Ludzie mówią, że tylko głupiec ufa innym... Że ludzie ranią siebie nawzajem, rozmyślnie lub nie, notorycznie. Różnica żadna, bo ból pozostaje niezmienny - dokuczliwy, gorzki i oblepiający serce
skorupą trudną do rozbicia.
Są jednak tacy ryzykanci, świadomi niebezpieczeństwa lub nie, którzy noszą w sobie tzw. defekt emocjonalny. Znam kilku. Beata, o poranionej duszy, nazywa to „zawieszaniem się”. Mądry Andrzej
mówi o „odklejaniu się”. Ja mówię o defekcie emocjonalnym...
Każdy tego doświadczył. A jeśli nie - to doświadczy. Takie doznania wkalkulowane są w cenę życia, choć do końca nie wiadomo, czego uczą i czemu służą. Jednak czemuś muszą służyć, skoro są...
Tak sądzę. Najogólniej mówiąc - sytuacja dotyczy tzw. trudnych sytuacji międzyludzkich, gdy nasze pojmowanie roli bliźniego zupełnie nie przystaje do jego rozumienia tej roli. Gdy wydaje nam się
jedno, a w rzeczywistości jest drugie... Gdy Twoje emocje, uczucia okazują się zwidami, rojeniami, bo nic nie jest tym, czym się wydaje... Jaśniej? Przyjaciele odmawiający wsparcia w chwilach grozy; ukochani
(-ne), którzy bagatelizują dramatyczne apele o uczucie; niewdzięcznicy, którzy wykorzystali Cię, by wspiąć się o zawodowy szczebelek wyżej, a potem pokazali plecy; hałaśliwie zabiegający o Twoją uwagę,
opinię, komentarz, usłużnie przymilni, a chwilę potem już wzruszenie ramion, brak zainteresowania, z lekkim odcieniem pogardy...
Biedak doświadczający takiego potraktowania czuje się jak schwytany w światła reflektorów zając. Ogłupiały, odrobinę zażenowany swoją łatwowiernością, już słyszy dochodzące z ciemności śmichy-chichy:
żeby się tak dać nabrać, droga pani, żeby się tak wygłupić...
Beaty „zawieszanie się” ma dwojakie znaczenie. Jej „zawieszanie się” na ludziach polega na nieumiejętności życia bez ludzi. Dla niej być „obok” - to tyle,
co przestać istnieć. Beata musi stale komuś pomagać, ratować z opresji, godzić małżonków, wycierać rozbite nosy dzieciakom z sąsiedztwa, swatać stare panny ze starymi kawalerami, gotować najlepszy w okolicy
kapuśniak i zapraszać na degustację pół bloku. Tylko w oczach bliźniego widzi sens i cel swojego życia. Ale czasem „zawieszają się” też ludzie zupełnie jak komputery. Beata pamięta, jak bolało,
gdy to ona wyciągała rękę, szukając pomocy, a ta ręka trafiała w próżnię...
A Andrzej? Wieczny poszukiwacz ładu w tym świecie. Człowiek z poczuciem misji, do którego ludzie lgną jak ufne szczeniaki, a potem - jak sam mówi - „odklejają się”, gdy tylko
staną na nogi. Gdy tylko zrosną im się skrzydła, gdy zejdą sińce po guzach na czole, gdy pokaże im niedostrzegalną dotąd urodę świata... Zachwieją się na tych swoich nieporadnych kaczych nóżkach i już
znikają, rozpływają się w szarości codzienności, w jakimś boleśnie tuzinkowym wtorku czy czwartku...
Nic to, zbłąkany nosicielu defektu emocjonalnego... Dostawało się po nosie? Nie raz, nie dwa. Boleśnie, to fakt, ale niepamięć w takich sytuacjach jest wysoce skuteczna. Bo jak wyglądałby ten najlepszy
ze światów, gdyby ludzie przestali się lubić, przestali ryzykować to drobne i niezauważalne uczucie, lokowane gdzieś między znajomością a przyjaźnią? Jak dawalibyśmy sobie radę bez wzajemnej życzliwości,
zaufania (co z tego, że czasem bezpodstawnego), tej odrobiny ciepła, która potrafi rozświetlić każdy mrok? Czym bylibyśmy bez pięknych gestów, za które nic a nic; niezauważonych starań; niedocenionych
rad, wsparcia otrzymywanego nie wiadomo skąd...
Defekt emocjonalny? Może i defekt, ale błogosławiony...
Pomóż w rozwoju naszego portalu