O pogańskości popkultury świadczy swoista nadprodukcja bogów,
bóstw i bożyszczy i jednoczesna zmowa milczenia o Bogu Jedynym. A
popkulturowe bożyszcza ciężko pracują nad własną... boskością.
Panteon to świątynia, w której czczono wszystkie bóstwa
starożytności. Z braku wiedzy i wiary w Boga Jedynego, zaspokajały
one potrzeby religijne ówczesnych ludzi. Człowiek bowiem musi wierzyć,
czcić, naśladować kogoś, kto go przerasta, kto jest uosobieniem jego
tęsknot za nieśmiertelnością, wszechmocą, nadludzkimi możliwościami
i dlatego, jeśli nie wierzy w Boga, to tworzy sobie bogów na obraz
i podobieństwo owych tęsknot i pragnień. Niestety, czcząc ich, sam
staje się ich odbiciem, cieniem tworów fantazji, iluzji, własnych
żądz i lęków. Starożytny człowiek miał jakby do tego prawo, nie znając
Boga prawdziwego. Nowoczesność, nie chcąc znać Boga, mnoży i tworzy
bożyszcza na Jego miejsce. A takim nowoczesnym panteonem jest teraz...
telewizja, gdzie nie tylko owych bogów się produkuje, ale i sprawuje
się ich kulty, tworzy hagiografie (życiorysy świętych) i tak poganizuje
się ogromne rzesze fanów, wielbicieli, wyznawców. A zgraja owych
bóstw ekranu, estrady, politycznej areny tak się tą swoją boskością
przejęła, że wręcz uwierzyła w nią i robi wszystko, aby ją uwiarygodnić,
powiększyć i uwiecznić. Przyjrzyjmy się trochę tym usiłowaniom, choćby
tylko w niektórych przejawach.
Telewizyjne boginki i bogowie muszą być przede wszystkim
NADLUDZCY (boskość bowiem zobowiązuje). Ich wizerunki więc muszą
pojawiać się w oparach nadzwyczajności lub nadnaturalności. Składać
się na ów wizerunek powinny: nadzwyczajna uroda, sprawność, uzdolnienia;
nadludzkie możliwości, absolutna wszechstronność (grają, śpiewają,
malują, gotują, rzeźbią, przewodzą, piszą, uczą, bawią, uprawiają
politykę, działalność społeczną, zdrowotną itd.). Nie dla nich są
więc jakieś zwykłe ludzkie (czytaj: przyziemne, staroświeckie, ograniczone)
obyczaje, zasady, normy moralne. Oni są ponad tym - w imię wolności
artystycznego wyrazu czy bezpruderyjności ludzi wyzwolonych z przesądów
oraz z konieczności upodobnienia się do Hollywoodu. Cokolwiek robią (wciąż przed kamerami) - noszą, jedzą, mówią, kochają - musi być czymś
nieziemskim, wyniesionym prawie do sfery sacrum. A kiedy wygłaszają
zdanie na jakiś tam (jakikolwiek) temat, to jakby pisali święte księgi
wiekopomnych aforyzmów...
Idąc dalej, to na podobieństwo wielu mitycznych bóstw
mają MOŻNOŚĆ PRZEMIENIANIA się w dowolne postacie i wcielenia. Zachowują
się przy tym tak, jakby to nie dzięki postaciom literackim czy filmowym
spływało na nich coś szczególnego, ale - odwrotnie - jakby to oni
owym wymyślonym postaciom dodawali coś ze swego geniuszu, uroku,
niebotyczności anielskiej czy demonicznej. I tak jawią się jako ci,
którzy wszystko mogą we wszystkich rolach i charakterach, jakby już
tutaj przechodzili wschodni korowód wcieleń.
Nie byliby oni jednak bóstwami czy bożyszczami bez NIEŚMIERTELNOŚCI.
Sama telewizja i nieustanne zjawianie się w niej jest rodzajem picia
ambrozji, czyli napoju podtrzymującego nieśmiertelność. Dla niektórych
mijają już dziesiątki lat, a oni wciąż tacy, jak byli zawsze - wciąż
wspaniali, czarujący, niezastąpieni, niezniszczalni. Nikt oczywiście
nie pokaże wielogodzinnej wokół nich pracy kosmetyczek, masażystów,
medyków, charakteryzatorów, farmaceutów, ponieważ bogom nikt nie
może zrobić takiego afrontu. Dlatego potem przed widzami-wielbicielami
popisują się niesłychanym (stymulowanym) wigorem i świeżością "o-mało-co-nastoletnią". Nieustannie odnawiani, reanimowani, rekonstruowani, przywracani
stęsknionej widowni - nie starzeją się, nie chorują, nie niedołężnieją,
a umierają raczej rzadko i chyba niezasłużenie. Najbardziej ceniliby
sobie pozdrowienie wypowiadane wobec rzymskich, boskich cezarów: "
Obyś żył wiecznie!:"
No i jak na porządnych bogów przystało, muszą mieć rzesze
WYZNAWCÓW i adoratorów. Dlatego nawet sami sobie nawzajem tworzą
nabożeństwa kultyczne (benefisy) - i w swoim telewizyjnym panteonie,
i w pisanych własnoręcznie (?) życiorysach-wspomnieniach-autoadoracjach,
no i w prasie, której zwierzają się ze swych intymnych (?) przeżyć,
przygód i skandali. Dbają też o wszechobecność billboardowych ikon
ich wizerunków, na których swą boskością przydają nadzwyczajności
różnym reklamowanym cackom (co wcale nie odbiera im mitu niezaangażowanego
artysty). Żyją też nieustannie i intensywnie w natrętnych spotach
reklamowych, ponieważ wyznawców trzeba wciąż w sobie rozkochiwać,
rozczulać, podniecać. Dlatego również są obecni w kilku telenowelach
na raz. Bywają jednocześnie na różnych festiwalach, sympozjach, bankietach
dobroczynnych, na koncertach charytatywnych, zbiórkach, manifestacjach...
Nawet katolickie kąciki telewizyjne goszczą ich i hołubią w swoich
skromnych progach. Przecież chyba i Kościół powinien być zachwycony
ich blaskiem i chwałą. Choć w niebie to czuliby się oni raczej źle,
ponieważ tam adoracja, uwielbienie i chwała zupełnie by ich pominęła.
A oni przecież nie mogą ani żyć, ani tworzyć, ani istnieć bez owej
adoracji tłumów, którymi jednocześnie gardzą, bo ich potrzebują...
Jak to ciężko dźwigać taką boskość i wielkość większą
od siebie samego i budować wciąż wirtualne świątyńki, które szybko
unicestwić może kapryśność tłumów. No cóż, takie bogi, jacy ich wyznawcy.
A wyznawcom dobrze byłoby przypomnieć zbawienne dla ich godności
i wolności pierwsze przykazanie Dekalogu: "NIE BĘDZIESZ MIAŁ BOGÓW
CUDZYCH PRZEDE MNĄ!".
Pomóż w rozwoju naszego portalu