Stanisław Rodziński jest malarzem wyróżniającym się wyjątkowo wysokim poziomem samowiedzy artystycznej. Nie znaczy to bynajmniej, że w jego postawie wobec świata i sztuki widoczny jest rys jakiegoś
intelektualizmu czy racjonalizmu. Przeciwnie, często podkreśla, że u początku jego aktów twórczych zawsze obecne jest wzruszenie jako istotny moment sprawczy długiego, spontanicznego procesu, obfitującego
w nieoczekiwane zwroty, nieuświadomione do końca wybory. Procesu przerywanego tylko na chwilę (do następnego szkicu, do kolejnego "notatkowego" studium w szkicowniku, do nowego obrazu, oleju
czy gwaszu), a prowadzącego niezmiennie na próg Tajemnicy, do nieuchwytnych granic pomiędzy widzialnym a niewidzialnym i niewyrażalnym; zawsze ku prawdzie. Tej pisanej na przemian z małej
i wielkiej litery. Prawdzie kształtu, konturu czy światła pośród mroku. Prawdzie wyrazu: bólu, niemego krzyku, urzeczenia pięknem, odrazy wobec zła, współczucia wobec cierpiącego człowieka... I prawdzie
sensu, nadrzędnego Sensu.
Artystyczna samowiedza Rodzińskiego znajduje mądry, dojrzały wyraz w jego pisaniu o sztuce - w recenzjach, esejach, a nawet tekstach ulotnych. Nie komentuje on w nich wprost
własnej twórczości, nie interpretuje swoich obrazów. Ale czytając jego wnikliwe uwagi czy to o twórczości innych, nie tylko zresztą malarzy, czy też o zasadniczych problemach sztuki, więcej
- kultury współczesnej i dawnej, towarzysząc jego rozmyślaniom zawartym w książkach Sztuka na co dzień i od święta oraz Obrazy czasu, czytelnik znajdzie wiele pomocnych narzędzi intelektualnych
do głębszego zrozumienia wielkiego dorobku wyjątkowo pracowitego, skromnego malarza, który od lat 60. ubiegłego wieku wytrwale działa na rzecz przywracania godności i właściwej rangi sztuce w czasach
marnych, "w czasach zamętu i zachwiania hierarchii wartości".
"Przywrócenie hierarchii - przywróci zdrowy rozsądek. W końcu przywróci wielkość sztuce". Taką nadzieję wyraził Rodziński z górą dwadzieścia lat temu, a fakt, że i dzisiaj nie
wydaje się ona bliższa spełnienia niż wtedy, nie jest na pewno dlań zniechęcający, bo będąc człowiekiem mocnej i głębokiej wiary, pracuje w perspektywie nie paru lat czy dwu dziesięcioleci,
lecz wieków. Sytuuje dzieła sztuki w interwałach czasowych pozwalających na rzeczywisty sprawdzian wartości. Nic więc dziwnego, że - jak się kiedyś zwierzył - nierzadko w dziełach z bardzo
odległej przeszłości znajduje więcej aktualnych odniesień do dzisiejszego świata niż w hałaśliwych manifestacjach obecnej doby. To znamienny paradoks, bo przecież Rodziński jest malarzem i bardzo
nowoczesnym, i bardzo współczesnym. Ale te właśnie uderzające cechy jego twórczości łączą się z wyjątkowo mocnym i głębokim osadzeniem w tradycji, z której czerpie w sposób
tak twórczy, że potrzeba sporo poznawczego wysiłku, by odkryć złożoną sieć zależności wiążących go z mistrzami dawnych epok - ot, choćby z Grünewaldem. W jego nowoczesności nie ma też cienia
naiwnych złudzeń i uproszczeń, co sprawia, że ten malarz, tak dobitnie dopominający się o prawo obywatela dla współczesnej, wyrastającej z doświadczeń naszych czasów i odpowiadającej
wrażliwości ludzi XX i XXI wieku sztuki religijnej, może sprawiać, zwłaszcza tym, co mówi czy pisze, wrażenie staroświeckiego tradycjonalisty. Ale znów jego pojęcie sztuki sakralnej jakże odległe
jest od banalnego stereotypu tematycznych tylko odniesień tego, co sam dowcipnie określa jako "laicką sztukę religijną", a więc pustą wewnętrznie, pozbawioną autentyzmu i prawdy głęboko religijnego
przeżycia artystycznego. I sam będąc malarzem metafizycznego światła, więcej czasem znajduje metafizycznych odniesień w pejzażach czy martwych naturach niż w obrazach tematycznie tylko
religijnych.
Wszystkie te paradoksy stają się bardziej zrozumiałe, jeśli się pamięta, że busolą orientującą Rodzińskiego w jego artystycznych poszukiwaniach jest wewnętrzna potrzeba prawdy. To ona nie pozwala
na uproszczenia czy powierzchowność. Wytrwałe, uparte, żarliwe dążenie do utrwalenia jej w artystycznym kształcie jest motorem jego poszukiwań: i formalnych, i tych składających się na
czytelne, zawsze szlachetne, proste przesłanie jego prac. Prymat prawdy, jej imperatyw zmusza artystę do ciągłego podejmowania tych samych motywów, drążenia bez końca wielokrotnie podejmowanych już tematów.
To nie przypadek, że zrealizowany kilka lat temu telewizyjny film dokumentalny o malarstwie Stanisława Rodzińskiego miał w tytule obok jego nazwiska zawołanie czy wyznanie: Prawdzie naprzeciw.
Oto jak sam o tym pisze: "(...) trzeba mówić o kulturze jako obszarze poszukiwań prawdy i docierania do niej, a o dziełach sztuki jako o prywatnych ścieżkach wiodących do
prawdziwego rozeznania i odkrywania świata, ludzi, Boga. Warunkiem jest jednak zawsze wierność prawdzie, nawet za cenę milczenia, co ukazali heroicznie ludzie kultury totalitaryzmu nazistowskiego
czy komunistycznego".
W czasach odzyskanej wolności słowa te ani trochę nie straciły na znaczeniu. Rodziński ma odwagę przypominać proste podstawowe prawdy, stanowiące fundament kultury, a w niej również sztuki. Ten
wesoły i dowcipny człowiek jako artysta jest ogromnie, często śmiertelnie serio. Ale powaga jego sztuki byłaby czymś trudnym do zniesienia, gdyby jej nie ożywiał wewnętrzny autentyzm tych żarliwie
malowanych płócien, gdyby nie rozjarzał ich żywy blask nadziemskiego światła, gdyby ich kontemplacja nie rozbudzała prawdziwych wzruszeń, nie zapraszała do poważnej rozmowy o tym, co najważniejsze
i w sztuce, i w życiu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu