Jeżdżę od czasu do czasu samochodem po naszej pięknej Polsce i co rusz dostrzegam jakieś zmiany. Coraz częściej widzę, że tam, gdzie niedawno było skrzyżowanie, całkiem dobrze spełniające swoją rolę, tam, gdzie nie było korków ani zatorów, jak grzyby po deszczu wyrastają takie małe, okrągłe tworki, skutecznie zatykające ruch samochodowy. Niektóre tworki noszą dumną nazwę „rondo”, choć z drogowego, fachowego punktu widzenia poza krągłością kształtów z rondem nie mają nic wspólnego. Każde miasto, miasteczko i nawet wieś mają niepohamowany apetyt na takie mikrorondka. Każdy drogowiec wie, że rondo (średnica kilkuset metrów) może znacznie ułatwić ruch drogowy, skutecznie zamieniając punkty kolizji na tzw. przeplatanie ruchu. Mikrorondko o promieniu kilku metrów ma się do tego prawdziwego ronda jak brukselka do kapusty - gołąbków nie zrobisz, na kiszenie nie poszatkujesz, smak też jakby inny. Ze zgrozą patrzę, jak przebudowuje się skrzyżowanie obok mnie, bo jeśli tam też będzie okrągły tworek, do miasta szybciej dojadę objazdem przez okoliczne wsie.
Epidemię przywiało z Unii Europejskiej. Może założenie było słuszne (generalnie ruch okrężny na dużych skrzyżowaniach jest bezpieczniejszy), ale nadinterpretacja w wykonaniu potulnych lokalnych decydentów spowodowała, że zamiast prawidłowego trawienia wyszło zatwardzenie. Sytuacja podobna jak z VAT-em na budownictwo: Unia nie wymagała od nas podwyżek, ale uczynni politycy lewicy (czerwonej i różowej) na wyprzódki, za nie swoje pieniądze, wyszli przed orkiestrę. Dzięki temu mamy mieszkania o 15 % droższe, a zabieranie VAT-u po to, by go potem oddać (albo nie), ma sens tylko wtedy, gdy w celu kontroli prawidłowości tych karkołomnych transakcji przybędzie kilkaset miejsc pracy w urzędach skarbowych. Podatnik dzięki temu kupi taniej mieszkanie, a różnicę dopłaci w jakimś nowym podatku czy akcyzie.
Bardziej niż same mikrorondka przeraża mnie wizja nowych jedynie słusznych idei, gdy o to, co dla nas dobre, będzie trzeba pytać w Brukseli (albo gdzieś tam). Jeszcze niedawno udowadniano tezę, że centralne zarządzanie i wymyślanie jedynych słusznych rozwiązań jest błędem i należy wszystko decentralizować, a tu niemal z każdej nowej wiadomości wynika, że gigantyczna centralizacja, jaka ma objąć wszystkie miłujące pokój kraje Europy, nie śniła się nawet największym szwarccharakterom najnowszej historii.
Żeby nie wyszło na to, że czepiam się jedynego mankamentu w drogownictwie, zapytam: Komu u licha przeszkadzały światła na wyjazdach ze skrzyżowań? Kiedyś, stojąc na dużym skrzyżowaniu, po światłach wiedziałem, czy muszę ostrożnie wyjeżdżać, bo inni mają pierwszeństwo, czy też dla mojego kierunku świeci się zielone światło. Teraz - czeski film.
Boję się, by nasza polska droga ku przyszłości nie została „ulepszona” rondkami, które teoretycznie (teoria naciągana) mają pomóc, czasami noszą dumne nazwy (środki pomocowe, dotacje unijne etc.), a praktycznie unieruchamiają. Ot, choćby rolnictwo czy rybołówstwo. Gdyby jeszcze rondomaniacy stawiali te przeszkody terenowe bezpłatnie, przynajmniej pozostałoby nam przeświadczenie, że sami sobie przeszkód nie fundujemy, ale - niestety - przeróbki kosztują.
W życiu sami sobie takich rondomaniaków instalujemy. Sami ich wybieramy, ustawiamy na odpowiednich stanowiskach, zapewniamy im fundusze na psujecką robotę, a oni sami sobie te fundusze pomnażają, zwiększając nasze obciążenia. Ale to jeszcze nie jest najgłupsze z naszej strony, bo mimo że jesteśmy ich psujstwem mocno zniesmaczeni, to po pewnym czasie, gdy znowu trzeba wybrać nową ekipę fachowców, powala nas amnezja i do naprawy fuszerki bierzemy tych samych psujów, nie dostrzegając, że tylko nazwę firmy zmienili.
Zanim weźmiemy fachowca, sprawdźmy, czy przypadkiem już u nas nie pracował i nie zniszczył tego, co do naprawy mamy mu powierzyć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu