Majstersztykiem przy promocji najnowszego tomu o Harrym Potterze była obiegająca przez kilka dni światowe media informacja, że książka „wyciekła” jeszcze przed rozpoczęciem jej oficjalnej sprzedaży. W jednej z księgarń w USA „przypadkowo” nabył ją dziewięciolatek. Dziecko było chyba wyjątkowo zdolne i miało - jak się zdaje - nieco oryginalne upodobania, ale w przypadku całej serii trudno mówić o normalności - chyba że w rozważaniach o fortunie pisarki, która nabija, jak najbardziej realną, liczoną w milionach kasę. Wracając do dzieciaka... Był ponoć zachwycony. Niedługo. Na swoje nieszczęście chłopiec ma surowych ponad wszelką znaną miarę rodziców, którzy nad rozanieloną twarz syna przedkładają zadowolone oblicze wydawcy. No więc dziecko zapłakało, a rozpromienił się właściciel księgarni, gdy rodzice książkę oddali. Dlaczego wyświadczyli tę przysługę wydawcy? Jedyne wytłumaczenie można znaleźć w czarach Harry’ego Pottera.
Niestety, na ten rodzaj magii odporni są - jak wynika z analogicznego przypadku - obywatele Kanady, którzy też książkę nabyli przez pomyłkę księgarza, ale jej już nie zwrócili. Wtedy wkroczył sąd i w ekspresowym tempie (przykładając polską miarę, to wprost nieprawdopodobne) nakazał, że przeczytać sobie co prawda mogą, ale zamknięci na cztery spusty i żeby absolutnie później coś im się na temat książki nie wymsknęło. Bo jak nie, to pójdą siedzieć albo zapłacą odszkodowanie za swoją miłość do lektury. Aż strach pomyśleć, jaka kara spotkała niefortunnego sprzedawcę. Chyba tylko ze względu na surowość agencje jej nie podają.
Czarno na białym okazuje się, że fascynacja serią o Harrym Potterze może być niebezpieczna, no bo skoro do akcji wkracza aparat sprawiedliwości, to można się bać. Zresztą nie tylko tego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu