To przydusi polskie rolnictwo!
Reklama
Zaskakujący głos w Gazecie Wyborczej, dotąd próbującej wybraniać
propozycje Komisji Europejskiej w
sprawie skrajnie zaniżonych dopłat dla polskich rolników
i ostrzegającej przed "histerią" w tej sprawie. W numerze z 7 lutego
ukazał się bardzo interesujący wywiad Krystyny Naszkowskiej z Marianem
Brzóską pt. Żądać mniej, dostać więcej. Brzóska był w latach 1987-90
wicedyrektorem biura europejskiego FAO (Światowej Organizacji Żywności)
i sekretarzem Europejskiej Komisji Rolnej, a w latach 1993-97 dyrektorem
departamentu integracji europejskiej w Ministerstwie Rolnictwa. Należy
więc do najbardziej kompetentnych osób w sprawach rolnych. Tym bardziej
godne uwagi są jego krytyczne stwierdzenia na temat nowych propozycji
UE wobec Polski. Brzóska stwierdził m.in.: "(...) jeśli uwzględnimy
to, że po wejściu Polski do UE nasi rolnicy nie będą już mogli zaciągać
kredytów preferencyjnych, zdrożeją niektóre środki produkcji, jak
maszyny i nawozy, to można spokojnie powiedzieć, że dopłaty wyrównają
się z wyższymi nakładami w gospodarstwie, a polski rolnik wyjdzie
na zero. Niestety, Unia o tej nierówności nie mówi swoim rolnikom
i politykom. Mówi tylko, że polski rolnik chce równych dopłat".
Brzóska przypomniał również bardzo znaczące różnice
między
sytuacją Hiszpanii w czasie, gdy wchodziła do UE, a obecną
sytuacją
Polski, wynikającą głównie z ogromnego otwarcia polskiego
rynku.
Jak akcentował Brzóska: "Były granice celne. Hiszpania nie
otworzyła,
jak Polska, całkowicie swojego rynku przemysłowego,
w usługach, bankowości.
Przez wiele lat limitowała import, kontrolowała
wszystko, co wchodzi
do kraju, a pamiętajmy, że wtedy w Unii nie
było dopłat, tylko dużo
wyższe ceny żywności. Skorzystali więc
szybko na wzroście cen i mieli
równe szanse w konkurencji na rynku"
.
Zdaniem Brzóski, propozycja Unii "jest nie do przyjęcia
nie dlatego, że oferuje zbyt mało polskim rolnikom. Jest nie do przyjęcia,
bo narusza zasady wspólnego rynku. Chodzi chyba o to, by przydusić
potencjał polskiego rolnictwa (...). Unia musi ograniczyć produkcję
żywności o blisko 15%. Światowa Organizacja Handlu domaga się od
UE zniesienia subsydiów eksportowych i ograniczenia ogólnych dotacji
do rolnictwa. A to oznacza konieczność zmniejszenia nadwyżek produkcyjnych
w rolnictwie. A więc Unia chce ten problem w jak największym stopniu
przerzucić na nowych członków, dusząc naszą produkcję rolną poprzez
niższe kwoty produkcyjne i niskie dopłaty. Myśmy już Unii dali prezent,
degradując rolnictwo przez ostatnich 12 lat - 2 mln ha wypadło z
uprawy, mamy o 3 mln krów mniej, 3 razy mniej bydła opasowego, 12
razy mniej owiec (...). W tej chwili kraje Unii transferują z Polski
około 4 mld euro zysków rocznie od kilku lat. Coroczna pomoc Unii
to kilkaset milionów euro. (...) Sami zapłacimy za wejście do Unii (
...) bo w Unii jest podobnie, jak kiedyś mówiono o RWPG. Tam mówiono
o przyjaźni, braterstwie, a była brutalna walka interesów politycznych.
Tu też mówi się o jedności Europy, a toczy się walka między firmami
o podział rynku.
Coraz mniej jest solidarności finansowej, a coraz więcej
traktowania Europy Środkowo-Wschodniej jako obszaru ekspansji gospodarczej.
Nie powinno się tak budować jedności europejskiej - przyszłej wielkiej
Unii Europejskiej".
Krzywdzące propozycje UE
Reklama
Niemiecki korespondent w Polsce Klaus Bachmann ocenił propozycje
UE w sprawie dopłat dla rolników na łamach Tygodnika Powszechnego
z 10 lutego w tekście pt. Próżne tupanie kandydatów. Bachmann pisze
m.in.: "(...) w Warszawie już zawrzało (...). Krytyka jest jak najbardziej
uzasadniona. Przedstawione projekty nie są na miarę wyzwania, jakim
jest zjednoczenie kontynentu. Nie rozwiązują żadnego problemu (...)
dopłaty na jednego rolnika będą śmiesznie niskie (...). Dokumenty
Fischlera i Verheugena milczą też o tym, jak Komisja wyobraża sobie
funkcjonowanie kilku różnych rynków rolnych bez zachowania granicy
celnej (...) W Unii dopłaty spełniają istotne cele: stabilizują dochody
rolnicze i chronią rynek tam, gdzie nie można stosować wyższych ceł.
W Polsce natomiast - po wprowadzeniu propozycji Komisji (...) nie
będą chronić dochodów rolniczych przed konkurencją z Unii (...).
Komisja (...) zawiązała gigantyczny węzeł, który może wiązać ręce
Unii na całe lata. To, czego kandydaci nie uzyskają do 2006 r., będą
chcieli wymusić potem - jako członkowie Unii będą mieli skuteczniejsze
niż dziś narzędzia wpływu (...). Jeśli poważnie traktować zapewnienia
komisarzy i krajów członkowskich, że obecne ustalenia nie przesądzają
o tym, co może się zdarzyć po 2006 r., to tuż po rozszerzeniu zacznie
się gigantyczna próba sił między nowymi i starymi członkami UE -
walka o rekompensaty za krzywdy wyrządzone im podczas negocjacji
akcesyjnych (...) jest tylko jeden sposób, aby uniknąć blokady UE
po rozszerzeniu: trzeba wcześniej ustalić reguły, które obejmą wszystkich.
Oznacza to np. zmniejszenie dopłat w rolnictwie Piętnastki do tego
samego poziomu, co w krajach członkowskich i uniezależnienie ich
od poziomu produkcji. Wtedy rolnicy na Wschodzie i na Zachodzie będą
sobie równi. Ale przed tym pierwszym jak lew broni się Francja, a
przed tym drugim bronią się rolnicy w niemal całej Unii".
Zalecam uważną lekturę tekstu Bachmanna niektórym naszym
panegirycznym euroentuzjastom, choćby tym redaktorom z Życia, którzy
krytykowali Niedzielę za wyrażanie krytycyzmu wobec przejawów nierównego
traktowania ze strony UE. Otóż w przeciwieństwie do tych prounijnych
panegirystów niemiecki korespondent nie ukrywa, że propozycje Unii
są krzywdzące dla Polski. Tyle że później radzi nam, abyśmy zacisnęli
zęby i weszli do UE, mimo nierównych warunków, na jakich wejdziemy.
Jego zdaniem bowiem, po wejściu do Unii będziemy jako członkowie
mieli już lepsze warunki walki o polskie interesy gospodarcze. Tylko
czy będzie jeszcze o co
walczyć po kolejnych kilku latach duszenia polskiego rolnictwa?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Unijna hipokryzja
Polityka z 9 lutego przytacza fragment artykułu z The Economist, twierdzącego, że zdaniem Komisji Europejskiej, "pełne dopłaty dla polskich czy węgierskich rolników byłyby niesprawiedliwe, ponieważ wzbogaciłyby ich nadmiernie w porównaniu z poziomem życia w ich krajach" .
Kraje wyszehradzkie odrzucają propozycje UE
Jędrzej Bielecki zamieszcza w Rzeczpospolitej z 8 lutego korespondencję z Brukseli pt. Verheugen: więcej pieniędzy nie będzie. Kraje wyszehradzkie odrzucają warunki finansowe. Według Bieleckiego: "Negocjatorzy Polski, Czech, Węgier i Słowacji ostro skrytykowali proponowane przez Komisję Europejską finansowe warunki poszerzenia Unii. (...). Nasz negocjator Jan Truszczyński powiedział po spotkaniu, że kraje wyszehradzkie domagają się ´równego traktowania ich rolników na Jednolitym Rynku´. ( ...) Zdaniem Truszczyńskiego, żaden z kandydatów nie jest zadowolony z proponowanych przez Brukselę limitów produkcyjnych".
Verheugen grozi
Reklama
Według Trybuny z 7 lutego (tekst Postulaty i ostrzeżenia), komisarz ds. poszerzenia UE Guenther Verheugen "skrytykował propozycje wicepremiera Jarosława Kalinowskiego, który domaga się wprowadzenia cła na towary rolne importowane z krajów Unii, by w ten sposób chronić polskich rolników przed konkurencją z Zachodu. - ´Kalinowski może o nich zapomnieć - powiedział Verheugen. (...) Jeśli cła zostaną wprowadzone, nie będziemy mogli doprowadzić do końca negocjacji´ - ostrzegł. Zaznaczył, że jeśli Kalinowski przeforsuje swą propozycję, przyjęcie Polski do Unii będzie niemożliwe do 2013 r."
