Reklama

Bryki z kazań niedzielnych

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Przez całe trzy lata studiów Marek musiał sobie radzić finansowo. To był ciągły problem. Z miesiąca na miesiąc drżał, że będzie musiał zostawić studia, bo galopujące ceny za akademik, mnóstwo dodatkowych opłat sprawiały, że zaciągał nowe długi i ledwo z nich wychodził. Gdzie mógł tam łapał jakąś robotę. W odróżnieniu od kolegów, dla których studia były czasem wolności i względnej beztroski, dla Marka były okresem dzielenia czasu na naukę i na zarobienie na studia. W wakacje, po trzecim roku, jak z nieba spadła mu oferta pracy w Anglii. Miał tam załatwioną jakąś kwaterę, no i dość intratną robotę na czarno. Spędził więc w peryferyjnej dzielnicy Londynu dwa pełne miesiące. Dzień w dzień pracował w tamtejszym barze. Był praktycznie chłopakiem do wszystkiego. Sprzątał, mył naczynia, kosił trawę, a jak trzeba było to zamieniał się w kelnera. Ważne, że zarobił tyle, żeby spokojnie myśleć o studiach na czwartym roku. Mimo ogromnego zmęczenia zaczął już sobie wyobrażać, jaki to będzie rok. "Wreszcie się pouczę, zaliczę kilka imprez w akademiku, bez kompleksów, że nie będzie mnie stać na przyniesienie załączników" - myślał sobie przed snem. Składał więc grosik do grosika. Nawet po Londynie w wolnej od pracy chwili poruszał się na piechotę, żeby zaoszczędzić na biletach. Nigdy nic sobie nie kupował. Żywił się w barze i praktycznie nie miał innych potrzeb. Na koniec pobytu nie tylko dostał od właściciela baru solidną zapłatę, ale jeszcze zaproszenie do pracy w przyszłym roku. Z zadowoleniem więc stanął na dworcu w oczekiwaniu na autokar do Polski. Miał jeszcze do odjazdu półtorej godziny. Usiadł na plecaku i spoglądał na ulice Londynu. "Przepraszam, czy pan jest Polakiem?" - usłyszał nagle głos przystojnej kobiety w średnim wieku. "Tak, a o co chodzi?" - zapytał. Kobieta najwidoczniej poczerwieniała i widać było, że jest bliska płaczu. "Widzi Pan, jestem tu w Londynie razem z moim synem. On studiuje w Polsce. Skończył jakoś trzeci rok. Niestety, ma bardzo ciężki rodzaj białaczki i musieliśmy przywieźć go na przeszczep szpiku do kliniki w Londynie. Dużo nas to kosztowało, ale cała uczelnia się na to składała. Inni dopłacili i jakoś udało nam się tu znaleźć. Ale teraz to wszystko pójdzie na marne. Przeszczep niby się udał, ale trzeba jeszcze mojemu synowi zrobić dodatkowy zabieg, który zapewni organizmowi większą odporność, bo inaczej za kilka miesięcy wróci ta sama choroba. To niestety znowu kosztuje. Jestem kompletnie bezradna" - kobieta spojrzała na Marka z oczami pełnymi łez. Kwota, o której mówiła wcale nie była jakaś astronomiczna. Marka najbardziej uderzyło to, że potrzeba było niemal tyle samo pieniędzy ile on zarobił w Anglii. "Niech Pani spróbuje w ambasadzie, albo u jakiś bogatych Polaków z Londynu. Ja jestem studentem i te trochę pieniędzy, które zarobiłem to mój rok życia na studiach" - tłumaczył się. Kobieta zrozumiała. Zaczęła zaczepiać innych Polaków wracających do Polski. Skutek ciągle był ten sam. Marek widząc to wszystko poczuł jakiś dziwny ogień w sercu. Przecież miał akurat tyle pieniędzy, ile trzeba. Zaraz jednak pojawiły się myśli o tym, że to przecież ciężko zarobiona kasa i do tego przecież tylu jest bogatszych od niego. Zburzyło mu to cały komfort wracania do Polski. Nagle, jakby zupełnie bez świadomości sięgnął do plecaka i wydobył szczelnie zaklejoną kopertę. "Proszę Pani, niech Pani to weźmie dla syna. To wszystko, co zarobiłem przez te dwa miesiące. Ja sobie jakoś poradzę. W końcu nie idę na pierwszy rok i dotąd sobie radziłem" - zrobił to w jednym momencie. Kobieta trochę się zawahała, ale w końcu wzięła. Oczywiście nie obyło się bez płaczu i całowania Marka po rękach. Poprosiła go jeszcze o adres, żeby mogła potem podziękować. I tak skończyło się Markowe zarabianie na Zachodzie. Po powrocie musiał tylko wymyślić jakąś historyjkę o tym, że nie znalazł jakiejś dobrze płatnej pracy, no i że wszystko, co zarobił stracił na zwiedzanie.

Znów zupełnie bez pieniędzy zaczął kolejny rok studiów. Miał już nagrane kilka promocji w supermarketach i nocne mycie wagonów. W pierwszym tygodniu października zjawili się w jego pokoiku niespodziewani goście. Natychmiast rozpoznał kobietę z Londynu i domyślił się, że chłopak, który był razem z nią to jej syn. "Znalazłam pana. Bardzo się z tego cieszę. Przyjechaliśmy z synem, aby podziękować. Pan wtedy nie tylko mojemu synowi ocalił życie, ale i mnie, bo dzięki Panu znowu uwierzyłam w ludzi. Mój syn w ostatniej fazie leczenia wygrał z angielskiej fundacji sporo pieniędzy nie tylko na sfinansowanie leczenia, ale i na rehabilitację i studia. Dlatego tu jesteśmy i chcieliśmy oddać pańskie pieniądze" - opowiedziała znajoma kobieta. Potem jeszcze trochę pogadali i zostawili kopertę. Marek czuł się jak aktor z filmu. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Jeszcze większego szoku doznał po tym jak zobaczył, że w kopercie nie tylko znalazł swoje pieniądze, ale kwotę może nawet cztery razy wyższą niż ofiarował. Tym razem on poczuł, że zaszkliły mu się oczy od łez.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

Nauczyciel życia duchowego

Święty Paweł VI uważał go za wzór do naśladowania dla wszystkich współczesnych księży cierpiących na kryzys tożsamości.

Święty Jan z Ávili urodził się w rodzinie szlacheckiej o korzeniach żydowskich. Już jako 14-latek studiował prawo na uniwersytecie w Salamance, a potem filozofię i teologię w seminarium w Alcalá. Od samego początku jednak chciał służyć biednym. Po śmierci swoich rodziców rozdał majątek ubogim, a na przyjęcie po święceniach kapłańskich zaprosił dwunastu żebraków i osobiście im usługiwał. Jego wielkim pragnieniem były misje w Ameryce, jednak na polecenie arcybiskupa Sewilli został misjonarzem ludowym. Głosząc misje w Andaluzji, katechizował dzieci, uczył dorosłych modlitwy, był gorliwym spowiednikiem. W 1531 r. trafił do więzienia inkwizycji, gdyż oskarżono go o herezję iluminizmu (przeświadczenie, że prawdę można poznać wyłącznie intuicyjnie, dzięki oświeceniu umysłu przez Boga). Po licznych interwencjach oczyszczono go jednak z zarzutów i został uwolniony. Założył m.in. uniwersytet w Baeza, na południu Hiszpanii. Powołał także do istnienia stowarzyszenie życia wewnętrznego. Prowadził korespondencję duchową m.in. z Ludwikiem z Granady, Ignacym Loyolą i Teresą z Ávili.

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo Raymonda Nadera: naznaczony przez św. Szarbela

2024-05-10 13:22

[ TEMATY ]

Raymond Nader

Karol Porwich/Niedziela

Raymond Nader pokazuje ślad, który zostawił mu na ręce św. Szarbel

Raymond Nader pokazuje ślad, który zostawił mu na ręce św. Szarbel

W Duszpasterstwie Akademickim Emaus w Częstochowie miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Raymond Nader, który przeżył niezwykłe doświadczenie mistyczne w pustelni, w której ostatnie lata spędził św. Szarbel, podzielił się swoim świadectwem.

Raymond Nader jest chrześcijaninem maronitą, ojcem trójki dzieci, który doświadczył widzeń św. Szarbela. Na początku spotkania Raymond Nader podzielił się historią swojego życia. – Przed rozpoczęciem studiów byłem żołnierzem, walczyłem na wojnie. Zdecydowałem o rozpoczęciu studiów, by tam zrozumieć istotę istnienia świata. Uzyskałem dyplom z inżynierii elektromechanicznej. Po studiach wyjechałem z Libanu do Wielkiej Brytanii, by tam specjalizować się w fizyce jądrowej – tak zaczął swoją opowieść Libańczyk.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję