Wielu ludzi w Polsce z pewnym niepokojem oczekiwało pierwszych
rezultatów wprowadzonej półtora roku temu reformy oświaty. Media
niemal powszechnie chwaliły nowy system, zwłaszcza zmieniony program,
jako bardziej nowoczesny, dostosowany do etapów rozwojowych młodych
ludzi, prostszy, oparty na nowych metodach przekazywania wiedzy.
Bardziej praktyczny, a mniej akademicki - jak to określano. Zastrzeżenia
zgłaszały środowiska katolickie; najmocniej, w tonie alarmistycznym,
wypowiadali się ludzie związani z KUL-em, skupieni wokół Instytutu
Edukacji Narodowej, działającym przy Radiu Maryja. Jednak nie odbyła
się w Polsce prawdziwa publiczna debata na temat reformy, z udziałem
zainteresowanych środowisk; dostępnych informacji o meritum zmian
w szkolnictwie było zbyt mało. Dziś rodzice i nauczyciele zaczynają
coraz uważniej przyglądać się programom i podręcznikom. Co z tego
wynika?
Mieszkańcy podwarszawskiej, typowo inteligenckiej, miejscowości
zaprosili mnie na spotkanie w przyparafialnym klubie. Rodzice dzieci
z miejscowego gimnazjum są zaniepokojeni. Dzieci, które uczą się
nowego przedmiotu: "Wiedza o społeczeństwie" zaczynają w domu zachowywać
się arogancko, zdawkowo odpowiadają na pytania. Między rodzicami
a ich otwartymi dotąd dziećmi wyrasta niewidzialny mur. Nie sposób
dowiedzieć się czegokolwiek o przebiegu lekcji z tego przedmiotu.
Jeden z ojców, zaalarmowany dziwnym zachowaniem dziecka, sięgnął
do podręcznika tego przedmiotu, wybranego przez tę publiczną szkołę,
autorstwa Ireny Kuczałek, Danieli Ury i Marii Urban, wydanego przez
Wydawnictwo "Żak". (Jest to pierwszy podręcznik opracowany na potrzeby
znowelizowanego programu, stąd jego duża popularność.) Ku swemu przerażeniu,
ojciec ucznia I klasy gimnazjum znalazł tam część będącą niczym innym,
jak całkowicie jednoznacznym wykładem edukacji seksualnej. Tej samej,
przed którą Ministerstwo Edukacji Narodowej rzekomo obroniło polską
szkołę, wprowadzając na jej miejsce "Wychowanie do życia w rodzinie". I tak nawet zatytułowana jest ta część podręcznika. Zawiera jednak
wszystkie - "klasyczne" już wręcz - kłamstwa na temat małżeństwa,
rodziny, jakie "obowiązują" w ramach edukacji seksualnej. Jest tam
akcentowanie "potrzeb seksualnych" jako głównej siły motywacyjnej
człowieka, aprobatę dla rozwiązłości, dewiacji, cichą - acz nie pozostawiającą
najmniejszych wątpliwości - propagandę homoseksualizmu oraz zachętę
do korzystania z pornografii. Oto jedno z ćwiczeń szkolnego podręcznika
dla 13- i 14-letnich dzieci: "Co sądzisz o różnych scenach erotycznych
pokazywanych na filmach? Które z nich mogłyby być dla ciebie wzorem,
wskazówką dla doświadczeń seksualnych, a które nie powinny?" Jest
czymś absolutnie skandalicznym, że mimo oficjalnego sprzeciwu wobec
edukacji seksualnej Ministerstwo Edukacji wprowadziło po cichu, tylnymi
drzwiami, ten deprawujący, gwałcący wrażliwość, zniekształcający
świadomość podręcznik. Ojciec dzieci z podwarszawskiego gimnazjum
na piśmie wyraził sprzeciw wobec uczęszczania swoich dzieci na lekcje "
Wychowania do życia w rodzinie". Podobnie uczyniło kilkanaścioro
innych rodziców. Cóż z tego, skoro ich dzieci muszą nosić w tornistrach
ten właśnie, wybrany przez szkołę, podręcznik i kilka razy w tygodniu
otwierać go, gdyż przygotowuje on generalnie do "Wiedzy o społeczeństwie",
który to przedmiot jest obowiązkowy i nie pomogą tu żadne protesty?
Pomysł umieszczania brutalnej edukacji seksualnej w opakowaniu neutralnie
brzmiącego przedmiotu jest iście diabelski. Ale łudziłby się ktoś,
kto sądziłby, że nawet wycięcie kilkudziesięciu stronic rozwiąże
sprawę. Autorki zadbały, by szerokim frontem nieść kaganek poprawności
politycznej wśród gimnazjalistów. Podręcznik akcentuje tzw. prawa
dziecka, uchwalone przez ONZ. W ich myśl "dziecko ma prawo do życia
i rozwoju - nikogo nie można pozbawić bezprawnie (podkreślenie -
E.P.P.) życia". Jeśli więc prawo będzie nakazywać zabijanie dzieci,
wszystko będzie OK. Skądś znamy tę dialektykę. W sprawach ważnych "
dziecko ma prawo (...) oświadczyć swoją wolę" - cytuje szkolny podręcznik
ONZ-owską konwencję. Po co więc zmuszać się do słuchania rodziców,
nauczycieli, skoro ONZ broni "wolności" dzieci? Są tam też interesujące
definicje. "Nacjonalizm to ´skrajny przejaw patriotyzmu´; ´tolerancja´
to ´otwartość dla odmienności drugiego człowieka´".
Rozmawiałam z rodzicami i nauczycielami podwarszawskiego
gimnazjum. Rodzice są w stanie psychicznym, który można określić
jako początek paniki. Próbują się jednak organizować, szukają najlepszej
formuły dla swojego sprzeciwu, starają się dotrzeć do innych rodziców,
żeby wywrzeć presję na szkołę, by ta wycofała podręcznik. Idzie to
jak po grudzie. Najczęstszą reakcją są zdziwione spojrzenia i niezbyt
uprzejme uwagi, czemu czepiać się szkoły, skoro szkoła ma uczyć,
a rodzice są od pilnowania, żeby lekcje były odrobione. Również kilkoro
nauczycieli sygnalizuje swoje osamotnienie w próbach dyskusji na
temat nowych programów z dyrektorką szkoły. Dyrekcja jest z reformy
zadowolona. Polonistka tymczasem żali się, że na powstanie listopadowe
przeznaczono w gimnazjum jedną godzinę lekcyjną. Z programu znikają
klasycy narodowi. W lekturach nie ma Sienkiewicza. Można przerobić
- pobieżnie, z uwagi na ograniczony czas - jeden dramat romantyczny.
Jeśli zatem wybór padnie na Mickiewicza, odpada Słowacki i Krasiński.
Nauczyciele gimnazjum niepokoją się również, że członków dyrekcji
nieustannie wzywa się na tajemnicze szkolenia. Nikt nie wie, jakiego
rodzaju nauki i dyrektywy są im przekazywane. Zaprzyjaźnionej z parafią
nauczycielce, prowadzącej w innym miejscu "Wychowanie do życia w
rodzinie" zapowiedziano, że ma dwa lata na dostosowanie swojego nauczania
do "standardów europejskich". Uczyniły to "życzliwe" osoby związane
ze środowiskiem forsującym edukację seksualną. Po dwóch latach każdy,
kto się "nie sprawdzi", odejdzie ze szkoły. Dobrze przygotowane bataliony
szturmowe edukatorów czekają już u drzwi.
To garść opinii i doświadczeń przekazanych w jednej tylko
podwarszawskiej parafii. Ksiądz proboszcz, człowiek niezwykle światły,
otwarty, z doskonałym wyczuciem spraw społecznych, doradza, by nie
marnować czasu. Działać, bo dzieci są zagrożone. Dla porządku trzeba
dodać, że podręcznik Wydawnictwa "Żak" został oprotestowany przez
wielu rodziców z całej Polski. Jak podał 13 stycznia br. Nasz Dziennik,
MEN zamierza ponownie skierować go do recenzji. Nikt jednak z Ministerstwa
nie wypowiedział ani jednej krytycznej opinii na temat skandalicznej
książki. Zamiast tego padła zastanawiająca formułka: "Urzędnikom
nie wolno wypowiadać się merytorycznie". Rzuca to niewątpliwie nowe
światło na usytuowanie pracowników tego, skądinąd par excellence,
merytorycznego resortu.
Inny sygnał na temat reformy przekazała mi matka gimnazjalisty
ze Szkoły nr 23 w Warszawie. (Ona także, z uwagi na dobro dzieci,
musi pozostać anonimowa.) W klasie jej syna przeprowadzono w ramach
zajęć z bloku przedmiotów humanistycznych tzw. test kompetencyjny.
Test dotyczył kilkustronicowego tekstu, który dzieci musiały przeczytać,
a raczej mocno się w niego wczytać, gdyż był nafaszerowany szczegółowymi
informacjami potrzebnymi, by dobrze wypaść w teście. Przeczytałam
ten tekst. Jest to wprowadzenie do astrologii i wróżbiarstwa, swego
rodzaju propedeutyka okultyzmu. Szkoła nr 23 poświęciła lekcję propagandzie
pseudowiedzy, deformującej religijną i intelektualną świadomość,
sankcjonującej brukowe publikacje zajmujące się tą tematyką, których
pełne są wszystkie kioski i wiele sklepów spożywczych. Wpycha się
to nachalnie w ręce dzieci i młodzieży jako rozrywkę i "sposób na
życie". W ramach reformy oświaty cały ten brud wprowadziła do umysłów
dzieci warszawska szkoła. Wstrząśnięta matka napisała do dyrektorki
szkoły list otwarty (opublikował go Nasz Dziennik). "O czym, wedle
autorów testu, mają świadczyć jego wyniki? Czy za sto procent trafnych
odpowiedzi uczeń otrzyma ocenę bardzo dobrą? Z jakiego przedmiotu? (...) Pytam Panią Dyrektor: dlaczego bez wiedzy rodziców i wbrew ich
woli wprowadza ona do szkoły metody nauczania i wychowania żywcem
wzięte z ruchu New Age, prowadzącego, przez rozkład moralny, do nieodwracalnych
zmian w psychice dziecka? Kto ją uprawnił do tego typu eksperymentów
i czyim narzędziem (może nieświadomie) zgodziła się być?"
Na te pytania, a także na pozostałe, które mnożą się
wobec tak szokujących faktów, odpowiedzi szukać będę w następnym
numerze Niedzieli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu