Chwalono go, gdy się grzecznie uśmiechał... Wywalono go na zbitą głowę, gdy nagle wybuchnął śmiechem. A gdy nadal ryczał ze śmiechu, zatykano sobie uszy w coraz większym strachu i ślepej wściekłości... Nikt nie wpadł na to, że to po prostu błazen i taka jest jego robota. No tak, ale kto teraz zatrudnia błaznów?
Do bajek i legend odeszli ci władcy, których stać było na błaznów. Ale nie cyrkowych klaunów, jarmarcznych wesołków, lecz błaznów-mędrców, błaznów-proroków, błaznów-straceńców. Trzeba jednak
być naprawdę wielkim władcą, by pozwolić sobie na kąśliwy śmiech z siebie przed całym dworem lub innym władcą. Ale tylko taki miał szansę nie popaść w samouwielbienie. Tylko taki
mógł nie dać się oszukać chórowi wrednych klakierów. Tylko taki miał odwagę posiadać sumienie, którego błazen nieraz był publicznym głosem. I tylko taki władca wiedział, co we dworze
piszczy (bez donosicieli), bo błazen uciesznie, ale celnie to i owo ujawnił. Dlatego taki błazen kończył często przedwcześnie albo z ręki zniecierpliwionego władcy, albo wściekłych
dworaków. Ten i ów władca bowiem wytrzyma jeszcze jakoś, gdy dzieciak w tłumie krzyknie: „Król jest nagi”, ale rzadko który wytrzyma, gdy zwijający się ze śmiechu
błazen wykrzyczy: „Aleś się, panie, dał zrobić w bambuko tym wydrwigroszom!”.
Dlatego, nauczeni tragicznym losem niektórych błaznów, dworacy uśmiechają się grzecznie przy władcy, chichoczą jadowicie po kątach, ale na wybuch szczerego śmiechu wszem i wobec żaden sobie
nie pozwoli, bo po co komu taki luksus? Cały więc tłum nam współczesnych satyryków, kabareciarzy, komediantów, kuglarzy starannie sprawdza, z kogo można sobie publicznie poszydzić i pochichotać.
Oczywiście, starannie kontrolując poziom głośności chichotu, bo nigdy nic nie wiadomo, komu trzeba się będzie nisko pokłonić i na kogo jednocześnie wypiąć za chwilę. Dlatego są oni
szczególnie okrutni i bezwzględni dla wszelkich dyżurnych chłopców do bicia czy publicznych kozłów ofiarnych, jakby na nich chcieli sobie odbić swoją tchórzliwą służalczość. Oczywiście, stroją
się przy tym w kostiumy niepokornych i zbuntowanych artystów, dokładnie sprawdzając, komu bezpiecznie trzeba dokopać, a kogo, broń-panie-władco-premierze, nie tknąć nawet
paluszkiem. I dlatego mimo tylu satyryków, kabaretów i komedii, smutno i duszno na tym wielkim dworze „wolnych i niezależnych” mediów prywatnych
i państwowych.
A ja marzę, aby ujrzeć takiego władcę (premiera, ministra, prezydenta), który zafunduje sobie mądrego i odważnego błazna, przełknie ze śmiechem jego celną kpinę, zamieni się z nim na chwilę miejscem i zrobi z błazna taki ubaw, że ludzie płakać będą ze śmiechu. Jakby to przewietrzyło te tchórzliwe i wredne smrodki na wszystkich mniejszych i większych dworach!
Pomóż w rozwoju naszego portalu