Model polskiej rodziny czasem odchodzi od tradycyjnego 2+2.
Na Dzień Ojca swoimi doświadczeniami rodzicielstwa dzielą się z nami "
szczególni" ojcowie.
Marek, stolarz, samotnie wychowujący trzech synów - Maćka
oraz bliźniaków Andrzeja i Grzegorza:
Bardzo cieszyliśmy się z żoną na przyjście pierwszego
syna. Kiedy się urodził, to było fantastyczne przeżycie. Początkowo
zajmowała się nim głównie żona, ja musiałem większość czasu spędzać
przy budowie naszego domu. Za dwa lata spodziewaliśmy się kolejnego
dziecka. Odwiozłem żonę do szpitala na poród. Wkrótce otrzymałem
telefon: urodził się panu trzeci syn. - Nie trzeci, a drugi - sprostowałem.
- Drugi też jest - usłyszałem od pielęgniarek. Tak na świat przyszli
nasi bliźniacy, Andrzej i Grzegorz. Pracowałem na utrzymanie domu,
a wychowywaniem zajęła się żona. Czułem się bardzo szczęśliwy, ale
z dziećmi nie byłem bardzo mocno emocjonalnie związany.
Sytuacja zmieniła się po śmierci żony. Wtedy całą miłość
do niej przelałem na dzieci. Zacząłem zauważać, jakich mam fantastycznych
synów, bardzo dobrze się rozumieliśmy. Moje życie się zmieniło. Wcześniej
moim głównym zadaniem było utrzymanie rodziny, teraz poczułem, że
ciąży na mnie większa odpowiedzialność za dzieci. Przeszliśmy trudny
okres, chłopcy mieli chwile załamania. Wiele osób mi pomagało, ale
ja sam musiałem podejmować te decyzje, które zaważą na ich przyszłości,
jak i te błahe.
Kiedy zostałem sam z synami, początkowo przychodziła
nam gotować starsza pani. Potem wspólnie z synami wykonywaliśmy różne
prace, co dawało nam poczucie łączności. Chłopcy zaczynali uczyć
się sprzątać. Mnie najbardziej przerażały sterty prania. Teraz wszystkie
domowe prace to dla nas banalne sprawy.
Bardzo dobrze się rozumiemy. Młodszy syn gra w piłkę
w klubie, ja uczestniczę w ich pasjach. Wsiadamy w samochód i jedziemy
wszyscy na mecz, choć bywam bardzo zmęczony. Synowie bardzo lubią,
kiedy jesteśmy razem. Nasze życie płynie w miarę spokojnie. Znam
na tyle moich synów, że nigdy mnie niczym niespodziewanym nie zaskoczyli.
Mam fantastyczne dzieci. Przez to, że nie mają mamy wiele w życiu
przeszli. W jakiś sposób wpłynęło to na ich obraz kobiety. Wiele
razy rozmawialiśmy o tym z najstarszym synem.
Chłopcy mają w życiu dużo szczęścia - spotykają na swojej
drodze życzliwych ludzi. Dziś są pełnoletni i bardzo samodzielni.
Chociaż musiałem przejść przez wiele doświadczeń w samotnym wychowaniu
synów, to mogę powiedzieć, że jeżeli się kocha, wszystko jest do
uniesienia.
W Dniu Ojca staramy się zwykle razem spędzać czas. Chłopcy
robią obiad, jedziemy na mecz.
Piotr, etnolog, ojciec dwójki adoptowanych dzieci - Anny
Marii i Stasia:
Wolny czas spędzam razem z dziećmi. Jeździmy całą rodziną
na basen, na działkę. Krzyczę na dzieci tak jak każdy ojciec. W ciągu
tygodnia staramy się, aby przynajmniej jeden posiłek dziennie jadać
wspólnie. Zwykle jest to kolacja. Jestem szczęśliwym ojcem.
Wraz z żoną bardzo pragnęliśmy mieć dzieci. Oboje jesteśmy
wierzący i praktykujący. Kiedy nasze oczekiwanie wydłużało się, postanowiliśmy
się modlić. Nie chcieliśmy mieć dziecka za wszelką cenę, intencją
modlitwy było powierzenie Bogu naszej sprawy. Minęło dziewięć miesięcy.
Był koniec września, nie pamiętam dokładnej daty - na pewno w okolicy
27 września - kiedy skończyliśmy modlitwę. Nic się nie zmieniło,
ale nawet o trochę nie byliśmy z tego powodu smutniejsi.
Wkrótce ktoś polecił nam, abyśmy się skontaktowali w
sprawie adopcji dziecka. Byliśmy pierwszą parą, która stanowiła pełną
rodzinę, pewnie dlatego potem sprawy potoczyły się szybko. W pierwszym
tygodniu grudnia zostaliśmy powiadomieni, że jest dla nas dziecko.
8 grudnia, a więc w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi
Panny, w samo południe, odebraliśmy Annę. Najbardziej przejmujące
dla nas było to, że dziewczynka urodziła się 27 września, a więc
wtedy, gdy po 9 miesiącach skończyliśmy z żoną modlitwę. Nie zmienialiśmy
jej imienia. Anna - znaczy łaska. Dodaliśmy drugie imię: Maria.
Po dwóch latach adoptowaliśmy Stasia. Adopcja była dla
nas czymś bardzo naturalnym. Współczuję osobom, które uciekają się
do adopcji dopiero wówczas, kiedy zawiodą wszystkie możliwe środki
i adopcja staje się ostatnią deską ratunku.
Bardzo zależy mi na tym, aby dzieci żyły uczciwie, a
kiedy trzeba, by umiały z pewnych rzeczy rezygnować. Dzieci nie można
chronić przed wszystkim za wszelką cenę, trzeba być dla nich dobrym
przykładem.
Sam miałem wspaniałego ojca, bardzo uczciwego i szlachetnego,
nie widziałem w nim zazdrości, chciwości. On nauczył mnie normalności.
Postanowiliśmy powiedzieć dzieciom, że są adoptowane.
Staś przyjął to normalnie. Ania przeżywała bardzo emocjonalnie. Zadawała
mnóstwo pytań. Porozmawialiśmy na ten temat, kiedy dzieci zainicjowały
rozmowę. To było dla mnie oczywiste, że tak powinniśmy zrobić. Inaczej
nie mógłbym dzieciom spojrzeć w oczy. Nie żałuję tego, co zrobiłem
i uważam to za normalne.
Dzień Ojca raczej nie jest obchodzony w naszym domu.
Uważam to za trochę sztuczny wymysł. W moim rodzinnym domu nie było
takiej tradycji. Za to pamiętamy o Dniu Babci. I jeszcze chciałbym
powiedzieć, że być może wkrótce będzie nas pięcioro.
Marek, lekarz, ojciec siedmiorga dzieci - Marcina, Basi,
Zosi, Małgosi, Jurka, Grzesia i Agnieszki:
Wydaje mi się, że łatwiej jest wychować kilkoro dzieci
niż jedynaka. Kiedy ma się siedmioro dzieci, to nie znaczy, że jest
siedem razy więcej problemów. Wtedy rozkładają się one na większą
liczbę osób, a niektóre rozwiązują się same. Chcieliśmy mieć z żoną
dużo dzieci.
Największym dla nas problemem jest utrzymanie rodziny.
Wymusza to ode mnie siedzenie od świtu do nocy w pracy, a więc mniej
czasu mogę poświęcić dzieciom. Domem zajmuje się żona.
Obecnie pięcioro dzieci jest już pełnoletnich, potrzebują
mniej naszego czasu, mają swoje sprawy i problemy. Kiedy były małe,
więcej czasu spędzaliśmy wspólnie. Organizowaliśmy wycieczki, wyjścia.
Przez 20 lat w wakacje ze starszymi jeździliśmy nad Wigry. Spędzaliśmy
tam trzy tygodnie w większym gronie znajomych. Były spływy kajakowe,
wycieczki, podchody, zbieranie grzybów i jagód. Teraz dzieci mają
swoje towarzystwo, swoje sprawy. Niewielki mam już wpływ na to, co
robią. Rola ojca zmieniła się z wychowawczej na partnerską.
Z większością problemów dzieci chodzą do mamy, ponieważ
ją mają na co dzień w domu. Jeśli żona nie czuje się kompetentna,
przysyła dzieci do mnie. Czasem są to sprawy zdrowotne. Kiedy chodzi
o ważne decyzje, spotykamy się razem i zastanawiamy nad rozwiązaniem:
co do studiów, pracy, życia. Nie znaczy, że podejmujemy decyzje za
dzieci. Dyskutujemy, a decyzja należy do nich.
Dzieci są w grupach oazowych. W naszym domu każdy ma
prawo do czasu wolnego dla siebie, nic nie dzieje się kosztem drugiej
osoby. Zdarza nam się z żoną wyjechać na dłużej niż jeden dzień.
Ostatnio byliśmy dziewięć dni w Medjugorie. Zatrudnianie babci nie
jest potrzebne, dzieci starsze opiekują się młodszymi. Wiedzą, że
gdyby pomoc była potrzebna, zawsze można zwrócić się do babci. Kiedy
wracamy z żoną - dom lśni czystością. Robią to oczywiście na pokaz,
chcą udowodnić, że dają sobie radę.
Obserwuję pewne etapy przeżywania ojcostwa. Im jestem
starszy, tym staję się w wychowaniu łagodniejszy. Dzieci traktowane
są mniej rygorystycznie, co nie znaczy, że są rozpieszczane. Staram
się nie przeszkadzać Bogu w wychowywaniu dzieci. Trzeba dać im możliwość,
choć pod kontrolą, to jednak samodzielnego dochodzenia do pewnych
rozwiązań.
Z wiekiem inaczej też wygląda zaangażowanie w sprawy
rodziny. Początkowo najbardziej absorbował sam moment porodu - jak
przebiegnie, czy będzie dziewczynka, czy chłopiec. Pamiętam, że kiedy
żona rodziła pierwsze dziecko, na tym samym oddziale miałem dyżur.
Biegałem wtedy od żony do pacjentek w ciężkim stanie. Potem, kiedy
rodziły się kolejne dzieci, myślałem, jak zorganizować prace w domu,
kiedy żona jest w szpitalu, kto ma się opiekować młodszym rodzeństwem.
Dzień Ojca obchodzony jest zależnie od czasu mojego powrotu
do domu - czasem jestem pod nocnym dyżurze. Dzieci czekają z tortem,
ciastem, laurkami albo moim ulubionym zimnym piwem. Kiedyś kupiły
żonie i mnie bilety do kina.
Jestem szczęśliwym ojcem, w ogóle jestem szczęśliwym
człowiekiem. Mogę mieć nadzieję, że dzieciom daliśmy wszystko, co
mogliśmy dać, aby były dobrze wychowane. Aby sprawdzić efekty, muszę
jeszcze poczekać, bo podobno widać je dopiero po wnukach.
Pomóż w rozwoju naszego portalu