedy ich mijasz. Ale jednak przyszli, są po Twojej
stronie, tylko nie mają odwagi pójść z Tobą i za Tobą. Wejrzyj i
pobłogosław, bo szkoda tych ludzi. Mogliby przecież zrobić tak wiele
dobrego, wykorzystując swoje bogactwa - materialne, intelektualne.
Niestety, zostali zarażeni fałszywym wstydem. Kiedyś tej lękliwej
grupie grożono konsekwencjami administracyjnymi. Kościół starał się
ich rozumieć, przygarniał. Dzisiaj nic im nie grozi. Boją się tylko
jednego, że ci, którzy ongiś straszyli ich zwolnieniem z pracy, odmówieniem
premii, dziś ośmieszą ich ościeniem ironii, posądzając o bigoterię.
Najwięcej było tych, którzy kochają, są wierni, niełatwo
odejdą, pozostaną do końca. Nikodem przychodził nocą, ale gdy nie
było innych, zdejmował Twoje ciało z Krzyża, bronił Cię w sali rozpraw.
Lękliwe serce dojrzewało do miłości męskiej, ofiarnej, odważnej.
Wreszcie na tej drodze do Miasta Spełnienia pełno było
ludzi, którzy nasłuchiwali słów Jezusa i z każdym dniem, kiedy obserwowali,
jak wielka rzesza Go otacza, potęgowali swoją nienawiść. Kiedy Piłat
w tchórzliwym geście rozpaczy, nie chcąc skazywać Jezusa na śmierć,
ukazał Go ubiczowanego i wzgardzonego ludowi, licząc być może na
tych, którzy od Niego doznali łaski, oni już wykonali swoją pracę
- podkupili bezmyślny tłum, a ten wołał: na krzyż z Nim.
Każdego roku z radością widzę rzeszę ludzi, buduję się
widokiem rodzin z dziećmi, cieszę się każdym gestem miłości do Jezusa.
Ileż ich będzie w Polsce, w Rzymie, na całym świecie? Są i obrazy
przykre, a nawet bólem napełniające na tej współczesnej, ale ciągle
historiozbawczej drodze Jezusa. Obserwujemy otwarte sklepy, wyglądających
z nich właścicieli, którzy z niecierpliwością czekają, kiedy się
to wszystko skończy i zacznie się czas ich bogacenia się. To bardzo
bolesny obraz naszych miast, a i - niestety - wsi. Cynizm współczesnych
ludzi polega na tym, że chyba wszyscy uważają się za ludzi wierzących,
ale oddestylowali swe życie z wiary. Straszne spustoszenie dokonało
się w sercach tylu ludzi! Jezus jednak i ich odwiedza. Podobnie jak
i tych, którzy w bramach kamienic, czasem w zaułkach ulic, zniewoleni
alkoholem, patrzą na ten cud Bożej miłości i niewiele rozumieją.
Mamy modlitwę i za nich. Czasem myślę, że może odzywa się w nich
wspomnienie czasów niewinności dzieciństwa i odezwie się mocniejszym
akordem na znak, że nadszedł dzień łaski, jaki dotknął setnika, i
zawołają w swoich sercach, które nie udźwignęły trudów życia: Zaiste,
Jezu, Tyś jest synem Bożym!
Tak powiela się w coroczne Boże Ciało to pielgrzymowanie
Jezusa. Corocznie w sposób spektakularny dokonuje się kenoza, upokarzające,
zbawcze cierpienie Syna Człowieczego. A wszystko to dla naszego wyzwolenia,
wszak do wolności wyswobodził nas Chrystus.
W jednym z miast hiszpańskich był, a może jeszcze jest
taki hotel, w którym jego właściciel - Don Emmanuel każdego popołudnia
obdarzał posiłkiem schodzących się tam żebraków. Cały personel zachowywał
się wobec nich jak w stosunku do najbardziej wyrafinowanych gości.
Sam gospodarz doradzał biedakom w wyborze potraw, doglądał obsługi.
Po posiłku goście rozchodzili się swoimi drogami. Wielu to dziwiło,
ale gospodarz dobrze wiedział, dlaczego to robi. W czasie wojny został
niewinnie skazany na śmierć. Stał już pod murem przed plutonem egzekucyjnym.
I kiedy odmawiał już ostatnie modlitwy, do żołnierzy podszedł jakiś
żebrak i zaczął ich do czegoś przekonywać. Ci, zdziwieni, zaczęli
go słuchać, a potem odstąpili od wykonania egzekucji. Don Emmanuel
postanowił, że do końca życia będzie odwdzięczał się za to wydarzenie.
Za nas też Ktoś ofiarował swoje życie...
Powtórzmy słowa historii: Po posiłku każdy rozchodził
się w swoją stronę.
Po procesji zrobiliśmy podobnie. Rozeszliśmy się w swoje
strony. Do naszych domów, miejsc pracy. Pozostaje pytanie - czy coś
nam zostało z tej uczty?
Nadchodzą dni, w których procesja Bożego Ciała domagać
się będzie kontynuacji.
Zastanawiałem się, niosąc monstrancję z Najświętszym
Sakramentem, co się stało z ludźmi wieczernika polskiej "Solidarności",
że ten Jezus nie ma przy sobie swoich uczniów. Przed laty w podobnej
sytuacji powiedziałem, że katolik winien głosować na katolika. Każdy
w nadziei własnego sumienia. Do dziś wielu to pamięta. Dziś stawiam
następne pytanie: Dlaczego kraj, który tak licznie uczestniczy w
procesjach Bożego Ciała, nie potrafi w mocy Chrystusowej kenozy połączyć
wiary z życiem, dlaczego dajemy uwieść się propagandzie i oskarżamy
ludzi swoich, a słyszę i widzę jak lgniemy do obcych, jak tęsknimy
za octem na półkach i kolejkami po kawałek towaru. Codziennie widzę
sznury aut na trasie do pobliskiej Medyki - przejścia granicznego.
Zabiedzeni ludzie przywożą ciężko zdobyte pieniądze, aby kupować
warzywa i ziemniaki. Są błogosławieństwem dla naszego rolnictwa,
ale jeszcze bardziej dla naszego otrzeźwienia.
Czy nie stało się to nieszczęście, które ujawniło się
na Lithostrotos, że uleczeni z chorób, trądu, wyzwoleni z ciężaru
grzechu, przekupieni przez faryzeuszów - wołamy: na krzyż z Nim.
Nie ma usprawiedliwienia dla tych, którzy nadzieję pokładają w Panu,
że w chwilach, kiedy w życiu społecznym należy podejmować decyzje,
odmawiają Chrystusowi miejsca w swoim państwie. Kiedy nastoletni
syn byłego prezydenta spowodował wypadek, prasa wprost pęczniała
od oburzenia. Dzisiaj minister, człowiek dojrzały, odpowiedzialny
za bezpieczeństwo państwa, zachowuje się jak potencjalny zabójca,
bo przecież tak mogła skończyć się ta straszliwa jazda, i nie otrzymuje
nawet mandatu. Ile na tej procesji ludzi, którzy za minimalne wykroczenia
stracili spory procent swojego budżetu rodzinnego. I nic. I milczymy.
A wobec podjętych reform, które są próbą ratowania demolowanego przez
pół wieku Ojczystego Domu, odrętwieliśmy, zachowujemy postawę beztroski
i ironii. Udajemy chyba, że nie wiemy, kto jest nieszczęściem dla
Kraju, kto promuje prywatę, własną korzyść, a kto dźwiga ciężar odpowiedzialności.
Komu po raz kolejny powierzymy honor i odpowiedzialność za nasz Kraj?
Pragnę zakończyć tę refleksję słowami, które zrozumieją
ci, którzy jak na nieudolnym rysunku dziecka, mają uszy otwarte na
słowo Pana i rozważają je w swoim sercu:
Zaiste jeden dzień w przybytkach Twoich
lepszy jest niż innych tysiące;
wolę stać w progu domu mojego Boga,
niż mieszkać w namiotach grzeszników.
(Ps 84, 11)
Pomóż w rozwoju naszego portalu