Bruksela - nóż w plecy
Stanisław Michalkiewicz pisze w tekście: Kim pan jest, doktorze Sorge? (Najwyższy Czas z 9 lutego): "...dotychczas zarówno pan Leszek Miller, jak i pan Jarosław Kalinowski zapewniali nas, zwłaszcza przed wyborami, że stosunki będą partnerskie i oparte na zasadzie równości. Tymczasem pan komisarz (...) Verheugen oświadczył, że rozbudzanie takich nadziei było wręcz ´działalnością kryminalną´ (...) Swoją drogą, chyba nasi eurofile nie spodziewali się takiego noża w plecy i to z Brukseli? (...) Żeby jakoś zatrzeć to niemiłe wrażenie, pan Jacek Saryusz-Wolski, b. minister od integracji, śpiewa już z innego klucza. Dobrze się stało - powiada, bo pełne dopłaty utrwaliłyby tylko w Polsce anachroniczną strukturę rolną. Krótko mówiąc, zdaniem pana Saryusza-Wolskiego, pieniądze nie tylko nie dają szczęścia, ale w dodatku psują charakter (...). Ciekawe, jak to jest w przypadku pana Saryusza-Wolskiego, skoro przemawia do nas niczym ambasador UE w Warszawie. Kim pan jest, doktorze Sorge?".
Rolnictwo
największym bogactwem Polski
W Tygodniku Solidarność z 8 lutego ukazał się ważny
tekst
Bernarda Margueritte´a pt. Rolnictwo jednorodzinne bogactwem
narodu.
Zdaniem Margueritte´a: "Zachęcanie do kopiowania polityki
rolnej
UE, która odniosła sromotną porażkę, jest tragikomiczne (
...) Słyszymy (
...), że polskie rolnictwo ma ´dopasować się´ do
struktur agrarnych
Unii, czyli należy zlikwidować małe gospodarstwa
rodzinne, ´nie nowoczesne´,
zamykać półtora miliona gospodarstw,
kreować dzięki ´prawom rynku´
wielkie latyfundia produkujące na
wielką skalę, ekstensywnie zboża
i inne produkty szerokiej konsumpcji (
...) Jak można dobrowolnie
dążyć do takiego samobójstwa? I to kiedy
akurat ta ´zacofana´ struktura
polskiej wsi stanowi - nieco paradoksalnie
- największe bogactwo
Polski. JoseM BoveM nie ukrywa, że rolnictwo
polskie, ´używające
mało nawozów sztucznych, szanujące glebę i
zwierzęta, wymagające
wiele rąk do pracy, jest bliskie tego, co
nazywamy ´rolnictwem wiejskim" (
agriculture paysanne). Czyli to,
co stanowi marzenia coraz większej
liczby środowisk na Zachodzie,
jeszcze w Polsce istnieje, jeszcze
nie zostało zniszczone! W rzeczy
samej polska wieś może się koncentrować
na produkcji zdrowych artykułów,
na rolnictwie ekologicznym, drogim
i dobrym, na które jest coraz
większe zapotrzebowanie na świecie.
Co za błogosławieństwo! Tym
bardziej, że ta struktura pozwala zachować
fundamenty cywilizacyjne
kraju! Wybór jest więc prosty: albo usłuchać
żądań liberałów i
wielkich korporacji, dla których liczy się tylko
zysk za wszelką
cenę (dosłownie), a nie człowiek, wyrzucić do miast
półtora miliona
ludzi w momencie,
kiedy bezrobocie zbliża się do 20 proc., albo uratować
póki czas to, co dziwnym trafem zostało w Polsce zachowane i stanowi
najcudowniejsze bogactwo tego kraju".
Spór o mieszkanie Millera
Leszek Miller najwyraźniej "nie ma szczęścia" do pożyczek. Najpierw przed laty długo krytykowano go (wraz z M. F. Rakowskim) za "moskiewską pożyczkę" od KPZR, a teraz Życie wyciągnęło sprawę kredytu, jaki zaciągnął Miller w banku kontrolowanym przez Aleksandra Gudzowatego (por. Joanna Bichniewicz, Piotr Śmiłowicz: Miller ma dług u Gudzowatego, Życie z 6 lutego). Zaciągnięcie kredytu mieszkaniowego u Gudzowatego krytykowane jest ze względu na odpowiednie wpływy wywierane przez Gudzowatego na sprawy gazociągu z Rosji. Podkreśla się obawy, że kredyt u Gudzowatego może służyć niepotrzebnym uzależnieniom, odpowiednim "decyzjom rządu w kwestii dostaw gazu". W Trybunie z 7 lutego ukazała się natychmiast polemika z Życiem pt. Gazetowe " prawdy". Trybuna nie zaprzecza temu, że Miller ma kredyt w banku Gudzowatego, próbuje prostować jednak informacje co do okoliczności i czasu zaciągnięcia kredytu. Najnowsze Życie (z 8 lutego w tekście Joanny Bichniewicz i Piotra Sellina pt. Premierze, ujawnij, zażądało więc ujawnienia pełnej treści poprzedniej deklaracji majątkowej Millera. Autorzy krytykują również kolejny przykład nowej cenzury w mediach. Powołują się na członka Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jarosława Sellina, który zażądał wyjaśnienia od prezesa TVP w sprawie niedopuszczenia do emisji materiału na temat kredytu Leszka Millera. Z kolei Piotr Pacewicz w tekście: Namawiam premiera, by zmienił bank (Gazeta Wyborcza z 8 lutego) postuluje, by L. Miller zmienił bank "dla zasady". Zdaniem Pacewicza: "Decyzja premiera oczyściłaby atmosferę".